Marcin Miętus: Cofnijmy się trochę w czasie: 11 stycznia 2017 – dostajesz etat w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Spełnienie marzeń?


Krystian Durman: Tak. Starając się o dołączenie do obsady w Triumfie woli wiedziałem, że będę pracował z ludźmi, których bardzo cenię i na swój sposób kocham. Mówię o Monice Strzępce i Pawle Demirskim oraz zespole Narodowego Starego Teatru. To osoby, z którymi lubię nie tylko pracować, ale i przebywać, dyskutować, dzielić się wrażeniami. Kiedy poszedłem do Jana Klaty, zbierając materiały do mojej pracy magisterskiej, usłyszałem z ust dyrektora: witam w załodze, na razie gościnnie, ale mam nadzieję, że to niedługo się zmieni. Otrzymałem dużego kopa, olbrzymią nadzieję, która się spełniła. Kiedy dostałem etat to żyłem ogromną nadzieją, że spędzę w Starym Teatrze dłużej niż pół roku, że stanie się on moim domem. Ta nadzieja zgasła wraz z decyzją ministerstwa o usunięciu – celowo używam tego słowa – Jana Klaty ze stanowiska dyrektora. Otwarcie mogę powiedzieć, że przyszedłem do tego teatru dla estetyki, wrażliwości, którą proponował Klata. I udało mi się uczestniczyć w dwóch wyjątkowych momentach tej instytucji – premierze Triumfu Woli oraz Wesela, historii wesołej, a ogromnie przez to smutnej.

To tekst dla ciebie chyba przełomowy. Twój dyplom to również Wesele, reżyserowane przez Monikę Strzępkę. Za rolę Nosa i Księdza otrzymałeś wyróżnienie na Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi. Teraz grasz Jaśka w duecie z Andrzejem Kozakiem.

Niedawno właśnie o tym myślałem. Wesele Strzępki było dla mnie bardzo ważne i noszę je w sobie. To było jednak zupełnie inne Wesele, niż Wesele Klaty. Każde oczywiście wyjątkowe na swój sposób. Wesele w Starym Teatrze przez swoją harmonię nadawaną przez zespół Furia, przez wielopokoleniowy zespół Starego Teatru od Elżbiety Karkoszki, Anny Dymnej i Andrzeja Kozaka po mnie, po – jak podobno wyraża się nowy dyrektor Marek Mikos – ostatnie dziecko Klaty (z czego jestem cholernie dumny), aż po obecną sytuację w Polsce jest dla mnie wydarzeniem niemal mistycznym. Nigdy nie sądziłem, że podczas premiery tego spektaklu, w ostatniej scenie nie będę mógł powstrzymać łez, mając poczucie, że coś się kończy. Coś, co się dopiero zaczęło. Odniosłem wrażenie, że ta historia wesoła, a ogromnie przez to smutna, jest moją historią związaną właśnie z tym teatrem.


A druga realizacja ze Strzępką co ci dała?

Triumf woli nauczył mnie przede wszystkim wrażliwości. Na ludzi, na drugiego człowieka, na wszystko co dzieje się dookoła.
Zmiękczył mnie niesamowicie. Zmiękczył twardego faceta, który od zawsze chciał iść i przeć do przodu. Triumf woli otworzył mi nie tylko głowę na sprawy LGBT, sprawy gejów i lesbijek, ale na życie. Na to, że przejmuję się tym co dzieje się z dnia na dzień w Polsce. Moim zdaniem przełożyło się też na Wesele. To nie jest przypadek.

Co masz na myśli?

Wyspiański pisał „Jakiś znak, jakiś znak”. Ja wierzę w znaki. Wierzę, że to, co wydarzyło się ze mną podczas pracy nad Triumfem Woli, przekłada się na spektakl Klaty. To poczucie rewolucji wewnątrz siebie, poczucie chęci zmiany, pójścia na barykady, chodzenia na protesty, defilady wolności. Jak czarne marsze czy zapalenie znicza pod studzienką Walentego Badylaka (który dokonał 21 marca 1980 roku aktu samospalenia – przyp. red.). Te dwa spektakle dały mi poczucie prawdy i wolności w sobie oraz chęci walki. Potrzeby działania, nie bierności czy siedzenia i zadawania pytań „co teraz?”. Gdyby mój bohater z Triumfu Woli nie działał, to ja nie mógłbym go zagrać, bo świat by się o nim nawet nie dowiedział. Świadomość, że moja postać żyła, że zrobiła to co zrobiła i że jej historia jest prawdziwa daje mi dużo energii.

