Raja Alem oprowadza czytelniczki i czytelników po nieznanych zaułkach świętego miasta islamu, wzgórzach i meczetach, spisuje przy tym z kronikarską pieczołowitością wstrząsające losy jego obecnych mieszkanek i mieszkańców, a także sięga chlubnej przeszłości, ludzi i miejsc. Powieść odkrywa zbrukane oblicze Mekki – w której współistnieją prostytucja, religijny ekstremizm i wyzysk pracowników przez obce korporacje niszczące historyczne dzielnice.
Zapraszamy na spotkanie już 20 czerwca (czwartek), o godz. 19.00, Massolit Books & Cafe, ul. Felicjanek 4.
W E-SPLOCIE prezentujemy wielogłosowy rozdział „Czy to trup Aiszy?”.
Czy to trup Aiszy?
Ja, Wielogłowy, udawałem martwego, kiedy komisarz Nasir Al-Kahtani siedział nad zimną kawą i bawił się suszonym daktylem, chowając się w cieniu kawiarni u szczytu ulicy. Ubrany w gruby mundur zalewał się potem. Dobrze ukryty czekał cierpliwie, obserwując Szajcha Muzahima urzędującego w swoim sklepiku. Kiedy słońce znalazło się w połowie nieboskłonu, imam Dawud zaintonował azan i Muzahim pokuśtykał o lasce w stronę meczetu. Nasir poderwał się z miejsca i przeszedł na drugą stronę zaułka. Bez trudu prześlizgnął się przez tylne drzwiczki sklepu i przedostał do magazynu na zapleczu. Znalazł się w labiryncie pokoików wypełnionych po sufit workami z żywnością. W każdym znajdowała się tylko niewielka wolna przestrzeń, mogąca pomieścić dorosłego człowieka. Nasir ruszył po schodach, dając się pochłonąć woni opuszczenia i zapomnianych towarów. Zauważył stary odbiornik radiowy, ogromną pustą skrzynię, ukrytą pod wąskimi schodami, które prowadziły na dach Halimy i Jusufa. W tym radiu Azza trzymała listy Jusufa. Skierował się do ostatniego rzędu pokoików magazynowych, gdzie mieściła się kuchnia Azzy. Znalazł w niej małą kuchenkę stojącą na niewielkim stole, w otoczeniu miedzianych garnków i nietłukących się talerzy z melaminy, które pod dziurą w suficie zażywały kąpieli słonecznej. W małej toalecie o odrapanych ścianach rdzewiejący szlauch raz po raz wykrztuszał z siebie wodę. Nasir podniósł wzrok i zapatrzył się na wąziutkie okno znajdujące się tuż pod sufitem. Na kratach wisiały ścinki materiałów, wstążki z listów Jusufa, które Azza zostawiała dla niego, informując go o poczynaniach swojego ojca. Wszystkie były czarne z wyjątkiem jednego paska pośrodku – czerwonego. Nasir nie umiał rozszyfrować wiadomości. Wstążki wyglądały jak podpaski z materiału wyprane i rozwieszone do wyschnięcia, wciąż wydzielające zapach żelaza, jakby nie dało się doprać niewidocznej plamy krwi. Czy można przejść? Czy droga do Azzy jest bezpieczna? W tej ograniczonej przestrzeni, naprzeciwko wstążek, Nasir czuł się tak, jak gdyby to on był obserwowany.
