Już sam tytuł „Nienaturalność Natury” u niektórych może budzić pewne zaniepokojenie. Bo skoro to, co najbardziej naturalne na świecie – sama natura ma przyjąć formę nienaturalną (czyli jaką?), to czego możemy się spodziewać? A zatem już wchodząc na wystawę odczuwamy pewne napięcie. Po lewej stronie wita nas tekst autorstwa samego Stępińskiego, zostajemy wprowadzeni w to, co za chwilę zobaczymy. Pierwsze słowa, które padają w tekście to: beton, asfalt, stal, trwały. Dalej jest też przyroda i siły natury oraz walka. Jeszcze człowiek, który walczy za pomocą betonu i stali – stawiając coraz to nowe konstrukcje na ciele matki Ziemi, i natura, której bronią są chwasty. Wszystko jasne, mamy naszkicowany obrazek, który będziemy mogli rozszerzać oglądając kolejne prace – natura kontra człowiek. Kto zwycięży, kto polegnie?

Rzeczywiście idąc w głąb wystawy, zobaczymy z jednej strony różne fragmenty budynków, autostrad, bocznych dróg, czasem opuszczonych, jak ta z przystankiem autobusowym, który wygląda jakby zabłądzić nie mógł tam nawet przypadkowy włóczęga. Z drugiej strony zaś będziemy świadkami tego, jak natura radzi sobie z ludzką interwencją. Jak wychodzi na wierzch, jak szuka ujścia. Człowiek ją grodzi, wylewa beton, kładzie krawężniki, żeby ograniczyć jej rozwój. Ogradza ją płotami, stawia zapory. Stawia je także sam sobie, co Stępiński pokazuje na jednym z prezentowanych zdjęć, które zresztą stanowi coś w rodzaju punktu kulminacyjnego wystawy, choć wisi nieco z boku i jest niewielkiego formatu, tak, żeby nie skupić na sobie całej uwagi. Ale spostrzegawcze i ciekawe oko widza, nie poddaje się zabiegom artysty (a może właśnie został złapany w zastawioną przez niego pułapkę?) i dostrzega je szybko. Na fotografii widzimy kobietę ubraną w sukienkę w żywym kolorze. Kobieta patrzy wprost na nas. W tle typowa dla Stępińskiego złamana skosem perspektywa, beton, jakieś drzwi i fragment koron drzew. To jedyna postać ludzka, jaka pojawia się w pracach artysty prezentowanych na tej wystawie. Poza nią ludzie jakby wyparowali nagle z powierzchni ziemi. A ona tam stoi jakby nigdy nic, tylko że ubrana w jakiś dziwny mechanizm – jej talię oplata plastikowa konstrukcja, która zakończona jest wspornikiem podtrzymującym brodę dziewczyny.
Taki pół skafander, pas pourazowy. Wygląda to trochę komicznie i przerażająco zarazem. Dziewczyna jest z jednej strony uwięziona w tym dziwnym tworze, przytłoczona przez jego arbitralność, z drugiej strony jednak próbuje się oswobodzić, zaistnieć poprzez tę wzorzystą sukienkę. Nie poddaje się temu, co ją ogranicza. Zupełnie jak natura nie poddaje się ograniczeniom, które nakłada na nią człowiek.
Ale Stępiński nie staje po żadnej ze stron. Nie stara się natury wynieść na piedestał, ani też nie oddaje hołdu modernistycznym i postmodernistycznym dziełom człowieka. Jest jedynie bacznym obserwatorem. Obserwatorem, ale nie dokumentalistą, chociaż Adam Mazur określił twórczość Stępińskiego mianem „niesamowitego dokumentu, czy też trafniej dokumentem niesamowitego”. Owa niesamowitość wynika z naszego zagubienia w odrealnionej (również poprzez różne zabiegi „korekcyjne” artysty) przestrzeni. Ta niesamowitość to owe wszędzie i nigdzie oglądanych fotografii. Rodzi się pytanie – czy dokumentem jest to, na co patrzymy, czy to, co widzimy patrząc na coś? U Stępińskiego ważniejsze jest to drugie. Odpada też czynnik obiektywności. Sam artysta przyznaje, że ma osobisty stosunek do fotografowanych miejsc. Lubi oswajać teren. Niczym demiurg konstruuje swój świat. Najpierw dokładnie bada miejsce. Przebywa w nim, poznaje. Zdjęcie nie może powstać byle gdzie, od tak, przypadkiem. A jednak pomimo tej bliskości, a może właśnie dzięki niej, artyście udaje się z każdej z tych przestrzeni wydobyć coś nieprzewidywalnego i zupełnie obcego. Wszystkie one stają się dalekie i bliskie jednocześnie, znajome, a jednak widziane po raz pierwszy. Wszystkie wywołują zamieszanie, zamęt, choć przecież mamy do czynienia głównie z geometrią (budynków, brył, linii prostych). Może to przez pozostawiony oczom publiczności liść, jakąś małą plamkę, kask, odcisk rąk. Może spokój i porządek zaburzają skosy – Stępiński tak portretuje tkankę miejską, że liniom prostym towarzyszą zawsze jakieś nieoczekiwane nachylenia płaszczyzn. Czasem jest to lekkie przechylenie aparatu, częściej – wybór przestrzeni i takiego kadru, która takie krzywizny wydobędzie.

