Pojawia się także miłość. Bajkowa, trochę naiwna, jakby z innego świata –rozpoczyna się od spotkania w lunaparku. Czasem sprawia, że wszechogarniająca martwota ustępuje na chwilę miejsca niezwykłości rodem z _Marakeszu_ Pankovčina, do którego odwołuje się sam narrator. Reszta jest już „stasiukowa”. Wypełniona dymem nieustannie odpalanych papierosów, tanim winem i krótkimi godzinami ciężkiego snu na siedzeniu starego samochodu.
_Taksim_ to droga bez celu. Z założenia. Nic w jej trakcie nie można zyskać, zmienić, przewartościować. Bohater jedzie, bo... jedzie. Bo tak wyszło. Zresztą życie wydaje mu się nieustającym snem. Nie próbuje obrać jakiegoś konkretnego kierunku podróży, bo czuje rodzaj wspólnoty z miejscami, w których nieustannie przebywa. Tabliczki z nazwami miejscowości zmieniają się, ale pod nową nazwą kryje się dobrze już znana czytelnikowi treść. W _Taksim_ jest nią po raz kolejny fascynacja Europą Środkowo-Wschodnią.
Lecz tym razem osiąga chyba już swoje apogeum. Bo przecież nie do dzielnicy Stambułu – tytułowego _Taksim_ zmierza bohater, podążając śladami swojego poprzednika z _Jadąc do Babadag_, którego podróż kończy się w małej rumuńskiej wiosce.
Jego podróżowanie jest rodzajem zawieszenia – w czasie i w przestrzeni, które już dawno zostały przez niego oswojone i nawet głównego bohatera nie potrafią zaskoczyć odrobiną świeżości. Tylko czy taka konwencja sprawia, że brudny świat europejskich peryferii wraca do nas piękniejszy? Czy może, wraz z kolejną stroną powieści, staje się coraz bardziej nieznośny?
_Taksim_
Andrzej Stasiuk
Czarne, 2009
« powrót