Został tylko jeden pokój. Na pewno mieszkała w nim Azza. Otworzył drzwi i ku swojemu zaskoczeniu znalazł opustoszałe pomieszczenie. Przeklął swoje służbowe ubranie. Jego ruchy i kroki były doskonale słyszalne, odbijały się echem od cementowej podłogi. W pokoju nie było śladów życia ani żadnych przedmiotów osobistych, ubrań czy zapomnianego odcisku ręki na ścianie. Plastikowa szafa na ubrania stała pusta. Z zepsutym zamkiem błyskawicznym wyglądała tak, jakby Azza wyrwała z niej całe swoje życie. Materac z twardym wypełnieniem z bawełny leżał na kamiennej półce pod oknem. Oddech Nasira stał się ciężki. Zupełnie pusty pokój. Całkowity brak kobiecego zapachu. Mimo wieloletniego doświadczenia nie wyczuwał tam żadnego innego zapachu, na przykład woni potu. Ani jednego włoska zapodzianego gdzieś w kącie. Ani kropli krwi na materacu. Idealna scena całkowicie wyjałowiona z kobiecej obecności. A jednak to go podniecało. Usiadł na materacu i wyobraził sobie Azzę przywiązaną do jego twardej powierzchni. Na moment oślepiła go erekcja. Zamknął oczy, klnąc na siebie. Zmusił nogi do podźwignięcia jego ospałego ciała, a umysł do koncentracji na faktach. W meczecie rozpoczęła się modlitwa. Cztery pokłony i Szajch Muzahim wróci do sklepu. Nasir zaczął na nowo przyglądać się oknu. Ktoś wyłamał drewnianą kratownicę i zostawił ją wiszącą na pordzewiałych gwoździach. Jusuf pisał w pamiętniku, że to okno było zabite gwoździami i w ogóle się nie otwierało. Czy Azza została zamordowana i wyrzucona przez to nieużywane okno?
Nasir się pochylił, żeby unieść brzeg materaca i sprawdzić zawartość schowka pod posłaniem, wydrążonego w kamiennej półce. Zaledwie zajrzał do środka, znalazł się oko w oko z Batmanem. Człowiek nietoperz patrzył na niego z okładki starego komiksu, żółknącego od długotrwałego nasłuchiwania, co się dzieje w tym opuszczonym pokoju i w zaułku.
Raptem, kiedy Nasir pochylił się bardziej, chcąc dokładnie przejrzeć schowek, ktoś skoczył na materac, przygniótł policjanta swoim ciężarem i zepchnął go do kamiennej szuflady. Nasir zderzył się z twarzą Batmana, a następnie poczuł, jak czyjeś kolana wbijają mu się w kręgosłup. Chwilę później napastnik zerwał się na nogi i wypadł z pokoju, z hukiem trzaskając drzwiami o ścianę. Nasir poczuł krew w ustach i zauważył, że krwawi także z nosa. Przez moment miał wrażenie, iż przetrącono mu kark jak kurczakowi. Krew rozsmarowała się na jego twarzy, tworząc jakby maskę Batmana. Przerażony poderwał się na równe nogi i rozejrzał dokoła, ale nikogo już nie było. Pozostały tylko otwarte drzwi i przeciąg. Nasir rzucił się z opóźnieniem w pogoń za napastnikiem. Zdezorientowany stanął przed szeregiem pomieszczeń magazynowych. Drzwi do wszystkich były otwarte, ale na żadnym zakurzonym progu nie było widać śladów stóp. Jednakże odciski przypominające ślady kozich racic doprowadziły go do ostatniego pomieszczenia, wyglądającego na starą łazienkę.
Szept niesiony przez meczetowe głośniki uświadomił Nasirowi, że modlitwa dobiegła końca. Musi natychmiast wyjść. Nagle zauważył, że w głębokich ciemnościach w kącie pomieszczenia, za workami z węglem, coś się rusza. Zajrzał w wąską szczelinę między drzwiami a futryną, nie wykluczając, że otrzyma cios, który oberwie mu głowę. Jednakże ogniste oczy, które odwzajemniły jego spojrzenie, należały tylko do ogromnego szczura z gatunku spotykanego tylko w Wielogłowym. Oczy Nasira rozszerzyły się z obrzydzenia. Szczur dalej coś histerycznie rozgryzał. Szyderczy śmiech przedostał się z zaułka do magazynu. Imam Dawud zakończył modlitwę. Na ten sygnał Nasir wypadł ze sklepu Szajcha Muzahima. Sudańczyk pracujący w kawiarni przyglądał się kpiącym wzrokiem jego zakrwawionej twarzy i oczom ścigającym ducha.
Znalazłszy się na ulicy, Nasir stracił pewność, czy to, co przytrafiło się mu w sklepie Muzahima, było prawdą. Czy Azza rzeczywiście przechowywała pod łóżkiem wizerunek Batmana, chcąc wywieść w pole psa policyjnego, czyli jego, Nasira, za pomocą kawałka zatrutego mięsa?
Przez dwadzieścia lat harówki zapracował na opinię pierwszorzędnego detektywa i rozwinął swoją teorię analizy negatywnych zjawisk w śledztwie kryminalnym i interpretacji nielogicznych dowodów.
