Nie wiesz, czym jest sława, dopóki własna matka nie poprosi cię na ulicy o autograf, a najbardziej rozszczekany pies i najbardziej rozszczekana sąsiadka nie zamilkną zgodnie na twój widok, bo wiedzieli cię w telewizji i czytali o tobie w gazecie. Choć tak naprawdę męczy mnie popularność, ciągłe używanie długopisu i uśmiechanie się do zdjęć, gdy akurat masz zły dzień, a Photoshop piechotą nie chodzi. Dziewczyny, które chcą jeść te same płatki śniadaniowe co ty, pytające, jaki kolor gumki do włosów preferujesz, i co nosisz w worku na śmieci – tylko zdradzisz, a zaraz zaczną nosić to samo.
Wiesz, kiedyś byłam taka jak one. Zwykłą dziewczyną byłam z prowincji o zainteresowaniach moda, uroda, lifestyle. Na kierunek poszłam makijaż z elementami ubioru, specjalizacja makijaż wieczorowy z elementami ubioru casual, naukowe stypendium nawet miałam. Napisz, że byłam kujonem, a wszystkie brzydkie, grube laski utożsamiać ze mną się zaczną. Napisz jednak, że ściągać dawałam i pomagałam po lekcjach tym mniej zdolnym, popraw na pracowitym.
Popularność przyszła z czasem. Wyjazd do dużego miasta, własny blog, gdzie nie ukrywałam, co na spacer do lodówki zakładam i że przed lustrem lubię najbardziej stać w wysokich obcasach i interesujących ubraniach, wiedząc, że cały świat na mnie patrzy. Napisz, jak wielką moc ma Internet.
Darmowe próbki, zaproszenia na bankiet, możliwość zdjęcia ze znaną osobą z telewizji. Im głębiej wchodzisz w ten świat, tym bardziej widzisz, że to tacy ludzie jak ty, co z prowincji przyjechali z walizką pełną marzeń. Oni też kiedyś jedli chleb, też miewali pryszcze i inne problemy szarego człowieka.
Przyszły pierwsze propozycje: sesja mody, reklama dentystycznych nici (pierwsze poważne pieniądze!), prezentacja prognozy pogody. Przekonałam się, że ludzie są różni, bywają też źli i przebiegli. Bo wiesz, zawsze chciałam być piosenkarką. Jako mała dziewczynka stawałam z dezodorantem w ręce wyobrażając sobie, że jestem Dolly Parton.
Jednak ciężką pracą można osiągnąć wszystko. Talent to 1%, chociaż ja mam go więcej niż procent, to tak między nami. Dostałam rolę w serialu, bo tak naprawdę zawsze chciałam być aktorką. Na casting poszłam jak inni. To była rola osoby, co podlewa kwiatki, w czasie gdy główni bohaterowie jedzą kolację i rozmawiają o sytuacji na giełdzie. Naprawdę mogłam się dużo nauczyć, to niesamowite doświadczenie. I choć teraz mogę przebierać w propozycjach, ten pierwszy raz zostaje w sercu na zawsze.
Jeśli chodzi o życie prywatne, to rodzina jest najważniejsza, chociaż seks też jest ważny, nie mogę się zdecydować co bardziej, ale chyba jednak rodzina. Dlatego rozważam adopcję, chcę mieć się czym zająć na emeryturze, a dzieci w Afryce nie mają co jeść. Póki co jednak skupiam się jeszcze na karierze, dostaję takie sygnały, że życie wielu ludzi ma więcej sensu, niż go miało beze mnie. Gdy dopada mnie chandra i nie mam nawet ochoty na swoje ulubione smakołyki, których zresztą nie wolno mi jeść celem zachowania szczupłej sylwetki, myślę o tym, jak wielu osobom jestem potrzebna; jak zakompleksione nastolatki i studentki nieprzyszłościowych kierunków humanistycznych, które wkrótce staną się bezrobotne i wpadną w depresję – jak one czekają na moje stylizacje, na informację, co jadłam na drugie śniadanie. To działa też w drugą stronę, bo myślę sobie wtedy: „Kurcze, jesteś jednak niezłą szczęściarą, sama pomyśl, ile dziewczyn ma od ciebie gorzej, nie stać je nawet na pierwszy botoks, mimo pięciu dyplomów i znajomości języków. Wstań z łóżka, ciesz się życiem, wciągnij sobie kreskę”. Nie publikuj tego.
