Monika Zielińska: Zajmujesz się fotografią, jesteś współtwórcą projektów edukacyjnych i artystycznych, tworzysz graffiti, murale, malujesz na płótnie. Czy te działania mają jakiś wspólny mianownik? Droga wydaje się długa – od graffiti do onirycznego malarstwa.

Mikołaj Rejs: Tak, to prawda. Lubię się angażować w różne projekty, pewnie też przez to, że lubię pracę z ludźmi. Jeżeli patrzę z perspektywy czasu, to poruszanie się między tymi na pozór odległymi dziedzinami dało mi szersze spojrzenie, z dystansem, dzięki temu pozwoliło zrozumieć pewne reguły, z których nie zdawałbym sobie sprawy ograniczając się do jednej z nich.

Na przykład jakie reguły?

Że nie wszystko co Ci mówi większość, jest mądre, nie wszystko co ładne jest dobre, nie wszystko co legalne jest pozytywne, nie wszystko co zgodne z prawem jest etyczne. Tego typu fundamentalne rzeczy. 


Jak to się stało, że zacząłeś tworzyć street art? 

Początki malowania sięgają końca lat 90-tych, wiązały się z szerzeniem haseł typu FWZ (Front Wyzwolenia Zwierząt). Później był czas fascynacji graffiti i poszukiwania stylu, które trwają do teraz, ale w mniejszym stopniu. Równolegle litery przybierały figuratywnego charakteru, później zacząłem malować postaci, czyli to, co można nazwać teraz urban art-em, czy street art-em. 

Jakie są główne motywy, które podejmujesz w swoich pracach?

W ostatnim czasie jestem w trakcie tworzenia cyklu postaci, odnoszących się do podań ze starosłowiańskich wierzeń w interakcji z mikroorganizmami, kiedyś niewidocznymi ze względu na ograniczenia technologiczne. W swoich pracach próbuję odnaleźć pomost pomiędzy duchowością a postępem percepcji poznawczej. Poza tym tworzę autorski panteon słowiański, próbuję wyzwalać empatię do życia wszelakiego. 

Większość twórców street art-u oraz grafficiarzy w Polsce odnosi się do rzeczywistości zewnętrznej, do aktualnych problemów społecznych. Ciebie polityka nie interesuje? 

Przy głębszym spojrzeniu można odszukać aspekty polityczne w tym co robię, jednak są one dalekie od ogólnie pojętej polityki w sztuce. Staram się bardziej zwrócić uwagę na rzeczy istotne dla wewnętrznego przeżywania, próbuję wzbudzać w ludziach otwarte spojrzenie na podstawowe wartości, które przekładają się w jakimś stopniu na kreowanie światopoglądu.


Skąd czerpiesz inspiracje?

Moje przeżycia, doświadczenia, obserwacje, ludzie, wśród których się obracam, czy zainteresowania – wszystko to jest dla mnie inspiracją. Z naukami przyrodniczymi jestem związany zawodowo, więc ewolucja, czy naturalne procesy zachodzące w czasie to dla mnie rzeczy istotne. Gdy jestem w opuszczonych miejscach, zawsze staram się fotografować rośliny, które często mimo bardzo trudnych, industrialnych warunków, przebijają się przez beton i sukcesywnie zmieniają teren, nadając mu specyficzny charakter. Przy odrobinie wysiłku można się przenieść w inny świat. Połączenie fascynacji bajkami z dzieciństwa, naturą, a do tego muzyką, daje obrazy, które przelewam na ścianę. Ostatnie kilka lat spędzonych na Lubelszczyźnie, w otoczeniu przyrody, zaowocowało jeszcze zainteresowaniem podaniami ludowymi i postaciami nadprzyrodzonymi związanymi z tymi opowieściami.

Jaki przekaz zawiera sztuka, którą tworysz?

Staram się umieścić w pracach istotne dla mnie wartości, niektóre łatwiej, inne w ogóle nie dostrzegalne.
Każdy ma inną percepcję i wrażliwość, więc oczywiste jest, że inaczej interpretuje to, co zrobię. Dla mnie osobiście ważne jest zwrócenie uwagi na przestrzeń, w której żyjemy.