Nasir był niczym wyjątkowy pies policyjny. Ćwiczył swoją intuicję, tropiąc osobników, którzy nie zostawiali śladów. Wyczuwał mordercę nawet tam, gdzie nie odnajdowano żadnych odcisków palców. Wierzył, że oddech lub pot przestępcy erodują przestrzeń wokół siebie, pozostawiając ślady, które był w stanie odczytać. Jego koledzy sugerowali, że rozwiązując trudniejsze sprawy, korzysta z pomocy dżinna. Zresztą nawet służby wywiadowcze stosują takie metody, więc czemuż tu się dziwić? Nasir rozpoczynał każde śledztwo od narysowania na tablicy koła. Punkt zaznaczony pośrodku symbolizował ofiarę, wokół niego rozchodziły się spiralnie kręgi. Wiedział, że to naiwne, ale robiło wrażenie na jego ludziach. Zaczynał zazwyczaj od punktów nanoszonych na najdalsze kręgi. Oznaczały najbardziej ulotne tropy. To one rozbudzały jego ciekawość i chęć znalezienia tajemniczych powiązań, które doprowadziłyby go do samego środka, do ofiary.
Nasir potrafił godzinami siedzieć w kawiarni, poruszając się po swoim magicznym okręgu. Tylko że nowa sprawa nie miała środka. Czuł się zdezorientowany. Nie może tego tak zostawić. Musi wykorzystać wszelkie narzędzia policyjne. Na razie wpisał w środku po prostu „Wielogłowy”. Bo to Wielogłowy był ofiarą. Zawahał się chwilę przy najbardziej zewnętrznym punkcie na spirali, po czym jego również oznaczył jako Wielogłowego. Cofnął się, żeby przyjrzeć się swojemu dziełu. Przestępca i ofiara w jednym. Prawie cyniczne równanie, a jednak mnie, Wielogłowemu, sprawiło pewną przyjemność. W końcu udało mi się dodać trochę pieprzu do melancholijnej atmosfery spowijającej Nasira.
Na pozostałych kręgach Nasir pozaznaczał osoby i domy, które miały związek ze zbrodnią. Postanowił poprowadzić tę sprawę po ponadczasowej osi: sprawdzić, w jaki sposób ta Ewa przyczyniła się do wygnania jej z Raju. Poświęcił szczególną uwagę kobietom – Azzie i Aiszy. Zaznaczył je na wykresie pomiędzy ośrodkiem a spiralami oznaczającymi podejrzanych, aby swobodnie dryfowały w przestrzeni. Obie zniknęły w tajemniczych okolicznościach z Wielogłowego. Nasir zaczął szukać informacji na ich temat, jakichkolwiek szczegółów, które wiązałyby je z pozostałymi kręgami spirali i jej ośrodkiem. Natrafił na taki ślad w zapiskach Jusufa. Aisza została w nich nazwana „zimną”. Ale co to znaczy, że była zimna? Nasirowi przychodziła do głowy tylko oziębłość seksualna. Instynkt podpowiedział mu jednak, żeby szukał odpowiedzi w dzienniku Jusufa.
12 października 2004
Rzucam Aiszę. Usuwam ją z pamiętnika, bo jest zimna. Była martwa, zanim jej rodzina zginęła w wypadku. Czasami mam wrażenie, że zbliża się do wieku, w którym wokół człowieka zatrzaskują się wnyki. Myślę, że ona nie czyta, nie czyta tak naprawdę, chociaż do wielu książek dotarła przede mną. I nie pisze, mimo że jest nauczycielką. Aisza, kolekcjonerka słów! Teraz ma obsesję na punkcie czystości, ale zapisała się w pamięci Wielogłowego jako „rybka”. Czekaliśmy na nią, my, obdarte, bosonogie dzieciaki. Miałem może ze trzy lata, ale czekałem na jej autobus szkolny razem z całą bandą. Pewnego razu wysiadła, nie, wypadła z niego niczym plama czerni, pierwszy raz całkowicie spowita w abaję. Za nią niósł się mdły odór suszonej ryby, ale my wbijaliśmy wzrok w cienką strużkę krwi, która, poplamiwszy jej skarpetkę, spływała na lewy obcas. Dowiedzieliśmy się pierwsi. Dojrzała wcześniej niż którakolwiek z dziewczynek z Wielogłowego, dziewczynek, które z czasem zamieniły szkolny autobus w puszkę śmierdzącą suszonymi rybami. Łatwo się było uzależnić od ogłupiającej woni miesiączki. Bezlitośnie rzucaliśmy kamieniami w autobus, chcąc, żeby zbroczyły krwią, abyśmy mogli ją wypić, zanim wyschnie.
