Król Edyp
jest drugą premierą Starego Teatru w sezonie poświęconym twórczości Konrada Swinarskiego, który sztukę tę wystawił w 1962 roku w warszawskim Teatrze Wielkim. Edyp Swinarskiego wywołał swego czasu gorącą dyskusję na temat kierunku, w jakim może iść teatr operowy oraz o warunkach możliwości jego modernizacji. Klata podążył tym tropem i nie ingerował w strukturę dzieła, lecz odpowiednio je zmodernizował – i zagrało, aż się ściany trzęsły! No właśnie. Niektórzy mogli się poczuć zmyleni tytułem spektaklu, który z tragedią Sofoklesa nie ma wiele wspólnego, poza tym jednym punktem, w którym posłużyła ona Jean'owi Cocteau do napisania libretta. Muzykę skomponował Igor Strawiński. Tak też nie za tragedię antyczną Klata się zabrał, a za modernistyczną operę.

Pierwszym chwytem, jaki proponuje Klata, jest zmiana przestrzeni; Edyp rozgrywa się bowiem w sali przy foyer, widzowie siedzą na podłodze wokół podestu symbolizującego skrzyżowanie trzech dróg, o których mowa w libretcie. Co więcej, skojarzenie z rozwiązaniem scenograficznym, jakie Swinarski zaproponował w legendarnych Dziadach, również jest uzasadnione i dodaje sytuacji scenicznej wzniosłości. Wielobarwna sztukateria sali kontrastuje z czernią folii wyściełającej podest oraz kostiumami Edypa (Krzysztof Zawadzki) i Jokasty (Iwona Budner), również utkanymi z syntetycznej folii. Ich rysy wyostrzone są intensywnym, czarnym makijażem. Poruszają się ciężko i majestatycznie, jakby nie byli ludźmi, a ożywionymi posągami z czarnego marmuru.
Światło nielicznych reflektorów wyolbrzymia ich postacie, które rzucają na ściany rozdygotane, upiorne cienie, dodając tym samym atmosferze przedstawienia szczególnego klimatu.

W pierwszej scenie Maestro (Krzysztof Stawowy) wita nas po francusku (zgodnie z wizją Cocteau, a także zwyczajowym już sposobem wystawiania Edypa)  i wprowadza w akcję, która się przed nami „rozegra”. Bo w istocie nie będzie tu żadnej akcji w dosłownym tego słowa znaczeniu. Rozegra się ona w muzyce i poprzez muzykę, aktorzy stanowią dla niej jedynie rekwizyt, a ich głosy są kolejnym instrumentem na partyturze rozpisanej przez Strawińskiego. Maestro informuje nas o jeszcze jednym, istotnym niuansie – libretto napisane jest po łacinie. Dzięki temu głos aktora dosłownie staje się instrumentem, nie zaś nośnikiem znaczenia, które powinniśmy odgadnąć. W tym punkcie, i chwała mu za to, Klata również pozostał przy pierwowzorze i nie pokusił się o polską wersję językową. Wykazał się również mistrzowską intuicją, zapraszając do współpracy Roberta Piernikowskiego, który był odpowiedzialny za warstwę muzyczną spektaklu.

To właśnie muzyka jest najmocniejszą stroną Króla Edypa, zarówno w wersji skomponowanej przez Strawińskiego, jak i tej zremiksowanej przez Piernikowskiego. Ten bardzo trafnie przepisuje modernistyczną partyturę na współczesne, elektroniczne dźwięki. W efekcie powstaje ciężka, hipnotyczna i mroczna ścieżka muzyczna; niska linia basu sprawia, iż dźwięk dosłownie nicuje publiczność na wylot, zaś łacińskie arie dodają jej tajemniczej, wręcz rytualnej podniosłości. Mariaż utworu rozpisanego na orkiestrę z dźwiękami syntezatora jest eksperymentem ryzykownym, jednak w wypadku Króla Edypa w pełni udanym. Nie na darmo spektakl ten powstał we współpracy z festiwalem UNSOUND.

Czyżby Klacie zachciało się być Krzysztofem Pendereckim dla krakowskiego teatru? (W nawiasie można dodać, że Penderecki napisał muzykę do jednego ze spektakli Swinarskiego, Diabłów z Loudun). Ten jak wiadomo, oprócz bogatego dorobku „klasycznego”, ma na koncie współpracę z takimi artystami jak Aphex Twin czy Johnny Greenwood, z którym wystąpił na festiwalu Heineken Open'er w Gdyni. W pewnym sensie teatralna działalność Klaty dąży do osiągnięcia dokładnie takiego efektu, jaki osiąga Penderecki we współpracy z muzykami tworzącymi na odmiennym polu, wykorzystującymi inne instrumentarium. Pracując z tekstem Ajschylosa, Kafki, Sienkiewicza czy Strindberga, Klata przeszczepia go na współczesny grunt, przepisuje na nowoczesne „narzędzia teatralne” i szpikuje aluzjami do tekstów kultury popularnej. Jedne teksty poddają się temu liftingowi z ochotą, drugie stawiają opór i nie chcą się ugiąć przed wizją reżysera. Raz obronną ręką wychodzi reżyser, innym razem tekst tryumfuje, pokazując reżyserowi, że niczego nie zrozumiał i nie udało mu się zmusić go do uległości. Stąd też twórczość w dorobku Klaty jest tak nierówna; znajdują się w niej zarówno spektakle genialne, spektakle przeciętne, jak i rasowe wręcz „śliwki robaczywki”, o których najlepiej byłoby zapomnieć zanim zapiszą się trwale w pamięci publiczności. W Królu Edypie udało się Klacie udowodnić, że nie na darmo jego nazwisko wymienia się wśród najważniejszych polskich reżyserów. Tym razem to Klata ugiął się przed tekstem, a ten odwdzięczył się mu z radością. Wrażenie, jakie wywiera Król Edyp jest bowiem co najmniej piorunujące.


Król Edyp

reżyseria:Jan Klata
obsada: Iwona Budner / Krzysztof Stawowy / Krzysztof Zawadzki
Spektakl z wykorzystaniem muzyki Roberta Piernikowskiego inspirowany Królem Edypem Sofoklesa i Strawińskiego

scenografia: Karolina Mazur
ruchy: Maćko Prusak

Premiera:
2013-10-17 Sala Modrzejewskiej (ul. Jagiellońska 1)