Biorąc pod uwagę dobrą znajomość fotografowanych przestrzeni, Stępiński bardzo niewiele nam zdradza. Pokazuje jedynie wybrane fragmenty rzeczywistości lub nierzeczywistości - jak w przypadku Supersamu, którego już nie ma – u Stępińskiego widzimy tylko blaszane ogrodzenie oddzielające nas od tego, co kiedyś w tym miejscu stało. Ale przecież dziś stoi tam już coś zupełnie innego, nie ma ani pustki po Supersamie, ani też blaszanego ogrodzenia. Oszczędne są też środki wyrazu Stępińskiego. W jego pracach panuje surowość, niepokój. Został tam jakiś ślad po rzeczach, których już nie ma albo ludziach, których już nie widać. Obecność nierealna. Ślad po niezupełnie idealnym retuszu, szum, wyłom w rzeczywistości. Coś nie gra, nie pasuje. Jak w fotografii przedstawiającej budowę wiaduktu - wpatrujemy się w dokładnie w ten punkt zdjęcia, który przewidział dla nas autor prac. Wcześniej bowiem stał tam człowiek, może dwóch. Były śmiechy i rozmowy. Słowa, może dym papierosów. Wszystko to wymazane. Wycięte za pomocą Photoshopa. W zamian jest pustka, coś trudnego do opisania. Patrzymy na te zdjęcia i niby wszystko jest okej, ale coś jednak się nie zgadza. Zaczynamy coś podejrzewać. Doszukiwać się sensu. Może zostaliśmy oszukani? Może autor umyślnie złapał na w pułapkę? Tak, żebyśmy nie mieli którędy uciec. A jednak – na niemal na każdej z pokazywanych fotografii jesteśmy w stanie znaleźć wyjście – drzwi ewakuacyjne, wyłom w płocie. Artysta zostawia nam uchyloną furtkę – oblężeni nienaturalnie kanciastymi formami, betonem, metalem i chłodem – mamy nadzieję na ucieczkę. Może uda się odjechać z przystanku, który mógłby stać wszędzie i nigdzie, właśnie autobusem do nikąd. Ale nie odjeżdżamy, idziemy dalej, patrzymy na to, co pozostało po Supersamie – nawet w dwóch różnych ujęciach pokazywanych w jednej osi, w dwóch przeciwległych pomieszczeniach galerii. Tam za płotem może już coś nowego powstaje. A przed - jeszcze jakiś relikt – krzak „zamknięty” w betonie i trawa wyrastająca spomiędzy chodnikowych płytek. Świadkowie tamtejszych wydarzeń.
Wystawa raczej nie daje odpowiedzi na pytanie, czym jest nienaturalność natury, ani kto ostatecznie wygrywa. Czy tak naprawdę toczyła się tu jakakolwiek walka, a jeśli tak to między kim a kim? Człowiek przecież też jest częścią natury. Odpowiedzi można szukać na fotografii kryjącej się w bocznym korytarzyku galerii. Na to zdjęcie natrafiamy jako na ostatnie. Przyrodę możemy zabetonować i ogrodzić, a ona i tak z czasem wyjdzie na swoje – dosłownie i w przenośni, bo jak widać na wspomnianym zdjęciu, chwasty rozrastają się szybciej niż ludzkie przedsięwzięcia, drzewa wystrzelają w górę w szybszym tempie niż budynki, rozrastając się jednocześnie na boki. Zieleń zaczyna wdzierać się do sprawiających wrażenie opuszczonych, pozostawionych w nieładzie baraków.

Osobiście najsilniej przemawia do mnie zdjęcie z błotnymi śladami czyichś odciśniętych dłoni na przybrudzonej ścianie przylegającej do ekranów oddzielających nas od drogi szybkiego ruchu. To dramatyczny widok. Zupełnie jakby jeszcze przed chwilą stał tam ktoś, kto w drastyczny sposób próbował przedostać się na drugą stronę. Czyjąś niedawną obecność może sugerować także leżąca poniżej butelka. Dramatyzm potęgowany jest zimnem tego zdjęcia – tam dosłownie panuje zima, śnieg wciąż przykrywa trawę. Czy temu komuś się nie udało? Czy odszedł zrezygnowany? Czy może, jak wiele innych „zbędnych” elementów, został wyeliminowany przez artystę? To zdjęcie-zagadka. I takich zagadek na wystawie jest więcej. Zbyt duży spokój, nienaturalne uśpienie fotografowanych przestrzeni wytrąca nas z równowagi. Sprawia, że musimy na nowo ustawić się w pionie przed tymi zdjęciami i odnaleźć siebie względem nich, a może je względem nas samych?
Patrząc na te zdjęcia, dowiadujemy się więcej o sobie niż o samym autorze. Można się jedynie domyślać, że artysta, w przeciwieństwie do dzisiejszych specjalistów od reklamy, nie chce widza zarzucić zbędnymi informacjami, elementami rozpraszającymi uwagę. Dostajemy obraz w wersji czystej. Zastanawiam się tylko, czy my wciąż umiemy na takie rzeczy patrzeć. Patrzeć i cokolwiek rozumieć.
Maciej Stępiński
Nienaturalność Natury
08.03.2013 – 12.04.2013
Lookout Gallery
ul. Puławska 41/22, Warszawa