W pewnym momencie Radosław Krzyżowski jako tytułowy Masara mówi do jednej z kobiet ze swojej świty, żeby myła ręce po tym, jak dotyka ust z wykwitami opryszczki. Żeby nie przenieść choroby do "pizdy". To jeden z lżejszych momentów spektaklu, który w całości zbudowany jest z wrzasków, bluzgów i perwersyjnych zagrań. Kurwy, chuje, pizdy, suki są stale obecne. Jest też trochę gwałtów, zmuszanie do kazirodztwa, tortury, kilka okaleczonych trupów i sporo krwi. Pojawia się motyw ukrzyżowania i seksu, więc tylko czekać na odpowiednią reakcję. Wiemy przecież, jak to z ukrzyżowaniami czy papieżami w polskim teatrze bywa. Nie żebym miała coś przeciwko umiejętnie dawkowanej perwersji. Bywa ona szalenie atrakcyjna.
Spektakl zaczyna się, chciałoby się powiedzieć, hitchcockowskim trzęsieniem ziemi, a potem napięcie tylko rośnie. Owszem, zaczyna się katastrofą lotniczą i przebiciem scenografii przez wlatujący na scenę fotel z manekinem (jest to widok bardzo smutny). Potem napięcie trochę siada, kiedy aktorzy rysują tło zestrzelenia samolotu malezyjskich linii lotniczych przez ukraińskich separatystów z 2014 roku. Nagle, zupełnie nieoczekiwanie, podskakuje adrenalina. W tym miejscu mogłabym zrobić spoiler, jednak zrobił to już sam teatr, który na swojej stronie internetowej, wymieniając obsadę w Masarze, podpisał Krzyżowskiego jako „zwolnionego z zespołu aktora w sali”. Niemniej „przerwanie” spektaklu było na tyle autentyczne, że część widowni zaczęła wchodzić z aktorem w dyskusję, każąc mu na przykład opuścić salę. Monolog Krzyżowskiego, będący też najlepszym momentem Masary, wybrzmiewa szalenie aktualnie i naturalnie. Natomiast nie można już tego powiedzieć o również wypowiadanej z widowni kwestii Pauliny Puślednik („aktorka w sali” – czytamy na stronie Starego), będącej bardzo prostym i miałkim chwytem propagandowym. Słuchając o potworze z Mordoru, honorze czy świetle, któremu nie można pozwolić zgasnąć, albo patrząc na sytuację Jałtańską, czyli rozłożoną na scenie wielką mapę i podział świata według karcianej rozgrywki, można poczuć, że robi się słabo.
Takiego dosłownego młotkowania jest więcej. To choćby estetyka telewizyjna albo odwołania do mediów społecznościowych, karmiących się „widokiem cudzego cierpienia”. Przy tego rodzaju wyborze nie mogło zabraknąć oczywiście na scenie wideo i zapośredniczeń scenicznego obrazu przez kamery czy tablety. Tyle że wykorzystane w Masarze narzędzia przypominają jakiś wczesny najntis. Zresztą ze scenografią czy kostiumami nie jest lepiej. Ta pierwsza to czerwony stół i ogromna ściana − niby żelazna kurtyna − z dziwnym podświetlanym wzorem przypominającym geometryczne zadania w testach na inteligencję. Z kolei kostiumy są pomieszaniem wojskowych uniformów, garsonek pań z urzędu czy dziwnych inspiracji jakby z Kill Billa. Nie zabrakło też efektów wyciągniętych rodem z Tarantina. Na przykład w pewnym momencie Paulina Puślednik podpina się do lin i z wrzaskiem znika w czeluściach sufitu. Wypada tylko podziwiać aktorów za zachowanie na scenie powagi.
Masara w drodze przez katastrofy, konflikty, wojny czy wreszcie − jak chciał autor tekstu − Piekło, pozostawia widzów z dość oczywistą konkluzją. Miało być pięknie, mieliśmy marzenia, a wyszedł koszmar, usłyszymy na koniec. A do tego zobaczymy na telebimie napis „Masara”, gdyby ktoś miał wątpliwości. Ciężko oprzeć się wrażeniu, że intencją Mojsiejewa było zrobienie Masary dla samej Masary. A to, że wywołuje ona całą nadbudowę znaczeń, to już inna sprawa. Kontekst nadają tutaj teatr, widzowie oraz aktorzy. I jaki nie byłby to spektakl − ci ostatni stanowią zespół. To w końcu nie oni będą musieli umyć ręce.
