Po debiutanckiej powieści Selby’ego Last Exit to Brooklyn (na postawie której także powstał znany skądinąd film Uliego Edela) można by się spodziewać podobnych wrażeń. Skandal, jaki spowodowała w latach ’60 (z procesami o nieprzyzwoitość włącznie), opierał się o podwójną prowokację. Oburzało przede wszystkim poruszenie tematów tabu, przedstawienie świata brooklińskiego plebsu, występującej w nim przemocy, braku życiowych perspektyw, alkoholizmu, narkomanii, a zwłaszcza niekonwencjonalnej erotyki homoseksualnej i transwestyckiej. Drugą stroną prowokacji była forma i język powieści, wulgarne, brutalne, oszczędne, łamiące zasady edytorskie, interpunkcyjne oraz gramatyczne, w całości podporządkowane zapisowi gorączkowego strumienia wrażeń.
Po ponad czterdziestu latach i w polskim tłumaczeniu językowe zabiegi Selby’ego nie sprawiają już takiego wrażenia, nie stawiają czytelniczemu odbiorowi żadnego oporu. Kilka przykładów: identyfikacja zapisanych jednym ciągiem wypowiedzi uczestników dialogu nie nastręcza żadnych problemów, forma strumienia świadomości okazuje się niemal neutralna, nie zakłóca zrozumiałości, podobnie jak szybkie przechodzenie pomiędzy punktami widzenia różnych postaci i przekształcanie przyjętych form zapisu, jak choćby stosowanie kapitalików dla oznaczenia krzyku, oczywistość dla każdego internauty. Nie odejmuje to zresztą książce Selby’ego zalety, jaką jest zanurzenie w żywą mowę, zindywidualizowaną, konkretną, wprowadzającą szybki, nerwowy rytm brooklińskiego świata.
Zatarcie się wybuchowego wrażenia, jakie robiła na pierwszych czytelnikach forma powieści, ma jeden nieoczekiwany skutek: uświadamia, że silny efekt oporu, odrzucenia, jaki nadal powoduje ta proza, ma swoje źródło zupełnie gdzie indziej. Jest nim zacieśnianie pola widzenia czytelnika do perspektywy bohatera. Mieści się w niej głównie beznadziejność każdego z codziennych dni na Brooklynie, miotanie się w daremnym poszukiwaniu satysfakcjonującego zaspokojenia, ewentualnie, z rzadka, wysiłki wprowadzenia w ten świat jakiegoś ładu. Porusza i bulwersuje zarazem nie tyle na przykład sama wszechobecna przemoc (w bardzo ostrej, także seksualnej, postaci), co spojrzenie na świat oczami bohaterów, dla których jest ona oczywistością – wykluczonych, pozbawionych szans i nadziei, ale wcale niekoniecznie budzących współczucie.
Harry’ego, bohatera najdłuższego z sześciu epizodów Piekielnego Brooklynu, zatytułowanego Strajk, można by bez trudu postawić obok najbardziej antypatycznych postaci światowej literatury: to znęcający się nad żoną, straumatyzowany seksualnie nieudacznik, oszust, brakorób, alkoholik i megaloman, który, kierując fabrycznym strajkiem, wykorzystuje fundusze związku, by kupować sobie galony alkoholu, fałszywe uznanie gangsterów oraz towarzystwo i uwagę drag queens. Tym, co przykuwa uwagę czytelnika w tej historii, nie jest jednak po prostu kwestia skłonności do przemocy wywołanej przez stłumiony homoseksualizm bohatera ani też sponsorowanie rozrywek transseksualnego półświatka przez związek zawodowy robotników. Chodzi o coś innego: pisarz wprost znęca się tu nad czytelnikiem poprzez morderczo monotonne, skrupulatne opisy nieskomplikowanego zasobu codziennych, powtarzalnych czynności Harry’ego – otwierania biura, stemplowania książeczek związkowych, pijaństwa, w czasie którego, opowiadając wciąż te same historie, żebrze o szacunek i zainteresowanie. Wszystkie te czynności są boleśnie bezsensowne, nie prowadzą do rozwiązania któregokolwiek z problemów bohatera. Tymczasem czytelnik dowiaduje się, że prezentowana mu historia dotyczy jednego z najlepszych okresów życia Harry’ego, wspomnianego strajku (przedstawionego zresztą także jako idiotyczne przedsięwzięcie, służące wyłącznie zaspokajaniu ego wysoko postawionych związkowców). Czuje się wówczas kimś ważnym, momentami udaje mu się osiągnąć względny spokój i zadowolenie ze swojej pozycji (jako że nie zdaje sobie sprawy z tego, jak żałosnym widzą go inni), mijają jego koszmarne sny, których wstrząsający opis otwiera tę część powieści.
Za pomocą takich zabiegów Piekielny Brooklyn znakomicie manipuluje czytelnikiem, który usiłuje odnaleźć w nim jakąkolwiek enklawę sensu, spokoju, czy choćby przykład relacji między ludźmi, która nie jest automatycznie niczyją krzywdą i upokorzeniem. Powieść wciąga go w zaplanowaną pułapkę – w tych desperackich poszukiwaniach orientuje się on nagle, że zaczyna postrzegać jako całkiem sympatyczną opowieść o połączonym z chrzcinami wnuka weselu, jakie ojciec-alkoholik wyprawia córce, której ciąży nawet wcześniej nie zauważył (epizod Zrobimy swoje i będzie nas troje). Wiele dobrego można by też powiedzieć o wybranku tej ostatniej bohaterki, którego narrator przedstawia na przykład tak: akurat miał pracę, więc myślę, że zgodził się z nią ożenić. A w każdym razie nie kazał jej iść do diabła. To naprawdę nie miało znaczenia. Wiesz, przecież już miał swój motor.
Najbardziej interesującą cechą Piekielnego Brooklynu jest to, że udaje mu się zanurzyć – a raczej przemocą zatopić – czytelnika w cudzym doświadczeniu, kształtowanym przez obce mu zasady, spowodować, że zaczyna on przyjmować za oczywiste reguły rządzące rozbitym, beznadziejnym światem Brooklynu i tokiem myślenia dość długiej serii bohaterów, jego mieszkańców. Nic przyjemnego – można w ten sposób jednak, aby pójść za intuicjami niesionymi przez tytuł oryginału (skądinąd nie jest pewne, czy decyzja odejścia od niego i skorzystania w polskim przekładzie z tytułu spopularyzowanego nieco przez wspomniany film była słuszna), skręcić z wygodnej autostrady naszej codzienności w ten „ostatni zjazd na Brooklyn”. Wygodniej byłoby minąć ten zjazd, przestrzeń Brooklynu uznać od razu za piekielną, obcą naszemu uporządkowanemu światu. Ale czy powieść, ze swoją angażującą siłą, pozwala na taki gest oddzielenia? Ryzykiem, jakie czytelnik podejmuje, jest tu nie tylko, jak chce w posłowiu tłumacz, Maciej Potulny, poddanie się potężnej dawce doznań emocjonalnych. A nawet nie przede wszystkim. Udziałem czytelnika, elementem doświadczenia, z którym się on – zapewne wbrew chęciom – identyfikuje, stają się obce dotychczas, ledwo sformułowane myśli, niewyartykułowane pragnienia, porażki i upokorzenia oraz bezrefleksyjne, bezkrytyczne bycie w świecie organizowanym przez przemoc i krzywdę.
Piekielny Brooklyn
Hubert Selby Jr,
przeł. Maciej Potulny
Niebieska Studnia, Warszawa 2009