Twoją twórczość można spotkać głównie w miejscach opuszczonych, niezamieszkanych. Dlaczego najczęściej wybierasz właśnie takie przestrzenie?

Dla mnie są to idealne miejsca do tego typu działań. Dają możliwości, jakich nie ma żadna płaska powierzchnia – praktycznie nieograniczona przestrzeń, brak reklam, niepokojący klimat, a zarazem spokój, niszczące oddziaływanie wody, której wpływ paradoksalnie tworzy unikalne tekstury i barwy –  to, co dla kogoś jest nieestetyczne, dla kogoś innego może być piękne. Każde pomieszczenie to zagadka, a samo odkrywanie jest atrakcją, przypominającą mi zabawy z dzieciństwa inspirowane filmami przygodowymi.

W jaki sposób wybierasz takie miejsca? Szukasz idealnych przestrzeni czy trafiasz na nie przypadkiem?

Ostatnio dużo podróżuję, a mniej korzystam z internetu, dlatego najczęściej są to przypadkowe miejsca, zwłaszcza opuszczone domy. Coraz częściej w nich maluję, mają niepowtarzalną specyfikę, całkowicie odmienną od przestrzeni fabrycznych. Niekiedy czuje się czyjąś obecność, a towarzystwo artefaktów, takich jak garnki, szafki, święte obrazki – tylko wzmagają to poczucie. Zwiedzając je, zdajemy sobie sprawę, jak efemeryczne jest życie ludzkie.


Byłeś i tworzyłeś w wielu miastach. I w Polsce, i za granicą. Czy wśród tych wszystkich miejsc są takie, które szczególnie wspominasz?

W ubiegłym roku miałem okazję spędzić kilka dni w Ługańsku z Ewą Hubar, która miała warsztaty performansu. Artur Wabik i Marcin Surma promowali swój komiks ”Woroszołowgrad”, a ja prowadziłem warsztaty sztuki ulicy dla tamtejszej młodzieży. Specyfika tego miejsca jest niesamowita – wielkie postindustrialne miasto, zlepek kultur, dookoła puste żytnio-pszeniczne przestrzenie i czas spędzony w doborowym polsko-ukraińskim gronie. Miasta, do których wrócę nie jeden raz to na pewno także Tarnów, Lublin, Legnica, Szczecin, Berlin, Kraków. Właściwie wszędzie dobrze jest tam, gdzie są pozytywni ludzie.

Kraków według Ciebie jest bogaty w przestrzenie, które warto by wykorzystać do tworzenia murali?

Murale mają potencjał, ale jeszcze długa droga, zarówno przed twórcami i decydentami. Pierwsi, moim zdaniem, powinni ostrożnie podchodzić do otoczenia, w którym zamierzają malować, przeanalizować aspekty lokalnie: kolorystykę, układ architektoniczny, odwołania do tradycji. Mural jest uzupełnieniem tej przestrzeni, a nie na odwrót. Drudzy powinni bardziej zaufać twórcom i prędzej utożsamiać murale z freskami w kościołach, niż z tagami. Jest potrzeba organizowania paneli dyskusyjnych, gdzie wzajemna wymiana poglądów budowałaby zrozumienie.


W zeszłym roku stworzyłeś projekt „Urban Chapels”. Realizując go nie bałeś się zarzutów o festyniarstwo? Kapliczki są dość śliskim materiałem.

