A teraz do rzeczy. Na Małej Scenie zaaranżowana została przestrzeń skrajnie minimalistyczna. Kilka walców w roli postumentów dla aktorek, które początkowo stoją tyłem do widzów, oraz biała ściana. Nie mam nic przeciwko minimalizmowi w teatrze, ale zgrzyta on w zestawieniu z estetyką przestrzeni prezentowaną w wyświetlanych nagraniach; w nich już na wstępie widzimy najniższej klasy (i z mocnym gotyckim sznytem) scenę rodem z taniego Dziecka Rosemary. Tytułowa Bernarda (doprowadzona do niebywałej emfazy Ewa Kolasińska) oraz jej trzy niewydarzone (nie wymyśliłam tego, to wynika z narracji) córki (aspirujące studentki krakowskiej Akademii Sztuk Teatralnych) w strojach i makijażach, których nie powstydziłyby się fanki Slayera, stoją nad trumną z dziwnym zawiniątkiem.
Tocząca się niespiesznie (osiemdziesiąt bardzo dłużących się minut) narracja porusza wątki despotycznej matki, uciśnionych córek, z których każda na swój sposób próbuje się wyzwolić spod kurateli rodzicielki, oraz nie tylko uwikłanej w to wszystko, ale i manipulującej służącej (Ilona Buchner). Wśród chimerycznych wybuchów przestylizowanej Kolasińskiej trzy córuchny toczą zaciętą walkę o jedynego mężczyznę, który pojawia się w ich życiu. Jedna ma go poślubić, druga zazdrości i zaczyna z kawalerem romans, trzecia niby kocha, ale nic nie robi i dokucza tej, co się szykuje do zamążpójścia. Poważne sprawy. Dziewczyny nie podołały kreacjom – to pewne. Nie ma co się zanadto pastwić, w końcu to studentki, którym ktoś po prostu źle doradził i znalazły się w złym miejscu o nieodpowiednim czasie. Niemniej wrażenie jak z semestralnego zaliczenia pozostawia swój niezatarty ślad. Niech reszta pozostanie milczeniem.
Wszystko jest tu koszmarnie sztuczne: dialogi, ruchy, mimika, a nawet próba jakichkolwiek żartów. W ramach tego pierwszego, czyli jednego z bezkonkurencyjnych dialogów, słyszymy: „﹣Angustias?﹣Co? ﹣Nic﹣To po co mnie wołasz, Adelo!﹣Tak mi się wyrwało”. Tego rodzaju perełek jest więcej. A te momentami na tyle błyszczały ze sceny, że widownia nie była w stanie powstrzymać się od parskania. Z kolei nawiązując do żenujących żartów, to jednym z takich jest folklorystyczna przeróbka popularnej piosenki „Despacito", którą słychać w momencie, gdy trzy siostry wypatrują – cytując Bernardę – „męskich portek”.
I wreszcie, w odwołaniu do owych „męskich portek” oraz wszelkich wynikających z patriarchalnego wydźwięku implikacji: pomimo dobrych – zdaje się – intencji Radawskiego spektakl jest przerażająco niewspółmierny z rzeczywistością społeczno-polityczną współczesnej Polski. Reżyser pokazuje przemoc wynikającą z opresyjnego patriarchalnego sytemu, w którym kobieta, nawet podejmując próby wyzwolenia, i tak nieświadoma pcha się w kolejne klisze i schematy. Mam tutaj na myśli bad romance, który rodzi się pomiędzy jedynym posiadaczem penisa a trzema pragnącymi za jego sprawą realizować swoją podmiotowość kobietami. W swoim statemencie Radawaski twierdzi, że ten problem można przełożyć na całe środowiska, społeczeństwa, a nawet i kraje. Brzmi to dumnie, ale jednocześnie jest w tym coś obrzydliwego. Tak jakby reprodukował on seksistowskie schematy za pomocą tu przypudrowanego, tam odświeżonego, powoli dogorywającego truchła. Reżyser chyba nie zauważył, że w Polsce od jakiegoś czasu wydarza się feministyczny zwrot obywatelski, który bynajmniej nie zakłada manifestowania klisz, w które uwikłane bywają kobiety. Albo co gorsza﹣zauważył i próbuje go badać za pomocą tego rodzaju dziwacznych narzędzi.
