Czy na strój ludowy można spojrzeć tak bez otoczki rytuału, do którego należały? Czy można wyjąć z kontekstu, pozbawiając aury ludowości? Przyjrzeć się konstrukcji bez myślenia o ich pierwotnym przeznaczeniu? Okazało się, że tak. Co więcej rezultaty są bardzo ciekawe. Prezentowane  na manekinach ubrania zwykle są idealnie dopasowane, poprzypinane szpilkami. Widoczny jest gotowy produkt przeznaczony do oglądania. Wystawa „Ubranie. Ćwiczenia z architektury i anatomii” proponuje coś innego − próbuje zaspokoić ciekawość tych, którzy czasem mają ochotę spojrzeć, co kryje się pod spódnicą. 
Pierwsza rzecz, która przykuła moją uwagę, to aranżacja wystawy przypominająca butik z luksusowymi ubraniami. Białe ściany, białe minimalistyczne wieszaki na metalowym drążku, a na nich zawieszone spódnice czy płaszcze. Zupełne przeciwieństwo tego, jak skonstruowane są poprzedzające wystawę sale stałych ekspozycji, wypełnione zapachem drewna i charakterystycznym skrzypiącym parkietem. Książkowy white cube pomógł kuratorkom stworzyć odpowiednie otoczenie. Wyabstrahowane z pierwotnych stylizacji stroje stają się po prostu ubraniami do włożenia. Nagle przestaje się liczyć ich oryginalne przeznaczenie, cała uwaga skupia się na sposobie wykonania. Taka ekspozycja zdecydowanie pomaga uwolnić się od myśli, że tak naprawdę są to stroje ludowe, eksponaty muzealne, których już nikt na pewno nie nosi.
Kiedyś jednak ktoś zakładał te stroje na siebie, przechowywał w szafie, prał i zapewne prasował. Zebrane na wystawie ubrania pochodzą  z końca XIX i początku XX wieku. Najlepszym przykładem są gorsety przypominające bogato zdobione i haftowane kamizelki. Wywrócone na lewą stronę, powieszone na przezroczystej rurze z pleksi idealne prezentują wszelkiego rodzaju poprawki. Jeden element został doszyty, inny przeszyty, a jeszcze dalej widoczna jest duża łatka. Historie same cisną się na język − być może nieostrożny chłopiec pociągnął dziewczynę podczas tańca i rozerwał kawałek gorsetu... Niektóre poprawki ewidentnie wskazują na potrzebę powiększenia ubrania. Przekazywane z matki na córkę elementy garderoby musiały być dostosowane do figury nowej właścicielki.
Czasem wymagało to zmniejszenia, a czasem wszycia dodatkowych tkanin i nowych zdobień. To wszystko jest widoczne i można się temu przyjrzeć. 
Jednym z pytań stawianych przez kuratorki jest zagadnienie sylwetki i jej kształtowania za pomocą strojów. Główną zasadą jest podkreślenie wąskiej talii i szerokich bioder. Niepodzielnie panuje stereotypowe spojrzenie na kobiece kształty, dlatego każdy płaszcz czy gorset jest dopasowany. Podobno idealny obwód talii panienki z połowy XIX wieku wynosił 45 centymetrów! Spódnice posiadały halki, często kilka, by spotęgować wrażenie objętości. Konstrukcja spódnic ludowych przypomina nieco krynoliny, tylko w nieco mniejszej skali. Jak można przeczytać w tekście kuratorskim, wiejskie kobiety rzeczywiście dążyły do uzyskania objętości wspomnianej krynoliny. Tu ujawnia się kreatywność pań, które doszywały listwy, dodatkowe tkaniny czy mocowały pręty na dole spódnicy, by nadać jej upragniony kształt dzwonu. Każda zakładka, falbanka czy plisa dodawała objętości, a przez to zbliżała do ideału. Choć nie były to praktyczne rozwiązania, wiele z nich sprawiało sporo kłopotów, to pragnienie bycia modną zwyciężało. Czy noszenie kilku warstw spódnic podczas codziennych prac mogło uchodzić za funkcjonalne? Raczej nie. Prezentowane na wieszakach kilkumetrowe w obwodzie spódnice są dowodem na to, że każda wiejska kobieta chciała uchodzić za modną. Przykład pochodził oczywiście od mieszkanek wielkich miast, które uznawane były za wyrocznie w świecie mody. Przenikanie mód miejskich odbywało się dzięki podróżom zarówno miastowych, jak i mieszkańców wsi. Podpatrzone fasony czy dekoracje swobodnie przenikały do strojów ludowych, choć niezbyt szybko i z pewną dozą zachowawczości. 