Przyjechałam do Vegas właśnie na taki mały urlop. Pomyślałam: „raz kozie śmierć, należą mi się wakacje i koks z promocji”. Tu jest naprawdę pięknie, a poza tym właśnie rozstałam się z chłopakiem, który okazał się chory psychicznie. To bardzo bolesne. Poróżniła nas różnica charakterów, on był w innym punkcie swojej kariery niż ja, na stacji benzynowej sprzedawał hot dogi, śmieciowe jedzenie. Mówiłam mu, że to niemoralne, przyczynia się do otyłości ludzi, ich chorób i niepowodzenia na rynku matrymonialnym. Mówiłam: „powinieneś płacić im za każdego sprzedawanego im hot doga, niech wiedzą, jaki kit im wciskasz i jak za pięć lat badania wykryją cholesterol, do ciebie z tym powinni pójść, a nie do lekarza”. Chyba go to dotknęło, bo przerzucił się na dział napojów, ale było już za późno, by ratować naszą miłość. Bardzo cierpię, piję alkohol i piszę piosenki na swoją pierwszą solową płytę. Powtarzam sobie: „życie jest trudne, ale jestem szczęściarą”. Możesz dać taki tytuł.
Aktywności, takie jak sztuka życia, sztuka uśmiechu i sztuka wpierdalania sushi przyczyniają się do zajęcia wysokiej pozycji w hierarchii społecznej, którą wygodnie zająwszy, można mieć już na wszystko wyjebane i wciągać koks, a jednak.
Cały czas muszę pracować nad sobą, bo wiem, że na moje miejsce czyha już tysiące takich jak ja, chociaż gorszych. Z zawiści porobiły im się rozstępy, a cała mądrość zen spłynęła z wieczornym demakijażem. Ja wierzę w duchowość. W dzieciństwie wzruszały mnie Ptaki ciernistych krzewów i myślałam, jak to jest kochać się z księdzem. Obecnie bliższy jest mi buddyzm. To jest, no wiesz… głębsze. Ale żeby się o tym przekonać, musiałam pojechać do Tybetu, gdzie miała miejsce sesja zdjęciowa na tle kamienia i piasku, to było niesamowite przeżycie. Pierdyliard pięć osób polubiło tę sesję na moim fejsbuku, za co chciałam przy okazji podziękować biuru podróży i firmie cateringowej – dziękuję, kochani. Przywiozłam stamtąd talizman, z którym się nie rozstaję, jestem nowym człowiekiem. Odmówiłam pisania cotygodniowych felietonów na temat zimowych przetworów dla pewnego pisma dla kobiet, mimo niezłej kasy.
Uznałam to za uwłaczające. Miejsce kobiety w kuchni skończyło się sto lat temu. To wbrew moim zasadom: robić przetwory, które można kupić w sklepie, po to, że on sobie znajdzie piętnaście lat młodszą i zostanę sama z tysiącem słoików i z zerem znajomych. Nie pisz, że jestem feministką, bo nie lubię tego słowa, kojarzy mi się z martwicą pochwy i zepsuciem cery, na które cierpią brzydkie laski z ostatnich stron czarno-białych gazet. Każda kobieta może być atrakcyjna, wystarczy tak niewiele, ćwiczenia, dieta, zabiegi, ciuchy, kosmetyki, pozytywne nastawienie i znajdziesz odpowiedniego mężczyznę, który doceni w tobie coś więcej niż dobrą konfiturę zimową. Musisz tylko być sobą i nie udawać kogoś, kim nie jesteś – jeśli od parzenia herbaty lepiej wychodzi ci leżenie po prostu i nicniemówienie, rób to, w czym jesteś najlepsza. Jeśli naprawdę mu się podobasz, doceni twoją autentyczność, otworzy przed tobą drzwi i sam zaparzy dla was dwojga herbatę, a dalej jest już tylko reklama ubezpieczeń i twoje kolorowe sny o różnych małych, kobiecych słabościach: zakupach, ciasteczkach, bobaskach. Każda z nas to kocha.
Pozytywnego nastawienia do życia nauczyło mnie samo życie. Kiedyś jeden zaskórnik potrafił zrujnować mi humor, sprawić, że odmawiałam pójścia na imprezę, że wstydziłam się spojrzeć w lustro. Buddyzm odmienił moje życie. Nauczyłam się cieszyć każdą chwilą, carpe diem, tak brzmi moje motto, tatuaż nawet mam w języku hindi, czcionką Comic Sans. Gdzie? Nie mogę tego zdradzić, to sprawa prywatna.
Wszystkim osobom, które chcą iść w moje ślady, polecam talent oraz dużo pracy. Trzeba chodzić na trudne i męczące imprezy, godzinami stać, siedzieć i leżeć, wspólnym powietrzem oddychać z osobami, co cierpią na nadmiar nieuczciwych pieniędzy i starcze zaburzenia erekcji, a to i tak nie gwarantuje jeszcze sukcesu. Trzeba mieć charakter i osobowość.
Joanna Dziwak, Gry losowe
Korporacja Ha!art, 2014