Fot. Magda Hueckel
20.02.2018 15:46 | Jacek:
mikos Mikos to błąd. Elzbieta Morawiec W dniu 2018-02-19 14:51:36 użytkownik ja napisał: List otwarty do Artystów Starego Teatru w Krakowie. (niewydrukowany tendencyjnie na e-teatr.pl ale mimo to rozpowszechniany w komentarzach i internecie) Rada Artystyczna, Państwo, Anna Dymna, Ewa Kaim, Anna Radwan, Dorota Segda, Roman Gancarczyk, Radosław Krzyżowski i Krzysztof Zawadzki. Szanowni Koledzy, proszę o wycofanie Waszego poparcia dla współpracy z panem Markiem Mikosem zadeklarowanego w publicznym oświadczeniu. Legitymizowanie niechcianego dyrektora, który z każdym dniem masakruje teatr: mija się z prawdą, nie radzi sobie z obowiązkami i demoluje standardy zawodowego działania do niczego dobrego nie prowadzi. Państwu nie muszę przypominać, że historia światowego teatru nie zna przypadku kolektywnie dobrze zarządzanego teatru, a prakseologia wyklucza sukces w sytuacji likwidacji o d p o w i e d z i a l n o ś c i - w teatrze zawsze personalnej i niezależnej od koleżeńskich znajomości, układów i rozkładu sympatii. Tadeusz Łomnicki uczył mnie: "bo ja siebie nie widzę i dlatego reżyser ma mi powiedzieć, co robię"... Państwo wchodzicie w nie swoje buty z wiadomym skutkiem. Niczego nie zmienia "branie odpowiedzialności od przyszłego sezonu", skoro dziś Teatr zmierza od katastrofy do katastrofy, a dyrekcja nie ma nic do zaproponowania. Macie co grać i Waszym statutowym obowiązkiem jest doradzać i o p i n i o w a ć sytuację, a nie wdawać się w kolaborację! Macie repertuar i sympatię publiczności, proszę, nie rozmieniajcie tego na drobne i moralnie podejrzane. Teatr nie zniknie przed końcem sezonu, zespół się nie rozleci (na ile jest w kiepskiej psychicznie formie, wiecie lepiej) i Waszą - powtarzam: obwarowaną Statutem Teatru - rolą jest dawanie głosu o sytuacji, opiniowanie kondycji i poziomu tego, co się dzieje. Czego jeszcze trzeba, by powiedzieć, że Mikos jest nagi? O tym powinniście informować publiczność i ministerstwo, zamiast zacierać granice wymuszoną współpracą, z nadzieją na przejęcie teatru. To nic nie da! Jest droga prawna i zawodowe standardy, które nakazują zachować się przyzwoicie: robić swoje i dawać świadectwo - bezwzględnie domagać się ustąpienia - anulowania konkursu - dyrekcji i odmawiać współpracy. Nie ma innego s k u t e c z n e g o wyjścia!. Szanowni Państwo, chodzę do Waszego Teatru dłużej niż niektórzy z Was w nim pracują, profesjonalnie przygotowałem konkrety dla jego rozwoju w przyszłości, ale organizator to zlekceważył; prokuratura nadała mi status prawny pokrzywdzonego i oskarżyciela posiłkowego (299 kpk) w toczącym się postępowaniu karnym dotyczącym nieprawidłowości w narzuceniu Wam dyrektora, dlatego - pozwólcie - nie widzę powodu dla wyłączania się z dyskusji o tym majątku, który współtworzycie: nie tylko jako "przechowaniu substancji" i "ochronie zespołu" ale i o wymogach etyki i zawodu. Uczyłem się od Was zawodu i zasad, proszę tego nie niszczyć... Pozostaję z przyjaźnią i szacunkiem i zaufaniem STARY, TRZYMAJ SIĘ... Jacek K Zembrzuski