Niech Aisza sama pisze o sobie. Ja umywam ręce.
„Zimna”, „martwa”. Te dwa słowa przykuły wzrok Nasira. Wyciągnął teczkę z wydrukowanymi e-mailami Aiszy, które znalazł w jej komputerze w folderze „Wersje robocze”, adresowanymi do anonimowego Niemca. Wyjął pierwszą kartkę i zaczął czytać.
Od: Aisza / e-mail nr 2:
Powiedziałeś, że miałeś dwadzieścia cztery lata, kiedy zacząłeś pracować w tamtym szpitalu. Wyjmowałeś ciała z kostnicy i przekazywałeś rodzinom. Doświadczony pracownik poradził ci, żebyś nosił martwych jak drewniane kłody. Wtedy przestałeś się ich bać.
Czy kiedy dotknąłeś mojej nogi, poczułeś taką kłodę?
Czy w ciągu tych trzech miesięcy pracy w kostnicy udało ci się przywrócić kłodzie wibrującą miękkość za pomocą zwykłego dotknięcia? Gdzie się tego nauczyłeś?
Jak sobie wyobrażasz naszą korespondencję? Między niemieckim szpitalem a małym zaułkiem na Półwyspie Arabskim…
Dlaczego czujemy się tacy mali i zagubieni, kiedy leżymy sami w swoich lóżkach? Czy tak będziemy się czuć, leżąc na marach?
Mogę zamknąć oczy i słuchać, jak komórki rozbijają się o zasłonę tłuszczu w moim brzuchu.
Jako dzieci, a było nad siedmioro, spaliśmy razem na powierzchni trzech metrów kwadratowych.
Podobno istnieją niewidoczne dla oka mikroorganizmy, których nie można usunąć żadnymi środkami myjącymi ani sterylizacyjnymi. Żyją w naszej pościeli i żywią się na naszych ciałach. Jesteśmy zjadani żywcem. Możesz znieść tę myśl?
Jesteś tak daleko. Leżę sama w łóżku i w tę i z powrotem dźwigam drewniane kłody w pokoju sekcyjnym mojej głowy.
Czy mówiłam ci, że „Aisza” znaczy po arabsku „ta, która żyje”, a nie „ta, która jest żywa”?
*
Herbata zmieniła smak w gardle Nasira. Cztery łyżeczki cukru sprawiły, że ulepek powlekł jego język. Poczuł się pobudzony na myśl o tym, jak ta kobieta mówi o ciele i o robakach je pożerających. Kartka postawiła jego policyjny instynkt w stan gotowości. Cóż to za chłód, który zjada robactwo? Przecież powstaje ono z rozkładu, z gorąca. Nagle poczuł, że klimatyzacja i wiatrak na suficie to za mało. Mimo wszystko postanowił dokończyć czytanie.
Wszechświat rozbrzmiewa korespondencją. W świecie cyfrowym granice zostały roztrzaskane. Ludzie ze wszystkich zakątków świata żmudnie szukający miłości w końcu ją znajdują. Albo śmiech. Albo towarzystwo.
Moje słowa pośród tabunów innych desperackich dźwięków, które chcą się wydostać na zewnątrz.
Wchodzę do tej pajęczej sieci, żeby nauczyć się rozmawiać z mężczyzną. Czy nie uważasz mnie za naiwną?
Pewna rozwiedziona koleżanka powiedziała mi kiedyś: „Skąd miałam wiedzieć, że mężczyźni mają własny język? Że porozumiewają się ze sobą inaczej niż kobiety? Że mają określony sposób ubierania? Jak miałam się dowiedzieć, że ich nakrycie głowy – ghutra – musi być sztywno wyprofilowane nad czołem niczym dziob? Byłam sierotą, wychowywałam się wśród kobiet. Nigdy w życiu nie spojrzałam mężczyźnie w twarz. Jakie znaczenie ma ten dziob? Skąd miałam wiedzieć, w jakiej temperaturze prać jedwabny saub, koszulę, żeby nie zesztywniał na drewno? Nie znałam tych wszystkich tajemnic. Nie wiedziałam też, że mężczyźni mają obsesję na punkcie samochodów, piłki nożnej i tancerek z teledysków. Jestem wyrzutkiem z tego świata”.