Kolejna data. 1 września 2017 – Marek Mikos oficjalnie obejmuje fotel dyrektora teatru przy placu Szczepańskim. Co czujesz?

Jakbym coś stracił. Uświadomiłem sobie, że już nic dobrego się tu nie wydarzy w czasie jego kadencji. Poczułem straszne wkurwienie i nienawiść, która po pewnym czasie ustąpiła na rzecz pytań: Po co? Dlaczego? – skierowanych w stronę nowego dyrektora. Chciałbym zrozumieć pana Marka Mikosa, jego motywacje w niszczeniu dobra narodowego, jakim jest Stary Teatr. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się zadać mu to pytanie – Dlaczego Pan to zrobił? Teraz nie jest to niestety możliwe.

Bo?

Marek Mikos nie potrafi z nami rozmawiać.

Paweł Miśkiewicz, który również kandydował na stanowisko dyrektora w Starym Teatrze, powiedział w programie Pegaz w TVP Kultura, w którym brał udział również Marek Mikos, że dyrektorem nie staje się z wygranej nominacji.

Jest jedna rzecz, która mnie nurtuje i myślę, że przez najbliższe lata mojego życia wciąż będzie mnie zastanawiała – jak człowiek który aplikuje do konkursu na fotel dyrektora jednej z najważniejszych scen w Polsce, mając „pomysł”, opierający się głównie na krytyce poprzedniego dyrektora, wygrywa, po czym odsuwa Michała Gieletę, którego aplikacja w dużej mierze dotyczyła i dalej, zdaniem niektórych, nie łamie warunków konkursu. Co ze współpracą międzynarodową i doświadczeniem pracy w teatrze?

Po jednej z konferencji prasowych zespół aktorski wystosował pismo do ministra kultury Piotra Glińskiego z prośbą o spotkanie w związku z „narastającą z każdym dniem falą dezinformacji i chaosu". Byłeś również sygnatariuszem tego listu. Jak skończyło się spotkanie z wicepremierem?

Nie odbyło się. Otrzymaliśmy zwrotny list, w którym – mówiąc w skrócie – ze względu na napięty grafik wicepremier nie może się z nami spotkać. A co do chaosu w wydaniu Marka Mikosa, polega między innymi na tym, że jako nowy dyrektor nie ma odwagi przyjść do nas, przed Weselem i po prostu być z zespołem. Tak jak robił to Jan Klata, który zawsze był z nami, dziękował za przebieg, oglądał prawie każdy spektakl. Nowy dyrektor ma obowiązek przeprowadzenia rozmowy sezonowej z aktorami: omówić plany na kolejne premiery, zaproponować dalszą drogę rozwoju zawodowego. Nic takiego się nie dzieje. Marek Mikos nie ma narzędzi do kierowania tym wielkim teatrem.

Informacja o nieprzedłużeniu kadencji Klacie spadła jak grom z jasnego nieba, w tygodniu poprzedzającym premierę Wesela.

Ta wiadomość przyjechała razem z Janem Klatą w dzień konkursu, na który – jako pierwszy – stawił się w Warszawie. Byliśmy już w generalnych, Klata wrócił na próbę. Jak go zobaczyłem na schodach to już wiedziałem. Zaraz potem poprosił zespół o spotkanie na dużej scenie w scenografii Wesela. Po tej godzinie, podczas której patrzeliśmy sobie w oczy, narosły w nas straszne emocje. Przede wszystkim niezrozumienie wydanej przez komisję decyzji. Ta sytuacja przełożyła się moim zdaniem na efekt sceniczny, na każdego z aktorów, czy tego chcieliśmy czy nie. Mieliśmy poczucie, że to jest spektakl w pewnym sensie pożegnalny. Z przykrością doszło do mnie, że na zwolnienie Klaty wpływ mają pobudki polityczne i ideologiczne.