Poprzez cykl „Urban Chapels” chcę sprowadzić do wspólnego mianownika twórców z różnych dziedzin, stworzyć platformę wymiany pomysłów i jednocześnie sieć pojedynczych kapliczek usytuowanych w różnych częściach Polski, gdzie każdy twórca będzie mógł w przestrzeni rzeczywistej przekazać coś istotnego, głównie lokalnie. Będąc przestrzenią niczyją, stają się wspólną własnością.
Cieszę się, że mój tak naprawdę pierwszy autorski projekt spotkał się z entuzjazmem wśród odbiorców i zyskał poparcie w kręgach osób zajmujących się profesjonalnie sztuką. W historii jest bardzo dużo przykładów, gdzie wykorzystywane są motywy sztuki naiwnej, przeplatające się z nowoczesnymi dla danego okresu formami ekspresji i nikogo to nie dziwi. Maurizio Catellan czy Peter Fuss zrobili figury papieża, ale chyba nie są posądzani o festyniarstwo. W kapliczkach jako formie chodzi o przestrzeń. Odwołuję się tu też w pewnym sensie do porównania klasycznego malowania na ścianie i malowania w opuszczonych przestrzeniach, tak jak malowanie płócien i wnętrza kapliczek. Już na poziomie podkładu malarskiego kapliczki dają dużo większe możliwości, z kolei idea ta narzuca myślenie o tym przedmiocie jako miejscu kultu i o to odwołanie chodzi. 

Będziesz kontynuował ten projekt?

Projekt cały czas trwa, tylko nie udostępniane są narazie jego lokalizacje. Pojawią się w odpowiednim momencie.

Ciągle tworzysz coś nowego, wykorzystujesz coraz to różniejsze motywy i wątki. Dobrym przykładem jest chociażby Twój mural, który można było zobaczyć jakiś czas temu na wystawie w Muzeum Galicja „Street art po żydowsku”.

Cały czas eksperymentuję, lubię wyzwania. Żydowskie Muzeum Galicja poprosiło mnie, abym coś zaprezentował. Prace, które można zobaczyć w sieci, to tylko mały wycinek tego, co zrobiłem do tej pory. Motywy, które pokazałem w Galicji były mocno spontaniczne, ale w stylistyce, w której tworzę od dawna, okazjonalnie. Cały czas zastanawiam się nad tym, co zrobię, często spontanicznie podczas malowania. Wciąż odkrywam, próbuję nowych technik, narzędzi, okoliczności. Takie okazje, jak ta wystawa, są mocno rozwijające – praca z innymi, poznawanie rożnych kultur, wymiana doświadczeń. Najważniejsze jednak jest to, że poznałem tam kilku wspaniałych ludzi, a to sprawia, że z entuzjazmem podchodzę do takich imprez.


Co sądzisz o sztuce Oteckiego? Są jakieś podobieństwa między wami... 

Otecki ma bardzo dobry warsztat, bardzo lubię jego twórczość za nieszablonowość i mocno rozwinięty język wyrazu. Poza tym tak jak ja, interesuje się duchowością, słowiańszczyzną i naturą. Nie ma zbyt wielu twórców w kraju, poruszających naraz te tematy, pewnie stąd te skojarzenia.

Zajmujesz się sztuką ulicy od końca lat 90-tych. Jak Twoja praca i idea street art-u, który tworzysz, zmieniła się od tego czasu?

Trudno odnieść się do postępu jaki poczyniłem z mojej perspektywy. Jakiś jest na pewno, może wsteczny, tak czy inaczej na tym etapie z pewnością mogę stwierdzić, że nie wyobrażam sobie życia bez malowania. Mam pełno pomysłów, które zamierzam zrealizować mimo wszystko, wcześniej czy później.

Zacząłeś malować na płótnach, czyli chcesz sprzedawać. Nie jest to zdrada szlachetnych ideałów street art-u?

Malowanie na płótnach daje duże możliwości rozwoju, zawsze robiłem płótna równolegle malując ściany – próbowanie nowych technik. Sprzedawanie obrazów daje pieniądze, za nie kupuję farby i dalej maluję – rozwijam się. Mogę zamiast tego robić coś innego i też mieć pieniądze na farby, tyle że nie będę już miał czasu na malowanie. Poza tym jeśli ktoś kupuje moje obiekty, to je docenia i wspiera tym samym moje dalsze działania. 


Wspomniałeś, że nigdy nie określałeś siebie mianem street art-owca. Kim zatem jesteś?

