Pierwsze pytanie jakie się ciśnie na usta, brzmi: ale co u licha ma z tym wszystkim wspólnego Steve Jobs?! Ten facet od lśniących MacBooków i równie lśniących iPhone'ów? Pozornie nie ma nic. Natomiast, jeśli przyjrzymy się jego biografii, okaże się, że ma wspólnego wiele. Otóż mały Stevie nie miał łatwego startu. Ani syryjskie pochodzenie ojca, ani umieszczenie go w domu dziecka nie wróżyło niczego dobrego. Co więcej, mały Stevie do nauki raczej się nie przykładał, z trudem zaliczał kolejne klasy, by z łatwością zaliczać skreślenia z kolejnych kursów, w tym nawet kaligrafii. Kiedy podjął pracę jako technik w firmie Atari, nikt nie wróżył mu awansu. Kiedy wraz z kolegą z pracy założyli w garażu firmę komputerową Apple, również nikt nie brał tego przedsięwzięcia na poważnie. Kiedy jednak Jobs zarobił pierwszy milion, śmiech ustał, a logo przedstawiające nadgryzione jabłuszko znane jest każdemu, kto stanął przed trudnym wyborem zakupu nowego laptopa czy telefonu. W historii Steve'a Jobsa streszcza się mit amerykańskiego snu o pucybucie, który zarobił miliony – od zera do bohatera. Mit, w który uwierzył legion handlarzy, cinkciarzy, łapówkarzy, taksówkarzy i innych lokalnych cwaniaczków. Mit, który obiecywał, że dzięki wolnemu rynkowi z pola kartoflanego mogą trafić prosto na pole golfowe.
Nasi rodacy, poza ograniczonymi kręgami uprzywilejowanych, nie znali dobrobytu. Pojęcia luksusu uczyli się oglądając
Dynastię czy
Modę na sukces i adaptowali go do polskich warunków: zamiast szampana pili czystą; zamiast zakąszać kawiorem, zagryzali kiszonym ogórkiem, choć zegarki na przedramionach mieli równie błyszczące i złote jak bohaterowie z rezydencji Carringtonów; kupowali samochodów, na którym czerwony lakier błyszczał prawie jak na Cadillacu, choć marka jego była Polonez.
Jednym słowem: Przepych w dość przaśnym wydaniu. Nasi herosi zrzucali zgrzebne swetry, by wdziać eleganckie marynarki, ale słomy z butów nie udało się im pozbyć. Ci, którzy pragnęli być jak
Ridge Forrester, wypadali jak Wojnar z
Wesela Smarzowskiego. Ich żony zaś zamiast przypominać dystyngowaną Alexis, upodobniały się raczej do Peggy Bundy. „Towarzysze” za dotknięciem czarodziejskiej różdżki stawali się „Panami”, a partyjniacy demokratycznie wybranymi posłami. Młode wilki wygryzały z półświatka stare wilczury. Przedsiębiorstwa ulegały prywatyzacji, nowi prezesi jednym „stań się!” wyrzucali setki pracowników na bruk. Wolność, która nadeszła, dla wielu okazała się niezwykle gorzka.
Właśnie wokół tych wątków koncentruje się sztuka Michała Kmiecika. Epizodyczny, poszatkowany tekst nie próbuje przedstawić nam spójnej fabuły. Wręcz przeciwnie, przez polifonię głosów stara się przekazać jak najwięcej postaw, aby nadać zjawisku transformacji jak najszerszy kontekst; aby przedstawić jak najszerszą galerię bohaterów, czy może wręcz herosów, którzy stawiali pierwsze zręby pod pałace na czarnym lądzie kapitalistycznej, wolnej Polski. To dzięki nim możemy dziś poplotkować przy kawie ze Starbucks'a, zajadać się hamburgerami i wciągać na pupę pięćsetjedynki Levis'a kiedy tylko mamy na to ochotę. To dzięki nim narodził się ostatni człowiek, wcielenie rozwoju cywilizacji, którego spektaklowa figura rysuje się dość żałośnie. Nasz ostatni człowiek nie lubi swojej pracy, swoją kobietę lubi już tylko z przyzwyczajenia, wartości duchowych i ambicji nie posiada, a swą przyszłość chętnie poświęciłby degustacji konopi indyjskich w ilościach mocno karalnych i niczemu ponadto. Choć może to tylko ironiczny przytyk do figury współczesnego frustrata zapełniającego karty powieści wydawanych przez naszych zdolnych i płodnych literatów, którzy to bohaterowie nie dość, że programowo nudni i bez charakteru, to jeszcze przez większość czasu na mocnym rauszu.