Poczułam wówczas pewną wyższość nad tamtą rozwódką. Żaden mężczyzna nie rozwiódłby się ze mną z powodu źle zaprasowanej ghutry. Męskie ubrania były dla mnie igraszką. Miałam sześciu braci. Każdy miał saub gładki jak papier i ghutrę, która nie zmieniłaby kształtu podczas modlitewnych pokłonów.
Problem w tym, że mężczyźni mówią rożnymi językami. Mnie na przykład umknął język życia z mężczyzną. Kiedy miałam podjąć rozmowę z męskim ciałem, sztywniałam niczym drewniana kłoda. Jest taka zapomniana baśń ludowa, która opowiada o córce człowieka mającego obsesję na punkcie czystości seksualnej. Ów człowiek więził dziewczynkę od urodzenia w świecie, który dla niej stworzył w piwnicy pod swoim domem. W świecie bez żadnego okna na zewnątrz. Wyrugował z niego każdy ślad męskości. Nie pozwalał, aby dostał się doń jakikolwiek męski przedmiot. Nie przysyłał jej jedzenia na talerzu, który jest rodzaju męskiego, lecz na żeńskiej tacy. Nie karmił jej baraniną, lecz wyłącznie wołowiną. Nie spała pod kocem, tylko pod kołdrą. Nie dostawała kolczyków i naszyjników, tylko bransolety. Jej wychowanie powierzył wrednej staruszce, zalecając jej, że dziewczyna musi pływać w oceanie kobiecości. W świecie, w którym dorastała, nie było nic męskiego. Był to świat absolutnie i skończenie kobiecy. Jednakże pewnego dnia do piwnicy przedostał się nóż. Znalazł się w ręce dziewczyny, a ta doznała wstrząsu, czując jego męskość. Zrozumiała, jak niebezpieczne jest to narzędzie, więc ukryła je, a potem krok po kroku wykopała nim dziurę prowadzącą do świata zewnętrznego. Tam usłyszała o przystojnym i niezwyciężonym emirze Hardżu Ibn Mardżu oraz historię o jego włosie, ukrytym w siedemdziesiątej zaszewce przy siodle… Ale nie ma potrzeby opowiadać całej baśni. Chodzi o to, że jeden męski przyrząd wystarczył, aby dziewczyna uciekła, stoczyła walkę z Hardżem Ibn Mardżem i go pokonała. My, dziewczyny z XXI wieku, dziewczyny z Wielogłowego, nie mamy co liczyć na takie wyzwolenie. Dorastałyśmy w podobnych podziemnych światach, z których pozwalano nam wychodzić jedynie po uprzednim unicestwieniu swoich twarzy za pomocą czerni. Musiałyśmy przestać istnieć, aby męski świat nas nie zauważył. Zostałyśmy wytresowane tak, żeby ślepnąć na widok męskości. Ta sama męskość była jednak jakaś wykastrowana i nie mogła zagwarantować nam wyzwolenia. Rzecz dziwna, owa decyzja o wymazaniu kobiet stanowi w Wielogłowym symbol nowoczesności. Przecież jeszcze na początku XX wieku kobiety tutaj odsłaniały swe twarze do ludzi i do słońca.
Wystarczy, że przywołam smak daktyli, a obudzę się rano. Nic innego nie skłoniłoby mnie do uniesienia powiek. Dawniej w Hidżazie czczono bożki pod postacią daktyli i zjadano je bez poczucia grzechu. W majestacie wiary.
Zniewoliły mnie czarne daktyle z Medyny. Są prawie suche, ale w środku kryją wilgoć smakującą jak Twoja ślina. Daktyle z Medyny zawierają pragnienia miasta, które wzywa do walki o swoje przekonania, do dążenia tam, gdzie każe wiara. Tym większa jest ich słodycz.