Staram sie tego terminu unikać, ponieważ już się tak bardzo zdewaluował, że mówiąc street artowiec można mieć na myśli kogoś, kto maluje na ulicy, nieważne co, może to być obraz przedstawiający coś na miano kubizmu i coś, co uznawane jest za konceptualizm, czy nawet błędnie termin ten jest kojarzony z osobami uprawiającymi teatr uliczny. Street art to pojęcie mocno niekonkretne i w żadnym stopniu nie definiuje tego co robię. Podobnie można by mówić, że gdy maluję na ulicy, jestem malarzem miejskim, gdy maluję płótno jestem malarzem pokojowym, a gdy idę chodnikiem jestem pieszym – taka klasyfikacja tylko utrudnia szufladkowanie. Zdaję sobie sprawę, że klasyfikacje są niezbędne dla odbiorców, czy twórcy chcą tego, czy nie. Jakiś czas temu, jak był bum na graffiti, byłem grafficiarzem, mimo że malowałem to co teraz. Konkretnie to co robię, jest trudne do wrzucenia tu czy tam, dlatego unikam kategoryzowania ile się da i robię swoje. Byłem grafficiarzem-artystą, dziś już jestem street art-owcem, czy raczej urban art-owcem, za niedługo mogę być określany jako muralista albo malarz miejski tudzież wiejski, czy pustostanowy. Definitywnie jest potrzeba nowej, bardziej konkretnej klasyfikacji i terminologii. Tylko kto się tego niełatwego zadania podejmie?

Niektórzy uważają, że w Polsce street art-u w ogóle nie ma. Co Ty o tym sądzisz?

Niektórzy mówią, że Boga nie ma, co nie znaczy, że trzeba ich słuchać. Dla mnie street art w Polsce na pewno jest. Podobnie było na przykład z muzyką elektroniczną, która teraz ma mnóstwo gatunków i rodzajów. Póki co posługujemy sie tym terminem, przewija sie on w wywiadach, mediach, wydawane są albumy o tym tytule, więc pewni ludzie są tym terminem określani. Czy słusznie? Wielu pewnie nie, niestety nikt nie wymyślił bardziej precyzyjnych określeń na różne formy okołoulicznych działań artystycznych w przestrzeni czasem otwartej, a czasem zamkniętej, dlatego wrzucane są do worka „StreetArt”. 

Zbliża się Twoja wystawa w Art Agenda Nova. Co na niej zobaczymy?

„Noumen” będzie próbą przeniesienia w przestrzeń galerii pewnych spostrzeżeń i wniosków wynikłych na drodze poszukiwań zależności pomiędzy wybranymi układami przyrodniczymi, rzeczywistymi i hipotetycznymi utopiami. Odwołuję się w niej do swojej teraźniejszej percepcji oraz tej z czasów dzieciństwa, stawiam pytania z przymróżeniem oka, na przykład jak wyglądałby świat gdyby nie wyginęły dinozaury i istniały krasnoludki, bądź: kiedy i jak z nieorganicznych pierwiastków powstały organizmy. Chciałbym żebyście zobaczyli to, co ja, ale lepiej jak zobaczycie tam coś, co Was zainspiruje i może zmieni podejście do pewnych rzeczy.



Mikołaj Rejs - 'Noumen' 

ART AGENDA NOVA 
ul. Batorego 2, Kraków 

otwarcie: 28.02.2014 godzina 18
wystawa czynna do 28.03.2014

kuratorka: Katarzyna Piekło
koordynatorka: Monika Zielińska

Mikołaj Rejs - zajmuje się fotografią, a od końca lat 90-tych również sztuką ulicy. Jego prace powstają przeważnie w przestrzeniach postindustrialnych. Uczestnik licznych imprez graffiti i street artu (m.in. Meetings of Styles, Lublin 2011 i 2012; Street Art Festival, Katowice 2011; Lubelski Festiwal Graffiti, Lublin 2010; Outline Colour Festiwal, Łódź 2009, Brain Damage, Warszawa 2003). Współtwórca projektów artystycznych i edukacyjnych (Dzień ze sztuką, MOCAK Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie 2012; polsko-ukraińsko-mołdawski projekt Artdrome, Ługańsk 2012; Between the Wall, Legnica 2012, Drogi do wolności, MOCAK 2011). Jego prace małoformatowe oraz fotografie były pokazywane na licznych wystawach zbiorowych.