Ale wróćmy do spektaklu. Skoro już wiadomo, skąd wziął się w tytule Steve Jobs i kim są wspomnieni w nim bohaterowie, czas dodać jeszcze słowo na temat „ballady”. Muzyka (oklaski dla Filipa Kanieckiego!) stanowi bowiem niezwykle istotny element spektaklu; można wręcz pokusić się o stwierdzenie, że Marcin Liber z każdej kolejnej sceny tworzy teledysk – stąd też nie powinny zaskakiwać nieustanne zmiany dekoracji, kostiumów, tożsamości bohaterów. Nad spójnością całości czuwa Matka Courage (Anna Dymna), brechtowska markietanka (prawdopodobnie) symbolizująca postawę bezwzględnego dążenia do zysku, która melorecytuje w takt hipnotycznej, elektronicznej muzyki znane szerokiej publiczności utwory Kazika Staszewskiego, czy Marcina Świetlickiego. Na szczególną uwagę zasługuje popis zdolności wokalnych Justyny Wasilewskiej, który w gruncie rzeczy stanowi autonomiczny fragment spektaklu. Ten miniaturowy monodram niewiele wnosi do całości jako takiej, lecz jest do tego stopnia magnetyzujący, iż warto wybrać się na spektakl choćby po to, żeby zobaczyć, co potrafi Justyna. A potrafi rzeczy zdumiewające i jej występ można potraktować jako nagrodę za cierpliwość okazaną poprzedzającym go scenom, jeśli te akurat nie miały szczęścia trafić do gustu.
Być jak Steve Jobs. Bohaterowie polskiej transformacji. Ballada o lekkim zabarwieniu heroicznym
Michał Kmiecik
reżyseria: Marcin Liber
obsada:
GENERAŁOWA, GRAFINI, POSŁANKA, GRAŻYNA MILIJON, PIELĘGNIARKA - Ewa Kaim
HALPERN, JAN MILIJON, TOWARZYSZ Z MOSKWY, BISKUP, WIELKI ŁOWCZY -Mieczysław Grąbka
HORN, FATTI - Adam Nawojczyk
MATKA C OD PIEŚNI - Anna Dymna
NIENAWIŚĆ, LEOKADIA BEG, INSPEKTOR - Ewa Kolasińska
OSTATNI CZŁOWIEK, MŁODY KLERYK, ARCHITEKT, MŁODY WILK - Wiktor Loga-Skarczewski
PROFESOR BEZ ŻEŃSKIEJ KOŃCÓWKI, KOMISARZ - Katarzyna Krzanowska
RAKOWSKI, GENERAŁ, TRINITI, JENERAŁ, URZĘDNIK W KANCELARII, LEKARZ -Jacek Romanowski
STEVE JOBS, STEIN, MÜLLER - Marcin Kalisz
WILCZEK, KSIĄŻĘ, PRZEWODNICZĄCY „S”, BYŁY - Paweł Kruszelnicki
OSTATNI CZŁOWIEK, WYJĄCA SUKA Z ISLANDII, MŁODA WILCZYCA - Justyna Wasilewska (gościnnie)
ASYSTENT HORNA - Jarosław Majzel
Filip Kaniecki alias MNSL live act
tekst i dramaturgia Michał Kmiecik
scenografia Mirek Kaczmarek
kostiumy Grupa Mixer
muzyka Filip Kaniecki alias MNSL
rys. M. Tarkawian (archiwum Teatru)
Premiera:
2013-06-21 Scena Kameralna (ul. Starowiślna 21)
Czas trwania:
2 godz. 50 min. (1 przerwa)