W październiku nakładem wydawnictwa Wielka Litera ukazały się Blogotony Ingi Iwasiów. Wierni czytelnicy ukazujących się w „art-Papierze” i „Tygodniku Powszechnym” felietonów, a także internauci regularnie odwiedzający bloga autorki będą usatysfakcjonowani najnowszą książką szczecińskiej literaturoznawczyni. Mam jednak nieodparte wrażenie, że innego rodzaju zaskoczenie przypadnie w udziele czytelnikom, których gusta nie skłaniają się w stronę książek typu „best of the best”, choćby z powodu obaw, czy aby warto powtarzać te same myśli i słowa. Chyba też nie do końca tony, jakimi tym razem przemawia Iwasiów, trafią do wielbicieli jej twórczości naukowej i prozatorskiej, nieco innej od tego, co zostało zebrane w omawianej książce.

Faktu, że najnowsza propozycja autorki Bambino nie zachwyca, nie zmienia nawet to, że wśród poruszanych w zbiorze tematów wszystkie są równie emocjonujące i aktualne. Iwasiów, jak na pracowitą felietonistkę przystało, zareaguje mocą słowa i błyskotliwego komentarza tak na Euro 2012 i sportowe emocje, jak i na żałobę narodową; równie wiele miejsca poświęci sytuacji literatury popularnej, co statusowi nauki polskiej. I choć autorka deklaruje wprost, że swojego życia nie odda odbiorcy na papierze, jednak grupując powstające w ostatnich latach zapiski w kolejne nieprzypadkowe rozdziały, chcąc nie chcąc, buduje portret współczesnej intelektualistki, której życie, pisanie i czytanie związane są ze sobą nierozerwalnie i lokują się wcale nie w dalekiej sferze abstrakcji, lecz w najbardziej doraźnym odczuwaniu i doświadczaniu świata. W zasadzie właśnie fakt, że rozproszone wcześniej teksty zebrane zostały i ułożone w przemyślany sposób, a co za tym idzie – nabrały nowego znaczenia, stając się, nazwijmy to nieprecyzyjnie, uswpółcześnioną wersją modnego w ubiegłym wieku dziennika intelektualnego, stanowi największą (żeby nie powiedzieć: jedną z nielicznych) zaletę Blogotonów.


Na tak bezkompromisową ocenę książki się jednak nie zdobędę – urzeczona jednym (tylko jednym, niestety) z rozdziałów, Mijaniem, w którym temat szybkiego reagowania i walki piórem o wyznawane wartości ustąpił refleksji głęboko egzystencjalnej, która, w przeciwieństwie do aż nadto wyraziście stawianych ocen społeczno-kulturalno-politycznych, nic nie straciła, a wręcz przeciwnie, dużo zyskała na lapidarnej formie właściwej zapiskom felietonowo-blogowym. Ta sama lapidarność wykorzystana do mówienia o pozostałych wspomnianych sprawach sprawiła, że propozycja Iwasiów przez wielu odbiorców dyskutowana będzie nie ze względu na jej wartość intelektualną, ale na rosnącą z każdą stroną irytację odbiorcy.

Zirytować może wiele. Czarno-biały obraz współczesnej i minionej pozycji kobiety, wiecznie ciemiężonej na każdej możliwej płaszczyźnie życiowej, jak też absolutnie paradoksalnej i pożałowania godnej sytuacji współczesnego naukowca i statusu badań naukowych, w końcu ostre podziały na wysokie i niskie, warte i niewarte, interesujące i nużące – to wielkie słabości tak obiecujących po okładce i nazwisku autorki Blogotonów. Obsesyjnie powracająca kwestia obecności, wizerunku, procentowych obliczeń udziału rodzaju żeńskiego w każdym aspekcie życia kulturalnego, politycznego, biologicznego po prostu męczy. Wtręty feministyczne robione w trakcie refleksji nad pozyskiwaniem grantów naukowych, organizacji festiwalu literackiego czy oglądania sitcomu przestają być atrakcyjne już pod koniec pierwszego rozdziału. Kolejny raz przywoływane motywy-wytrychy, takie jak „kobieta jako czytelnik i czytelnik jako kobieta”, „kobieta jako człowiek i człowiek jako kobieta” (i kilka jeszcze innych), wywołują pewnego rodzaju przemęczenie, które nawet wzmiankowanej kobiecie, jako odbiorczyni tekstu, nie pozwala zachwycać się erudycją autorki.

Pomimo wielu ciekawych smaczków i anegdot, które sprawiają, że czytelnik Blogotonów odczuwa radość z odkrywania innego oblicza znanej szerszemu gronu profesorki literatury, doświadcza przyjemości płynącej z wrodzonej ludzkiej skłonności do podglądactwa, dominującym wrażeniem zaraz po lekturze jest uczucie znużenia. Choć Iwasiów pokazuje w dużym stopniu swoją prywatną twarz: tremę towarzyszącą udziałowi w spotkaniach autorskich, nasilające się kłopoty z pamięcią czy dopadające ją czasami znużenie czytaniem prac magisterskich traktujących o fluktuacjach między Kulturą a popkulturą, to jednak jej oblicze jako niestrudzonej uniwersyteckiej feministki i nieugodowej znawczyni tematyki gender jest tym jedynym – i niestety w tym wykonaniu bardzo płaskim – portretem, jaki pozostanie w pamięci większości czytelników Blogotonów.

Niezależnie jednak od wrażenia, jakie wywołać może u części odbiorców całość zbioru, bezdyskusyjnie godną podziwu rzeczą jest, że Iwasiów, poprzez uwspółcześnioną wersję pseudo-dziennika intelektualnego, w jaki złożyły się teksty powstające w ciągu ostatnich kilku lat, pokazała się jako osoba uprawiająca z oddaniem femino-życio-pisanie (o którym sama zresztą wspomina w jednym ze swoich felietonów) na rzadko spotykaną skalę. Zawsze pozostawałam pod wielkim wrażeniem osób, które są w stanie czule jak sejsmograf i skrupulatnie jak najlepszy księgowy notować niby drobne, czasem większe pęknięcia rzeczywistości. Nieposkromiona chęć przelania emocji, utrwalenia każdej nurtującej myśli na papierze budziła i nadal budzi mój szacunek.

W jednym z zapisków blogowych dotyczących Festwialu Filmów w Gdyni autorka napisała: Uprzedzam – będę marudzić. Z kinem mam to samo, co z teatrem: ponieważ nie umiem robić filmów i pisać dramatów, mam wysokie wymagania. Zapewne właśnie dlatego, że sama nie prowadzę bloga i nie piszę regularnie felietonów, a następnie nie układam napisanych tekstów w zbiory, miałam tak wysokie wymagania wobec Blogotonów i zapewne też z tego powodu książka ta tak bardzo mnie zirytowała. Choć może właśnie fakt, że Iwasiów nie pozostawia swoich czytelników obojętnymi jest kolejną z zalet książki, którą tak ciężko mi (d)ocenić.


Inga Iwasiów, Blogotony
Wielka Litera, 2013


Czytaj też w E-SPLOCIE o Ku słońcu Ingi Iwasiów