Co z publicznością? Jak odczytujesz jej reakcje związane z odbiorem Wesela?

Jest we mnie przekonanie, że po Weselu długo nic nie przebije poczucia wspólnoty między aktorami i publicznością, która za każdym razem bierze udział w tym spektaklu. Byliśmy z zespołem Starego w Bydgoszczy i Gdańsku. Na jednym ze spotkań z publicznością ktoś z widzów zapytał: Jak możemy wam pomóc? Co możemy dla was zrobić? Poleciały mi łzy. Publiczność daje olbrzymie wsparcie aktorom. Kiedy stoję na scenie, na sam koniec zapalają się światła i widzę tłum zapłakanych ludzi, przechodzą mnie ciarki. Strasznie to przeżywam.

Wróćmy do Wyspiańskiego. Czym może być symboliczny złoty róg, który Jasiek – twoja postać – gubi?

Złotym rogiem jest wolność, która wciąż nam z rąk umyka. Myślę że nasza publiczność też tak czuje. Wolność, za którą dziś umierają ludzie. Historia niebezpiecznie zatacza koło. To mnie bardzo boli i kosztuje. Łzy, niepewność, budzenie się ze świadomością, że trzeba działać, ale nie do końca wiadomo jak. Na pewno ważny jest dialog, ale też rozmowa z samym sobą, zadanie pytań: Co ja mogę zrobić? Czy ja chcę żyć w takim kraju? Chciałbym, żeby każdy z nas spróbował na nie odpowiedzieć, nawet w duchu. Czy ja chcę żyć w takiej Polsce, w której za wolność ludzie się podpalają? Nie chcę. Chcę żeby świat szedł do przodu, żeby ludzie szli do przodu w tym pięknym kraju, który kocham. Rozmawiać, uśmiechać się do siebie na ulicy, a nie mierzyć wzrokiem od góry do dołu. Pomagać ludziom, a nie omijać ich szerokim łukiem. Nie mam zgody na nienawiść, która się wokół nas szerzy. Nienawidzę nienawiści. Uzmysłowił mi to również mój bohater z Triumfu Woli. Dzięki niemu noszę w sobie rewolucjonistę.

Co dalej w takim razie? To jeszcze nie koniec?

Wielki prezent zgotował nam Jan Klata ustalając repertuar do końca roku. Co będzie od stycznia? Nie wiem. Chciałbym pracować, rozwijać się. Mam pewne plany, ale jeszcze nie mogę i nie chcę o nich mówić. Anna Dymna, wybitna aktorka, z którą mam zaszczyt współpracować, Jan Klata, Monika Strzępka i Paweł Demirski to ludzie, za którymi pójdę. Dzięki nim się rozwijam, widzę, że coś się we mnie wewnętrznie zmienia, rodzi, burzy. Dzięki nim przestaję być bierny, chce mi się działać, walczyć. Potrzebuję w życiu ideałów i autorytetów. Ta czwórka je właśnie stanowi.



Krystian Durman – urodzony w 1991 r. w Kaliszu. Ukończył krakowską PWST (filia we Wrocławiu, 2016). Zadebiutował podczas 54. Kaliskich Spotkań Teatralnych w roli Lorenza w Kupcu Weneckim Williama Shakespeare’a w reżyserii Adama Nalepy na scenie Teatru im. W. Bogusławskiego w Kaliszu (2014). W spektaklu dyplomowym Wesele w reżyserii Moniki Strzępki otrzymał wyróżnienie na XXXIII Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi (2015). Rola w przedstawieniu Umarła Kasta w reżyserii Iwony Jery w Teatrze Nowym w Krakowie (2016) przyniosła mu stypendium promocyjne „Nowy Kraków”, dzięki któremu powstał spektakl Wszystkie Misie Lubią Miód w reżyserii Mikity Valadzko (2016). Do zespołu Narodowego Starego Teatru dołączył w sezonie 2016/2017. Do tej pory zagrał w Triumfie Woli duetu Strzępka-Demirski oraz w Weselu Jana Klaty.

Foto: Jacek Poremba, Magda Hueckel