Tą, która odeszła, jest matka – i to do niej kieruje swoje słowa córka, narratorka całego utworu, konsekwentnie utrzymanego w konwencji wyznania (Nie mów o mamie w trzeciej osobie, szepcze siostra, mama słyszy). Sytuacja konfesyjna jest tu wykorzystana bardzo szeroko, a w ramach krótkich fragmentów (nie dłuższych niż jedna, dwie strony) udało się pogodzić monolog skierowany do matki z wieloma miniaturami, niekiedy bardzo samodzielnymi, prezentującymi związane z nią wydarzenia z życia narratorki, a także relację z partnerem, z siostrą, ojcem, krewnymi, lekarzami i wszystkimi osobami, które tworzyły różne kręgi przeżywania choroby nowotworowej i odejścia kobiety.

Narracja Kochałam, kiedy odeszła prezentuje całe spektrum uczuć, wspomnień, a nawet agresywnych wyrzutów. Temperatura tych emocji wciąż się zmienia – pozorne uspokojenie gwałtownie przechodzi w rozpacz, która za chwilę wypełni się gorzką ironią. Sprawia to, że nie ma się wrażenia uporządkowanej konstrukcji, mającej oddać spokojny proces przepracowywania żałoby, ale raczej obcowania z wciąż żywą pamięcią o traumatycznym wydarzeniu, które ciągle nie zostało oswojone.

Szukająca śladów matki pamięć rozciąga się na przedmioty, sensualne wrażenia, wspomnienia rozmów, gestów, rytuałów towarzyszących umieraniu i grzebaniu ciała, a wreszcie na doświadczenie nowej rzeczywistości, pozbawionej obecności najbliższej osoby.
Dominuje tutaj bezradność związana z nową, nieoswojoną sytuacją, która stwarza konieczność skonstruowania i wprowadzenia nowego porządku w codzienną egzystencję. Jak we fragmencie o chwilach bezpośrednio po śmierci chorej:
Umarłaś i kiedy wszyscy wreszcie znaleźliśmy się w domu, wszyscy zapragnęli wejść do twojej sypialni. (…) Nie wiadomo, co robić i mówić. Wiadomo, skończył mi się dezodorant, popatrzyłam łakomie na toaletkę, jeden ruch ręki i dezodorant był mój. Gdyby matka nie skonała, nie odważyłabym się zabrać niczego, ale nie żyje już z godzinę.


Ponieważ forma tekstu nie narzuca w żaden sposób chronologii, wszystkie te elementy powracają zgodnie z logiką indywidualnej bliskości. Niektóre sprawiają wrażenie, jakby mocno „drążyły” świadomość opowiadającej, a inne – jakby były dopiero co przypomniane, czy też nawet uwolnione przez sam akt pisania. Te miejsca wypadają najmocniej, chociaż niejednokrotnie (zwłaszcza na początku) pojawiają się też słabsze momenty, kiedy ta spontaniczność zostaje przegadana lub wyraźnie spłaszczona przez dosłowność.

Z drugiej strony, na korzyść książki zdecydowanie przemawia różnorodność perspektyw, dalekich od konwencjonalnego przedstawienia żałoby i sposobów radzenia sobie z traumą. Warto zauważyć tutaj zwłaszcza wątki związane z cielesnością – zaprezentowaną bardzo szeroko, nie tylko w opisach choroby nowotworowej, niszczącej ciało matki, ale również w kontekście splotu śmierci i seksualności. Tekst stara się przedstawić niemal erotyczną więź narratorki z matką, a także rolę zmarłej w budzeniu się i kształtowaniu seksualnej tożsamości opowiadającej. Nie mówiąc już o fragmentach opisujących wpływ śmierci matki na relację narratorki ze swoim partnerem. Z drugiej strony, ciało i emocje nie zawsze odgrywają główną rolę – zdarzają się epizody zimne, pisane jakby bez zainteresowania. Pomimo zdarzających się niezręczności w przechodzeniu z rejestru do rejestru prezentacja tych dwóch stron przeżycia żałoby, emocjonalnej i racjonalnej, wypada zaskakująco dobrze.

Wielką zaletą książki jest także sięgnięcie po ironiczny ton, co nie jest łatwe w przypadku tego rodzaju tematyki. Jednak dzięki temu zabiegowi skutecznie (na ogół) odsuwane są pozory bezpośredniości, niezapośredniczonego dostępu do traumy – ponieważ sama narratorka zdaje sobie sprawę, że dystans (perspektywy, czasu, doświadczenia, współ-czucia i języka) dzielący ją nawet od najbliższej osoby jest nieusuwalny. Ironia stwarza też przestrzeń dla odbiorcy, który niekoniecznie musi podzielać emocjonalną aurę i intensywność tej opowieści, i wolałby z nieco dalszej perspektywy przyjrzeć się temu, jak poprzez tekst konstruowana jest pamięć i świat, w którym narratorka będzie żyć po stracie matki.

Czy coś więcej w książce Augustyniak wymagałoby zmiany? Na pewno tytuł – który na tle różnorodności kryjącej się w samym tekście wypada konwencjonalnie i zastanawiająco mdło, zwłaszcza przy pierwszym kontakcie, który jednak może być decydujący. Warto jednak przedrzeć się przez tę zaporę, podobnie jak przez zdarzające się momenty nieszczęśliwej pretensjonalności i sztuczności. Mimo wszystko pozostaje wrażenie, że jest ich i tak mało jak na dzieło z tego nurtu literatury, a wielu pułapek udało się na szczęście uniknąć.

Lektura Kochałam, kiedy odeszła, mimo niedających się ukryć potknięć i wad książki, może być głębokim doświadczeniem, i to właśnie z tego powodu, że z jednej strony nie wymusza funeralnego nastrojenia, a z drugiej nie daje się zbyć obojętnością. Czytelnik nie czuje wyrzutów sumienia, jeśli nie doprowadzi się do ckliwego współczucia, a jednak wciąż jest prowokowany, żeby zmierzyć się z traumatyczną rzeczywistością śmierci drugiej osoby. Głos córki doświadczającej bólu straty i uspokojenia, jakie przynosi upływający czas, jest wystarczająco dyskretny, żeby nie „zagadać” przeżycia, które staje się impulsem do eksponowania bardzo prywatnych obszarów pamięci, a dla odbiorcy –  zmierzenia się z trudną, a nawet budzącą wstręt rzeczywistością choroby i obumierania.


Anna Augustyniak, Kochałam, kiedy odeszła
Nisza, 2013