Zaczyna się fikcyjną konferencją prasową, w której udział bierze Fassbinder i reżyserka przedstawienia. Agnieszkę Jakimiak parodiuje Karolina Adamczyk, co jest wprawdzie zabawne, ale raczej niezrozumiałe dla niepremierowej publiczności. „Konferencja” pełni funkcję wprowadzenia w tematykę sztuki, sygnalizuje jej intertekstualną strukturę, a także w skrócie przedstawia sylwetkę reżysera. Dowiadujemy się więc, że Fassbinder ma pesymistyczną wizję relacji międzyludzkich i widzi życie społeczne jako cyniczne wykorzystywanie siebie nawzajem. Słowem – jeśli kogoś tolerujemy czy akceptujemy, to tylko dlatego, że się nam to opłaca.

Dalej następuje projekcja samego filmu, gdzie aktorzy Teatru Powszechnego zastępują aktorów drugoplanowych, a z oryginału zostają zachowane partie z udziałem dwóch głównych bohaterów: Alego, młodego, pochodzącego z Maroka gastarbeitera i Emmi, podstarzałej sprzątaczki. Wywiązuje się między nimi romans, który nie jest akceptowany przez ich środowisko. W grę wchodzą uprzedzenia rasowe, wzmocnione przez niedawny zamach terrorystyczny w Monachium, różnica wieku, a także, będące gdzieś w dopowiedzeniu, wciąż nieprzegnane widmo nazizmu. Sąsiadki, współpracownice i rodzina nie chcą zaakceptować, że Emmi może żyć wedle reguł innych niż te, które oni sami respektują.

Tutaj niestety rodzi się pierwszy kłopot: materiał referowany jest parodystycznie, co nie tylko odbiera wagę prezentowanej historii, ale też nie proponuje w zamian żadnego wyjaśnienia po co właściwie jest ona prezentowana.
Ośmieszeni zostają nie tylko ksenofobiczni sąsiedzi i krewni, ale także główni bohaterowie, tracący tym samym wzniosły nimb melodramatycznych kochanków. Pogarda dla inności, która dla Fassbindera była okrutna i groźna, dla Jakimiak jest tylko żałosna.

Projekcja kończy się, akcja wraca na scenę teatru, a porządek zmienia się – teraz nie widać dwóch głównych bohaterów, a jedynie otoczenie, plotkujące, obmawiające i komentujące zachowanie niewidocznej dla widzów pary. Tak jak projekcja filmowa była skrótowym przedstawieniem historii, tak teraz jest ona uzupełniana o sceny, w których nie biorą udziału główni bohaterowie. Ten zabieg pozwala na wydarcie historii miłosnej społeczeństwu, a otoczenie kochanków czyni bezlitosnym trybunałem, dla którego nie liczy się nawet co dokładnie osądza. Wystarczy wytropić inność i zadać cios.

Warto zwrócić uwagę na scenografię Mateusza Atmana – białe, sterylne wnętrze ciasnego mieszkania zdominowanego przez wielki krzyż wiszący w rogu. To scenografia minimum: przedmioty, które nie mają faktury ani barwy, a są ekranem, zalewanym co rusz kolejnym intensywnym kolorem: różowym, żółtym, zielonym czy granatowym. To znów pastisz techniki samego reżysera: dla jego dzieł charakterystyczne jest wykorzystanie czerwonego światła.  

Cały spektakl bazuje na remiksowanym materiale filmowym, pastiszowo i parodystycznie przetworzonym. Taka formuła stwarza oczywiście wiele możliwości ciekawych reinterpretacji i uaktualnień. Jednak w tym wypadku jest to potencjał niewykorzystany. Wagę lęku przed obcym, który można przecież zrozumieć i starać się łagodzić, zastępuje szyderczy śmiech.

Ostatecznie para zostaje zaakceptowana przez otoczenie, bo to jest wygodne i przydatne – zerwane więzi zostają odbudowane, ponieważ Emmi jest potrzebna do pełnienia określonych funkcji: opiekunki do dziecka, klientki sklepu osiedlowego, sprzymierzeńca w walce o podwyższenie pensji. Jest to wyraz ostrożnego i nieco cynicznego optymizmu Fassbindera, który raczej z ulgą dochodzi do wniosku, że ład społeczny jest ugruntowany na wzajemnym wykorzystywaniu się, bo oznacza to, że w ogóle istnieje jakaś stabilność. Ta konstatacja zostaje przez twórców odrzucona jako nieakceptowalny konformizm.

Jedna z kończących scen, kiedy aktorzy na cztery głosy wykonują rozmowę Emmi ze sklepikarzem chcącym się z nią pogodzić, eksponuje wyłącznie fałsz kryjący się we wszystkich relacjach. Ze spektaklu wyłania się obraz społeczeństwa złożonego z nieracjonalnie postępujących, kręcących się w kółko jednostek. Rządzi nimi przerażająca i nieautentyczna struktura każąca ostatecznie wybierać zachowania najbardziej opłacalne, co tylko bardziej wystawia ich na  śmieszność.

Potem aktorzy w karnawałowym, destrukcyjnym upojeniu odśpiewują „Graj piękny cyganie”, które zamieniają na „Graj czarny cyganie”. Brakuje tu miejsca na poważny ton i poważną refleksję. Wiele się ostatnio w przedstawieniach Teatru Powszechnego mówi o strachu. Potraktujmy ten strach poważnie i spróbujmy go zrozumieć. Kpina nie wyprowadzi nas z zamkniętej bańki już przekonanych. Chyba, że wolimy razem z nimi dobrze się bawić powtarzając znane zdania i śmiejąc z tych, którzy skoro nie są z nami, muszą być przeciw nam.  A więc zasługują na pogardę.


Teatr Powszechny im. Zygmunta Hübnera w Warszawie
„Strach zżerać duszę”
reżyseria  Agnieszka Jakimiak
dramaturgia, scenografia, światła, wideo – Mateusz Atman
choreografia – Agata Maszkiewicz
muzyka – Łukasz Jędrzejczak
obsada: Karolina Adamczyk, Klara Bielawka, Grzegorz Artman, Julian Świeżewski

fot. Magda Hueckel