Te daktyle to ja topniejąca na Twoim języku (trzeba mnie przeżuć, żebym puściła sok). Na dodatek odnajduję obrazy, które mi przesyłasz, wyraziste kolory zalewające moją twarz hojnym światłem wiosennego poranka. Boże, jak to się dzieje, że zwyczajna pisanina daje nam tyle sekretnej radości?
Powiedz mi, dlaczego się upierasz przy tym, żebyśmy wynaleźli dla siebie prywatny język. Moj arabski do ciebie nie przemówi, ja nie rozumiem niemieckiego. Pozostaje nam łamana angielszczyzna. Lepiej się już jąkać i wyjść na nieznającą języka niż na płytką i niemającą nic do powiedzenia.
Dobrze, porozmawiajmy, pogadajmy sobie. Porozmawiajmy jak ktoś, kto zgubił się w środku lasu. Nie mów, że rozumiesz las, bo przecież to on cię pochłonął. Idziesz naprzód. Twoje stopy toną w ziemi wilgotnej od deszczu, Twoje czoło muska mokre gałęzie, Twoja twarz przygląda się zapachom, pąkom i zieleni, do których nie może wprawdzie dosięgnąć, lecz odpowiada na ich zew i lekki powiew.
Oto język, którego chciałabym, żebyśmy się nauczyli. Mów do mnie tak, jakbyś mówił do drogi. Idź mną, idź we mnie, przeze mnie, po cichu i w chaosie, biegnij, zwolnij, pełźnij, aby przylgnąć do mnie każdym mięśniem na brzuchu. Pozwól mi wystawić język i przełknąć cię w ruchu.
Gdybyś był przede mną – tak jak w czasie mojej rehabilitacji w szpitalu – mógłbyś mnie wziąć za rękę, dezorientować i prowadzić, nadając imiona drzewom rosnącym w mojej głowie i w ciemności. Ta ciemność napiera na mnie, ilekroć chciałabym uwolnić swoje marzenia i swoją wilgoć, rozchodzącą się w moim jestestwie niczym zapach, kiedy Twoja twarz kusi moją i ją zastępuje. Stałeś się moim lustrem. Pytam Cię więc: Jak wyglądam? Jak tęsknota za Tobą ocienia moje oczy? W jaki sposób pragnienie Ciebie zamieniło się w pryszcze rozsiane na moim czole?
Powiedz mi, czy ciągle jestem pięknością, orzeźwiającą niczym pustynny księżyc. Tak mnie określiłeś tamtej nocy, kiedy w Bonn spadł śnieg. A może moje uczucie do Ciebie zdeformowało mnie?
Ty, który klepiąc mnie w ramię, powiedziałeś, że jestem Twoją przeszłością i przyszłością – sennymi słowami, które usypiały mnie, kiedy mnie masowałeś; słowami sprawiającymi, że czułam się jak na małej huśtawce, z której zeskakiwałam niczym rozbrykana dziewczynka.
Nasir zmiął kartkę i odrzucił ją daleko. Przesunął imię Aiszy bliżej ośrodka wykresu. Jakiś głos w nim warknął: „Dziwka… Zasługuje na śmierć”. Zwalczył pokusę, żeby wetknąć palec do gardła i zwymiotować żółcią wzburzoną przez list Aiszy oraz przez to, że przemyciła cudzoziemca do Wielogłowego. Z e-maili Aiszy wyłonił mu się obraz dziewczyny będącej uosobieniem chwilowej przyjemności i skłonności do zdrady. Doświadczenie kryminalne podpowiadało mu, że są to cechy wszystkich przedstawicielek kobiecego gatunku, a mimo to zapragnął, aby ta bezwstydna kobieta przedefilowała przed nim nago. Jednakże przeczytał kolejne zdanie z e-maila bez numeru i dał się porwać lekturze.
Od: Aisza
Zawsze odpowiadałeś na moje wątpliwości co do Twoich uczuć, mówiąc: „Widzę cię!”.
