Ten paradoks nie umknął kilku „wywołanym”, którzy głównym przedmiotem swoich opowiadań uczynili przymus ich napisania lub w szerszej perspektywie – pisania literatury w ogóle. Najbardziej jaskrawym przykładem jest tutaj tekst Shutego, który wykpiwając pomysł serii (również prowokacyjnie żenującym poziomem literackim swojej propozycji), rozsadza niejako od wewnątrz „szlachetność” całej antologii. Przy tej okazji wyłania się inny problem: urynkowienie literatury. Presja, która w dużym stopniu spoczywa na niedawnych debiutantach, znajduje swoje odbicie w ich prozie. Nie brakuje autoironii, jak u Marty Dzido: _A teraz każdy, kto chce, może być młodym pisarzem. Wystarczy, że poruszy kontrowersyjny temat. (...) Takimi tematami są: związki homoseksualne, kościół, aborcja, legalizacja narkotyków, feministki, terroryzm, pedofilia_. Brzmi niemal jak definicja profilu wydawnictwa firmującego antologię. Zagadnienie samego procesu pisania pojawia się także w innym ujęciu, na płaszczyźnie egzystencjalnej, w jednym z najlepszych opowiadań tego zbioru – _Omega_ Łukasza Orbitowskiego. Tutaj pisarz rozpatrywany jest jako konstrukt tożsamościowy, bezwzględnie zapośredniczony w swoich własnych tekstach. Kiedy chwieje się gmach literatury, zatraca się również osobowość pisarza. Proces tworzenia literatury wiąże się z odpowiedzialnością za „ja”, które rozmywa się na pograniczu życia i tekstu. Dlatego czasem pisarz chciałby zrzucić z siebie to jarzmo, po prostu „wolałby nie”.

We wprowadzeniu do antologii redaktor Jankowicz objaśnia czytelnikom, że jedną z inspiracji dla powstania książki była niezwykle popularna na gruncie badań teoretycznoliterackich nowela Hermana Melville’a _Bartleby_. Fraza: „wolałbym nie” to właśnie częstokroć powtarzana przez tytułowego bohatera formuła, wyrażająca jego sprzeciw wobec rzeczywistości. Warto o tym pamiętać jako o dodatkowym kontekście powstałych opowiadań. Ten trop okazuje się szczególnie cenny w przypadku _Pajaca_ Jerzego Franczaka – autora znanego z zamiłowań do wplatania wielu aluzji literackich do swojej prozy. Może nawet silniej od Melville’a pobrzmiewa w jego tekście Gombrowiczowska _Iwona, księżniczka Burgunda_ (słusznie skojarzona z Bartleby’m), co Franczak, w moim przekonaniu niepotrzebnie, udobitnia zdaniami parafrazującym styl autora _Trans-atlantyku_, np. _Na te słowa Filip wstał, ale to nic nie pomogło, bo teraz, zamiast kucać, stał, po prostu stał, i nic tylko stał_.

Znajdziemy też w zbiorze kilka tekstów poświęconych obserwacjom rozmaitych zjawisk społecznych, takich jak choćby groźba konsumpcjonizmu (podana w dość ograny jednak sposób przez Czerskiego), zakłamanie i hipokryzja polityków (kto zabawi się w odczytanie aluzji do polskiego światka polityki w opowiadaniu Żurawieckiego?).
Stąd już o krok do problemów kobiet, podejmowanych przez Sylwię Chutnik i Joannę Pawluśkiewicz. Pierwsza ze wspomnianych prezentuje tekst zastanawiająco bliski znanemu skądinąd _Małżowi_ Marty Dzido. Młoda bohaterka, poszukująca pracy, odczuwa silną presję, związaną z koniecznością odniesienia sukcesu zawodowego i poczuciem fizycznej atrakcyjności. Pomimo ironicznego zdystansowania się do świata wylansowanych „ciź”, przyznaje ze szczerością, że powodem tego są... kompleksy. Trwa więc w zawieszeniu pomiędzy pragnieniem odnoszenia sukcesów jak „one” i pragnieniem pozostania sobą. Takiego dylematu nie ma bohaterka opowiadania _Co modna pani wiedzieć powinna_ Pawluśkiewicz, która jest wzorcowym przykładem „kobiety-cizi” (sięgając do słownika Chutnik). Jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się, jak może wyglądać typowy dzień z jej życia, na pewno przestudiuje całość z ciekawością. Postać kobieca przedstawiona w tym tekście to typowy produkt mieszających się co dzień sloganów reklamowych czy gazetowych porad. Ot, współczesny głos z ludu. W tym karykaturalnym zestawieniu otrzymujemy wizerunek, przerażający swoją bezwolnością, poddany całkowicie zasłyszanym tu i ówdzie frazesom, za którymi kryją się najczęściej interesy wielkich korporacji, czyli po prostu chęć zarobienia pieniędzy.

