Bezrobocie przestaje być solą w oku specjalistów od przypominania społeczeństwu sukcesów transformacji, statystyki dotyczące zatrudnienia napawają optymizmem, średnie wynagrodzenie szybko rośnie. Pojawiają się sformułowania takie jak „rynek pracownika”, wracają powiedzonka o tym, że praca leży na ulicy, a nie pracuje jedynie ten, kto pracować nie chce. Jest dobrze i ma być jeszcze lepiej. W maju 2015 prezydent Polski na spotkaniu wyborczym radzi młodym ludziom, których nie stać na mieszkanie, by wzięli kredyt, dodając, że w Polsce bezrobocie spada, a w Anglii to na przykład rośnie. Ale już pod koniec maja tego roku ten prezydent przestaje być prezydentem. W październiku tego samego roku wybory parlamentarne wygrywa populistyczna partia obiecująca „dobrą zmianę”.

Gitkiewicz pokazuje w swojej książce rozdźwięk pomiędzy kreślonym medialnym obrazem, popieranym optymistycznymi danymi GUS-u i gładkimi wypowiedziami zbyt mało (jak się w później okazało) zręcznych politycznych graczy a rzeczywistością, która trzeszczała od nadmiaru rozczarowań ludzi nieprzystających do narracji sukcesu. Nie jest to jedyna książka wydana w ostatnim czasie, która demaskuje złudzenia i patologie tego, co  nazywane jest „rynkiem pracy”. Rafał Woś w To nie jest kraj dla pracowników i Kamil Fejfer w Zawodzie również opisują koszmar pracy we współczesnej Polsce. Okazuje się więc (dla niektórych nagle a niespodziewanie), że sny o potędze „srebrne są a kruche”, natomiast neoliberalne mity o tym, że dobrą płacę zapewniają talent, solidne wykształcenie i ciężka praca mają się nijak do polskich okoliczności drugiej dekady XXI wieku.

Trzy książki o pracy w Polsce ukazują się w podobnym czasie. Wszystkie trzy pokazują poniewieranie pracownikiem/pracowniczką, patologie neoliberalnego myślenia o gospodarce i wzroście ekonomicznym oraz żarłoczność kapitalizmu.

Gitkiewicz w Nie hańbi opowiada jednak najbardziej osobiście. Wybiera też bohaterów i bohaterki z różnych czasów, konfrontując ze sobą ich mikroopowieści.  We współczesne „mordorowe” historie wplata narracje o pracownikach/czkach pracowniczkach z XIX i XX wieku. To częściowo historie jej rodziny pracującej w żyrardowskiej fabryce lnu. W Nie hańbi widać więc doskonale nie tylko uniwersalność i ponadczasowość wyzysku, ale i charakterystyczne dla każdej epoki słabości funkcjonowania państwa i próby im zaradzenia podejmowane przez różne systemy polityczne od XIX do XXI wieku.

Książka Gitkiewicz to opowieść o ludziach, którzy nie potrafią się bronić. Są bezradni, pojedynczo nieistotni, zależni w swojej kruchej egzystencji od kaprysu pracodawców, gestów niewidzialnych rąk. To ludzie, którym praca ukradła życie.  Mówi się o nich różne rzeczy: że są niezaradnymi życiowo nieudacznikami, że są roszczeniowi, nie starają się. Tych, których rynek pracy wypluł nazywa się pasożytami żerującymi na społeczeństwie, które przecież sobie radzi – rozwija się i jest coraz bogatsze. Ci ludzie zawsze przegrywają, brakuje im narzędzi do wprowadzania zmian we własnym położeniu, brakuje im także obrońców i obrończyń. Gdy Gitkiewicz przytacza wypowiedzi internautów i internautek dotyczące zwolnień pracowników/czek w wegańskiej restauracji Krowarzywa z powodu zawiązania przez nich Związku Zawodowego, kolejny raz robi mi się słabo. W kraju „Solidarności” który zmianę ustroju zawdzięcza robotnikom i robotniczkom, tam gdzie to robotnicy/czki latami ponosili bez większego szemrania największe koszty transformacji, wciąż tak strasznie się nimi gardzi. Gdy byłam dzieckiem długo nie mogłam zrozumieć dlaczego osoba, która robi buty lub piecze chleb zarabia mniej i jest traktowana znacznie gorzej niż pan/pani w telewizji. Przecież ta pierwsza wytwarza potrzebne rzeczy, ta druga mówi o sprawach, które jutro zostaną uznane za nieistotne. Ta śmieszna dziecięca intuicja niesprawiedliwości wracała później w dojrzalszych formach dookreślając większość życiowych wyborów. Wróciła też po lekturze Nie hańbi. Jest coś fundamentalnie nie tak ze światem, w którym odpowiedzią na te dziecięce pytania jest opowieść o tym, że tak działa wolny rynek. I gdyby ci ludzie byli bardziej zaradni, to zostaliby za tę zaradność sowicie wynagrodzeni.

Gitkiewicz wylicza co dokładnie jest nie tak i oddaje w swojej książce głos osobom, które pracując fizycznie wytwarzają rzeczy (choć i praca w korporacjach znajduje w książce swoje miejsce) i jednocześnie nie zagaduje czytelnika bądź czytelniczki banalnymi morałami – jak pisze – rozczesuje, skręca i plecie nitki opowieści. Ma w tym wprawę, pochodzi z żyrardowskiej rodziny tkaczek. W Nie hańbi praca nie jest opisywana przy pomocy statystyk i wskaźników. W tej lekturze operuje się na trudnych doświadczeniach, które nie znajdują miejsca w bezproblemowym świecie wyzwań. I jeśli spróbować krótko przedstawić czytelnicze wnioski w korporacyjnym slangu, to są one w oczywisty sposób niewesołe: praca w Polsce była i jest dla zbyt wielu ludzi jednym wielkim fakapem. Takim życiowym fakapem. I to konstatacja tyleż oczywista, co wciąż uparcie ignorowana przez wiecznie zdziwionych obrońców/obrończynie „fundamentalnych” wartości demokratycznych. Jest w tym coś symptomatycznego, że w podobnym czasie wydano trzy książki o pracy w Polsce. Dobrze byłoby, gdyby zostały one z uwagą przez wszystkich zdziwionych przeczytane.


Nie hańbi
Olga Gitkiewicz
Dowody na Istnienie, 2017