To moja twarz. Czy narysujemy mapy na naszej skórze? Orientalne twarze mają w sobie smutek, a wasze są jakby z plastiku, ani jednej zmarszczki spowodowanej przez cierpienie. Myślę, że mamy stare dusze, zużyte, którym ciąży wiedza na temat życia i śmierci. Kiedy byłam nastolatką, przeczytałam, że ból spopiela zanieczyszczenia, które w sobie nosimy, aby wydobyć z nich czyste złoto. Naiwne, prawda? Mimo to często siedziałam, smakując ból. Ale mnie trawiło coś głębszego niż ból, owo pragnienie za czyjąś ręką… tutaj. Zapamiętałam obraz pnia drzewa porysowanego rogami koziorożca, który ostrzył je przed wiosennym okresem godowym. Ilekroć patrzę na te zadrapania, czuję to coś „głębszego od bólu”. Nigdy bym Ci tego wszystkiego nie powiedziała, gdybyś znał arabski. Nawet nie przyszłoby mi do głowy, żeby Ci o tym mówić. Czy moja twarz przypomina japońską maskę tragiczną?
Aisza
Nie zatrzymując się, Nasir kartkował listy Aiszy, ścigając się z Niemcem w gonitwie do tej bezpruderyjnej kobiety. Z doświadczenia wiedział, że sekretna namiętność to specjalność mekkanek. Zazwyczaj podczas śledztwa wyciągał takie tajemnice dopiero za pomocą gróźb, niedopowiedzeń lub różnych form nacisku. Tymczasem Aisza zapisała swoje odkrycia, sama się obciążając. Nasir chciał wierzyć, że jej listy nigdy nie opuściły folderu „Wersje robocze”. Jednakże w tym świętym mieście nawet litery nie powinny obnażać swojego brzucha w wulgarnym tańcu. Gdyby Aisza okazała się ofiarą, byłby to dlań pierwszy raz, kiedy zamordowana kobieta uwiecznia swoją hańbę poprzez kurtynę śmierci.
Akurat gdy w głowie Nasira pojawiły się niestosowne myśli, wszedł strażnik – jak gdyby potrafił zwęszyć grzech – i poinformował detektywa, że jego dyżur się skończył.
– Niech Bóg się nad nami zlituje – powiedział strażnik. – Słyszał pan? Detektyw Ali przejął śledztwo w sprawie skradzionego klucza do Al-Kaby.
Złodzieja znaleziono martwego i nadjedzonego przez psy w Umm ad‑Dud pod Mekką.
– Naprawdę?! – zapytał, choć niespotykanie przyjacielski ton w głosie strażnika denerwował go.
– Powinni dać panu tę sprawę. Wszyscy w Wydziale Kryminalnym mówią, że tylko pan mógłby ją rozwiązać.
– Dziękuję, ale mam co robić.
– To zły znak, że nie znaleźli klucza. Gdybym to ja prowadził tę sprawę, zastawiłbym pułapkę na człowieka, który rzucił się na złodzieja. Może to on ma klucz? Przedsiębiorstwo wodociągowe przeszukało rury, ale niczego nie znaleziono.
– Dobrze kojarzysz fakty. Byłbyś pierwszorzędnym detektywem.
Strażnik zaczerwienił się. Instynkt Nasira przeszedł w stan gotowości, narzucając mu myśl o skradzionym kluczu, ale komisarz postanowił nie zwracać na to uwagi. Niecierpliwił się, chciał już zostać sam z listami Aiszy.
– Co się stanie z muzułmanami – zastanawiał się dalej strażnik – jeśli nie odnajdziemy klucza? Czy Bóg zatrzaśnie przed nami wrota nieba? Jesteśmy przeklęci?
– Wytopią nowy klucz, który będzie w użyciu do czasu odnalezienia skradzionego – odparł Nasir, starając się uciąć rozmowę.
– Ależ próbowali! Wytopili kilka modeli i każdy łamał się w zamku! Być może trzeba będzie wymienić całe drzwi!
– Muszą po prostu znaleźć kogoś, kto się zna na odlewaniu metali. I tyle.
Nasir ruszył ku drzwiom, więc strażnik w końcu wyszedł. Komisarz zawahał się. Odwrócił się w stronę biurka, podniósł kartonowe pudełko, wrzucił do niego teczkę z e-mailami Aiszy i wyszedł. Kiedy jechał samochodem, jego głos wewnętrzny wyszeptał: „No i zaangażowałeś się”.
(Copyright © by Wydawnictwo Smak Słowa 2013. Dziękujemy za zgodę na publikację fragmentu).
Raja Alem, Wszystkie drogi prowadzą do Mekki
przekład z języka arabskiego: Izabela Szybilska-Fiedorowicz
wydawca: Smak Słowa, 2013
seria: Mroczny Zaułek