Zakładana na wstępie przez Jankowicza idea zbioru, mająca objawić się w refleksji czytelnika nad tym „czym i gdzie jest współczesne pisarstwo”, wydaje się sformułowana na wyrost. Potwierdza się to w lekturze poszczególnych, bardzo nierównych i niekiedy po prostu mizernych tekstów literackich. Zamiast rzetelnego namysłu nad współczesnymi formami opresji otrzymujemy w wielu przypadkach teksty przypadkowe, pisane z przyjętą a priori tezą, czy szarady stylu. Gdyby próbować na podstawie zaprezentowanych w ha!artowej antologii tekstów odpowiedzieć Jankowiczowi na postawione przez niego pytanie o miejsce tej literatury i jej sugerowaną ważność, wypadałoby chyba tylko odpowiedzieć... – wolałbym nie.


_Wolałbym nie_
Hutnik, Czerniawski, Czerski, Dehnel, Dzido, Franczak, Orbisowski, Pawluśkiewicz, Shuty, Zygmunt, Kulczyk, Żurawiecki – antologia pod red.
Grzegorza Jankowicza.
Ha!art 2009


*Grzegorz Jankowicz
_Formuła sprzeciwu_ (fragment wstępu)*

„Wybieram się więc na spacer po labiryncie NIE, ścieżkami najbardziej
niepokojącej i pociągającej tendencji we współczesnej
literaturze: tendencji, która otwiera jedyną drogę wiodącą do
prawdziwej twórczości literackiej; tendencji, która podejmuje
pytanie o to, czym i gdzie jest pisarstwo” – pisze Enrique Vila-
-Matas w książce _Bartleby i spółka_. Do tego labiryntu chcielibyśmy
zaprosić czytelników.
Grupę polskich pisarzy urodzonych w latach siedemdziesiątych
i osiemdziesiątych poprosiliśmy o teksty, w których na rożne
sposoby protestują przeciwko rozmaitym formom zniewolenia:
politycznego, ideologicznego, cywilizacyjnego, kulturowego,
instytucjonalnego, językowego, egzystencjalnego, emocjonalnego,
rodzinnego etc. Chcieliśmy sprawdzić, czy gest protestu jest obecny
we współczesnej literaturze polskiej. A jeśli tak, to jakie przyjmuje
formy? Przeciwko czemu lub komu jest wymierzony?
Określenie „literatura protestu” jest bardzo płynne. Krytycy
spod znaku dekonstrukcji powiedzieliby zapewne, że każdy tekst
literacki jest formą sprzeciwu. Krytyka społeczna zwróciłaby uwagę
na fakt, że protest wyrażony w literaturze musi mieć określony
cel polityczny, a pisarz winien walczyć o konkretne zmiany
w przestrzeni społecznej. Z kolei krytyka genderowa w literackim
sprzeciwie widziałaby sposób ujęcia naszej kulturowej tożsamości
płciowej. Krytycy zorientowani psychoanalitycznie definiowaliby protest jako przejaw nieświadomych procesów psychicznych.
Można by długo ciągnąć tę wyliczankę.
Nie chcieliśmy wykluczać żadnej możliwości, dlatego zamiast definicji protestu przedłożyliśmy pod rozwagę naszym autorom
pewną figurę literacką z noweli Hermana Melville’a, ktora w dwudziestym
wieku stała się przedmiotem namysłu niemal wszystkich
najważniejszych filozofow (Deleuze’a, Derridy, Hardta i Negriego,
Baudrillarda, Agambena, Ranciere’a, Badiou, Žižka i kilku
innych). Chodzi o bohatera tekstu zatytułowanego _Bartleby,
skryba. Opowieść z Wall Street_.