Na usta sam ciśnie się cytat z jednej z piosenek Lady Gagi: „Don’t call my name, Alejadro". Co zresztą wyraziła tuż po przedpremierze Rada Artystyczna Starego Teatru (w ich przypadku jednak Alejandro wypada raczej zamienić na Marco), która w swoim ostatnim oświadczeniu odcięła się od doboru i artystycznej jakości premier w sezonie 2017/2018. No nic. Czekajmy na kolejne rewelacje – tym razem w lutym, podczas premiery Masary Mariusa Ivaškevičiusa.
Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie
"Dom Bernardy A."
Federico Garcia-Lorca
Przekład: Rubi Birden
Alejandro Radawski - Reżyseria / adaptacja / scenografia
Anna Czyż - Kostiumy
Marcin Koszałka - Reżyseria światła / video
Mieczysław Mejza - Muzyka
Obsada: Ewa Kolasińska, Alina Szczegielniak, Maja Wolska, Aleksandra Nowosadko, Ilona Buchner/Iwona Budner
Fot. StudioFILMLOVE
19.01.2018 11:46 | Jacek:
AVENTURAS CON MARKOS MIKOS Romance en Cracovia Wszystkich on Ma-Mi na te kluski swoje o Starym przechodzone, wstydliwie na oleju zmyśleń jego pichcone i wstydów, kompleksów kiepskich, ciemnych i ciężkich, że i lepi do ust słowa o tym nie brać, on wziął nabrał i ponaciągał… Nas. Wszystkich – od Antoniego, przez Wandę, Macieja i mnie na tego skądś swojego nabrał, czyli, gdy oni tak naprawdę jemu go nadali, to on wszystkim i im ogłosił: dali go, tu macie go, bo bywały, nie to co te tu krupczatki i krupy z gildii w gildii. W mów, rozmów i umów odmęcie każden sobie myślał, że może jakoś rozejdzie się po kościach to wykopsanie owego zagranicznego i co innego w konkurencji a w rezultacie znowuż inszego i z dużo zapowiadanej chmury mały deszcz, więc z wyborem na tę posadkę po znajomości ciężko będzie, bo tamten umiał robić, ale nie jego będzie, tylko nie wiadomo co / kto, co robić? Ale coś niedobrze, i coś niedobrze, chyba, oj, dobrze to nie zmieniono za dobrze. Bóg raczy wiedzieć kto i co i gdzie i z jakiej przyczyny, a z kim, to znaczy nim, do czego i po co? Oto jest pytanie! Sam nawet pan minister, coraz się markotniej: że zmienił dobrze, choć widzi, że niedobrze i coś o szansie bez szans rzecze. I każden uszy po sobie, jak struty chodzi. Wojna o to dziś, jutro wybuchnąć musi, rady nie ma! Ja tę prawdę rodakom i swojakom moim i o tym rozgardiaszu całym, wykrzykach, odmowach, westchnieniach i rolach oddanych, bo bojkotowanych bym wołał i wołałem, ale nic. Każden sobie swoją rzepkę skrobie. Ja się od tej wojenki ich oddalam… Nie by bluźnić, wyklinać i obsztorcować, ale, żeby na kolana przed tym padać paść nie musieć. Ot, co! Kłóćcież, kłóćcież się, pomyślałem, z ministerium narodu swego, choć odziedziczonego. Kłóćcież… żeby ono wam ani ani żyć, ani stworzyć nie pozwalało, a zawsze was trzymało. Tej ślamazary waszej żeby was dali ślimaczyło, a szałami swymi męczyło, dręczyło, waszą krwawicą zalewało, wyrykiwało i was zmęczyło. Kłóćcież się z cudakiem, co wam nawet nie drobną jakąś bladaczkę mianował, ale na policzkach zaczerwienionego od kłamstewek jego, nieprzygotowanego; a wam od tego nawet usiąść przed nim, tylko mu stanąć – jak w pysk! „Zdrów czyżyk, choć na press-konferencji baranów sztorcują”. Taka to makolągwa, bez pardonu, w dyrektory pooszła… Powiadam więc ja, że z ministrem trzeba. A mnie: z Ministrem, z samym pan chcesz Panem Ministrem? Gdy mówię, owszem, bo ważna to sprawa, oni mnie, ci od informacji, a po co, a w jakim celu, a kogo pan znasz tutaj, a kim pan jesteś, z kim się kolegujesz? Każda liszka tam swój ogonek chwali… Ja sobie chodzę, a oni mnie by jak g…rza chcieli, a tu wyskakuję na Geniusza. Z takim więc ich przekrętem do sądu wstępuję…