Zmiany w zakresie kobiecej sylwetki raczej nie zachodziły, niepodzielnie panował ideał zaokrąglonych bioder i wąskiej talii. Nieco inaczej ma się sprawa tkanin i technik zdobniczych. W jednej z sal stałej ekspozycji można obejrzeć, jak powstawały pierwsze tkaniny drukowane. Lniane samodziały, czyli tkane na ręcznym krośnie materiały, pokrywano wzorem. Przygotowany na drewnianej desce motyw, zwykle wyrzeźbiony, pokrywano farbą i odbijano. Podobno taki sposób dekorowania tkanin dał początek jednej z dziedzin sztuki – grafice użytkowej, która dla odmiany wykonywana jest na papierze. Wracając do wystawy: jedno z lepszych przykładów zdobienia strojów pokazuje zdjęcie poniżej (spódnica w czarno-biały wzór). 
Inny rodzaj dekorowania strojów to już klasyczne techniki haftowania, naszywania cekinów, koralików, frędzli. Stroje szyto ręcznie, choć widoczne są ślady maszynowych ściegów. To wynik rewolucji w przemyśle tekstylnym, która miała miejsce w połowie XIX wieku – kiedy wprowadzono maszynę do szycia. Choć nie nastąpiło to w błyskawicznym tempie, to da się zauważyć pewne zmiany. Ciekawsze są mimo wszystko te fragmenty ubrań, które wskazują na ingerencję ręcznym szyciem – łaty, niezgrabne przeszycia czy rygorystycznie haftowane niczym laserowo wycięte motywy. 
Na wystawie zebrano oryginalne przykłady damskich okryć wierzchnich, jak biały kaftan wykonany w latach 20. XX wieku z sukna samodziałowego obszytego aksamitną lamówką. Świetnie skrojony, dopasowany do sylwetki z pewnością znalazłby dziś entuzjastki. Niezwykle nowoczesny wydaje się też długi płaszcz typu „angierka” w żółtą kratę (z ok. 1890 roku). W całości uszyty na maszynie oddaje kwintesencję kobiecej sylwetki – wąski w talii, rozszerza się ku dołowi, osiągając obwód pięciu metrów! Typowy kształt figury, po którą sięgnie Christian Dior i stworzy sześćdziesiąt lat później New Look. 
 
Na koniec chciałabym opisać intrygującą aranżację złożoną z przyklejonych do ściany białych sześcianów, każdy z otworkiem. Z dziurki wystaje kawałek tkaniny, a obok znajduje się krótka notatka z charakterystyką materiału. W jasno oświetlonym pomieszczeniu da się dostrzec nawet splot tkaniny. Przede wszystkim można zobaczyć z bliska to, z czego wykonane są stroje zaprezentowane na wystawie. Prosty zamysł i bardzo efektowny, po raz kolejny czuć gruntownie przemyślaną strategię. 
Dzięki rezygnacji z typowej stylizacji strojów ludowych na manekinach kuratorki osiągnęły zamierzony cel – zdecydowanie zapomina się o pierwotnym przeznaczeniu ubiorów. Umieszczenie na wieszakach wprowadziło atmosferę nieco domową, jakby ubrania były powieszone w szafie. Białe ściany, rura z pleksi czy białe sześciany wypełnione kawałkiem tkaniny wprowadziły powiew nowoczesności, co w dużej mierze pomaga oderwać myśli od wiejskich rytuałów. Cała uwaga widza skupiona jest na konstrukcji, materiałach i technikach. Stroje zostały pozbawione aury ludowości, przez co można swobodnie oglądać je w innym kontekście. A gdyby ktoś bardzo chciał zobaczyć, jak wyglądają oryginalne „pełne” stylizacje, to wystarczy zejść piętro niżej. 


Ubranie. Ćwiczenia z architektury i anatomii
Muzeum Etnograficzne w Krakowie 
17.05-29.09.2013