Nowojorski prawnik zatrudnia spokojnego i na pierwszy rzut
oka niezwykle karnego człowieka o nazwisku Bartleby. Korzysta
już z usług kilku innych kopistów, ale potrzebuje kogoś oddanego
i bezwzględnie posłusznego. Początkowo wszystko przebiega
bez zarzutu, współpraca między pryncypałem a skrybą układa
się dobrze. Ale pewnego dnia Bartleby wypowiada swoje słynne
słowa _I would prefer not to,_ „Wolałbym nie”, które od tej pory
powtarza przy każdej okazji. Każda prośba – przełożonego, kolegów
z pracy czy innych ludzi – spotyka się z tą samą reakcją.
Jego opór jest bezwzględny, niewzruszony i całkowicie niezrozumiały
– a ponadto zupełnie pozbawiony agresji (narrator, w którego
wciela się szef kancelarii, kilkakrotnie podkreśla, że Bartleby
jest człowiekiem spokojnym i subtelnym, a swą formułę sprzeciwu
wypowiada bez cienia złości).
Na czym polega problem z Bartlebym? Według narratora noweli
problem polega na tym, że Bartleby nie stwarza żadnych problemów.
Problem można rozwiązać lub przynajmniej ominąć,
natomiast postawy Melville’owskiego bohatera nie da się wpisać
w klasyczny schemat _troublemaker_. Bartleby nie sieje niezgody, nie
probuje skłocić pracownikow kancelarii, nie namawia do buntu.
W pewnym momencie jego bierny opór zostaje określony mianem
_unheard-of perplexity_, „niesłychanego dylematu”. Angielski
rzeczownik _perplexity_ oznacza etymologicznie coś zagmatwanego,
poskręcanego, zawiłego. Chodzi o zbitą fałdę, która powstaje
na powierzchni języka. Wypowiadana przez Bartleby’ego formuła
sprzeciwu jest miejscem, w którym język zaczyna zwijać się
do środka, zakłócając działanie całego systemu komunikacyjnego.
Wszyscy, którzy stykają się ze skrybą, próbują rozwikłać zagadkę
jego zachowania, podejmują próby zrozumienia, traktują
Bartleby’ego jak tekst do odczytania, jak tekst, który domaga się
eksplikacji. Skutek jest odwrotny do zamierzonego – im większy
wysiłek włożony zostaje w proces zrozumienia, tym większy
jest poziom niezrozumiałości, która pozostałych bohaterów noweli
przywodzi na skraj szaleństwa.
Mladen Dolar w znakomitym szkicu _Bartleby’s Drive_ powiada,
że skryba ma tylko jedną broń: powtarzane konsekwentnie zdanie
„Wolałbym nie”. W noweli znajdujemy wiele innych fraz Bartleby’ego,
ale tylko ta jedna działa jak detonator, tylko ona posiada
tajemniczą moc, której uwolnienie prowadzi do destabilizacji
całego systemu. Dolar przywołuje słynną maksymę świętego
Tomasza, w ktorej filozof wyznaje lęk przed człowiekiem jednej
książki (_Timeo hominem unius libri_ ). Bohater Melville’a pokazuje,
że być może jeszcze bardziej powinniśmy się obawiać człowieka
jednego zdania (_hominem unius sententiae_). Maksymę świętego
Tomasza można rozumieć na dwa sposoby. Źródłowo chodziło
o człowieka, który tak dokładnie przestudiował jedną książkę,
że w sporze filozoficznym występuje z gotową i niepodważalną
odpowiedzią na każdą kwestię. Z czasem jednak znaczenie owej
sentencji się zmieniło – zaczęła odsyłać do osoby o ograniczonych
horyzontach intelektualnych, do człowieka jednostronnego.
Podobna ambiwalencja pojawia się w przypadku Bartleby’ego.
Na pierwszy rzut oka skryba sprawia wrażenie kogoś, kto nie potrafi
się komunikować z otoczeniem, kto popada w coraz większy
stupor komunikacyjny i egzystencjalny. Z drugiej jednak strony
okazuje się, że w świecie opisanym przez Melville’a tylko Bartleby
potrafi skutecznie stawiać opór. Być może jest zatem tak, że posiadł
on niedostępną innym wiedzę na temat języka, że wie, jak
się nim posłużyć, by w samym centrum opresyjnej instytucji podłożyć
dynamit sprzeciwu.
Taką interpretację przedstawił Deleuze w słynnym eseju _Bartleby
ou la formule_. Według francuskiego filozofa fraza głównego
bohatera uderza nas swą manierycznością. Skryba nie wyraża za jej pomocą
swych preferencji, nie informuje, że wolałby raczej
wyjść z pracy, pójść na spacer, nie rozmawiać z ludźmi etc. Wybiera
potoczne i bardzo popularne sformułowanie, które na pierwszy
rzut oka nie budzi żadnych zastrzeżeń. Jednak według Deleuze’a
„Wolałbym nie” jest formułą agramatyczną, zawiera w sobie
wewnętrzną sprzeczność, pęknięcie, szczelinę, poprzez którą do
wnętrza języka przenika wirus alogiczności i milczenia. Sentencja
Bartleby’ego działa jak wewnętrzny wir języka, który wprzódy
zasysa, a następnie rozprasza znaczenia na wszystkie strony
aż do ich całkowitego zatarcia, pozostawiając po sobie ogromniejącą
pustkę.
Ciekawe jest to, że od momentu, w którym bohater zaczyna
się posługiwać formułą, nie jest w stanie kopiować. Przestaje wypełniać
swoje zadanie. Przepisywanie i powtarzanie okazują się
niemożliwe. Wiąże się to ściśle z neutralizacją opresyjnych norm
instytucjonalnych, społecznych i politycznych, które są regulowane
za pomocą mechanizmów reprodukcji i naśladownictwa.
W przekonaniu Deleuze’a nowela Melville’a jest diagnozą choroby
niszczącej ówczesne społeczeństwo amerykańskie. Psychotyczny
charakter Bartleby’ego, jego anoreksja (kiedy skryba trafi a
do więzienia, odmawia przyjmowania posiłków, ale i wcześniej
prawie nic nie je – anoreksja oznacza tutaj odmowę internalizacji
nie tylko jedzenia) i – by tak rzec – „niewywrotność” (szef kancelarii
na wiele sposobów próbuje się uwolnić od Bartleby’ego –
daje mu nowe zadania, zwalnia go z pracy, wreszcie przenosi się
do nowego biura, ale kopista ciągle wraca do niego jak bumerang)
– wszystko to składa się na szczególną formę cichego buntu,
biernego oporu wobec społecznych, politycznych, ale też egzystencjalnych
form zniewolenia. Właśnie ów opór czyni skrybę
naszym współczesnym, albowiem dziś, bardziej nawet niż w czasach
Melville’a, tego rodzaju sprzeciw jest nam potrzebny.
Ale do czego może nam się przydać Bartleby? Hardt i Negri
przywołują postać Melville’a w swoim _Imperium_, podkreślając
jej szczególną pozycję ontologiczną. Bohater noweli jawi się jako
człowiek bez właściwości, _homo tantum_, człowiek pozbawiony
jakichkolwiek cech. Nie wiemy niemal nic na temat relacji z innymi
ludźmi (nie ani ma rodziny, ani przyjaciół), w jakie Bartleby
wchodził, zanim pojawił się w kancelarii. Nie dowiadujemy
się niczego na temat motywów jego postępowania, na temat
jego pragnień czy chociażby oceny sytuacji, w której się znalazł.
Skryba jest figurą oczyszczoną z wszelkich kwalifikacji socjologicznych
i psychologicznych. Dla Hardta i Negriego gest Bartleby’ego
jest pierwszym ruchem, jaki możemy wykonać, by zdystansować
się wobec istniejącego porządku społecznego. Chodzi
niejako o oczyszczenie przedpola, rodzaj redukcji społeczno-politycznej,
po której powinniśmy przystąpić do budowania zrębów
nowej wspólnoty. Gdybyśmy zatrzymali się na pierwszym etapie,
wówczas wylądowalibyśmy na całkowicie marginalnej pozycji
(ostatecznie Bartleby zostaje umieszczony w więzieniu, gdzie
umiera w odosobnieniu).
Nieco odmienne zdanie na temat gestu skryby przedstawia
Slavoj Žižek w książce _The Parallax View_. Według niego formuła
„Wolałbym nie”, która nie tyle neguje jakiś konkretny predykat
(np. wolałbym nie wykonywać tej konkretnej czynności), ile
raczej afirmuje absolutną niepredykatywność języka, umożliwia
przejście od polityki „oporu” i „protestu” do polityki otwierającej
nową przestrzeń poza hegemoniczną pozycją i jej negacją. Polityka
sprzeciwu pasożytuje na tym, co jest negowane. Ten inny
rodzaj polityki, którego hasłem i narzędziem mogłaby być fraza
Bartleby’ego, przekształca wszystkie relacje do tego stopnia, że
dialektyczny splot tego, co negowane, i tego, co negujące, zostaje
zerwany. „Możemy sobie wyobrazić – pisze Žižek – różne
warianty owego gestu w dzisiejszej sferze publicznej. Nie chodzi
tylko o oczywiste hasła <karierę! Przyłącz się do nas!>> – <>, ale także inne
przykłady: <>> – <>; <zagrożone jest nasze środowisko naturalne? Zrób coś dla ekologii!>>
– „Wolałbym nie”; <której przykłady obserwujemy wokół nas? Czy nie nadszedł
czas, by zrobić więcej?>> – <>. Oto czysty gest
odejmowania, redukcja wszystkich różnic jakościowych do czysto
formalnej, minimalnej różnicy”. Žižek stawia tezę, że zarysowany
przez Hardta i Negriego program budowy nowej wspólnoty
w oparciu o gest Bartleby’ego nie ma żadnych szans na powodzenie.
Formuła skryby nie jest zaczynem abstrakcyjnej negacji,
którą następnie należy przekroczyć, koncentrując się na cierpliwej
pracy u podstaw, czyli negacji ukierunkowanej, wymierzonej
w konkretne normy i instytucje społecznego uniwersum. Bartleby
nigdy nie przejmie władzy, ale paradoksalnie właśnie z tego
powodu istniejący porządek nie może sobie z nim poradzić, bo
działania skryby przekraczają jego logikę. Nie da się go ani zintegrować,
ani wykluczyć, ani zneutralizować, ani ominąć, nie można
się od niego uwolnić ani nawiązać z nim bliskiej relacji. Bartleby
jest nieprzeniknioną zagadką, rodzajem szyfru, którego nie
da się złamać, ale który z łatwością kruszy fundamenty systemu.
W tym sensie nowela Melville’a jest także opowieścią o nieskończonym
procesie interpretacji. Czytelnik, podobnie jak narrator,
nieustannie podejmuje próby zrozumienia i ciągle natrafi a
na opor. Ale nawet jeśli utwór amerykańskiego pisarza opiera się
naszym interpretacjom, nawet jeśli słowa „Wolałbym nie” są kierowane
również w naszą stronę, efektem lektury nie jest jedynie
interpretacyjny impas. Przeciwnie. Jak słusznie napisała Branka
Arsic, autorka jednej z ostatnich książek o Bartlebym zatytułowanej
_Passive Constitutions_, zagadkowa postawa Bartleby’ego budzi
w nas uśpioną wrażliwość społeczno-polityczną. Dokładnie
to samo dzieje się z narratorem opowiadania. Jako szef kancelarii
prawnej nie ma skrupułów przed wysługiwaniem się swoimi
podwładnymi. Ale kiedy w jego życiu pojawia się skryba, kiedy
do jego uporządkowanego języka wdziera się agramatyczna fraza
„Wolałbym nie”, narrator zaczyna inaczej patrzeć na otaczającą
go rzeczywistość.
Właśnie dlatego doszliśmy do wniosku, że przedkładanie naszym
autorom jednej, zawczasu sformatowanej formuły sprzeciwu
przeznaczonej do wiernego skopiowania nie ma sensu. Bartleby
wydał nam się doskonałym punktem wyjścia dla projektu,
który ma w założeniu charakter otwarty. Nie chcieliśmy stawiać
prostej tezy czy diagnozy, nie chcieliśmy prezentować pisarzom
i czytelnikom postulatu. Naszym celem było rzucenie
wyzwania autorom i zarysowanie warunków brzegowych literackiego
projektu. (....)











« powrót