Spektakl otwiera następujący obraz: mężczyzna (Tomasz Nosiński) ubrany w elegancki garnitur leży pod ścianą, na której widzimy kolaż stworzony ze zdjęć, plakatów i ulotek nawiązujących do tematyki religijnej, wprawianych w ruch podmuchem wentylatorów. Mężczyzna wsuwa dłoń pod koszulę, tuż przy brzuchu. Po chwili odkrywa na niej krew, która zaczyna sączyć się przez materiał. Można by się spodziewać, iż wobec takiego otwarcia jego monolog będzie próbą rozrachunku z dotychczasowym życiem wobec zbliżającej się śmierci. Jednak równie dobrze owa śmierć może posiadać czysto symboliczny charakter i być metaforą życiowego kryzysu, w jakim znalazł się bohater. Może być również próbą odnalezienia Boga, który widnieje w tytule spektaklu.

Jeżeli po pierwszej scenie tego właśnie oczekiwaliśmy, to niestety (a może na szczęście?) daliśmy się złapać w pułapkę, którą zastawił na nas reżyser. Na spektakl składa się bowiem zlepek sytuacji dramatycznych, które pozostają wobec siebie w dość luźnym związku. Tak też usłyszymy „wzruszający” list Państwa Rychcików zwracających się do dyrektora Centrum Zdrowia Dziecka o przyjęcie  na oddział małego, chorującego na nerki Radeczka; jedna z Pań siedzących na widowni zostanie obarczona hipotetycznym dzieckiem z porażeniem mózgowym, komuś innemu oberwie się za robienie bałaganu na półce z płytami.
Kolejne sekwencje przeplatane są powracającym pytaniem: „gdzie on jest?” Kto? Co? Nie wiemy. Tak czy inaczej nie ma go ani pod stołem, ani za kulisami, ani w piątym rzędzie, ani tym bardziej w torebce pani z rzędu trzeciego. Nie ma i już.

Gdybyśmy, zwiedzeni szkolnym przyzwyczajeniem, spróbowali udzielić odpowiedzi na pytanie „co autor chciał powiedzieć?”, prawdopodobnie dość szybko zmuszeni bylibyśmy sięgnąć po tabletkę od bólu głowy. Można byłoby prawdopodobnie skorzystać tu z kilku obiegowych toposów, jak na przykład „ubi sunt?” czy „unde malum?”, lecz ich ciężar wydaje się być trochę nieadekwatny do chaotycznej i rozproszonej treści, jaką niesie za sobą spektakl Rychcika. Jak można przeczytać w wywiadzie zamieszczonym na stronie Teatru Nowego, Część pierwsza: Bóg jest opowieścią o kryzysie komunikacji, gniewie, samotności oraz obłędzie, w którym pogrąża się zamknięty w pustym mieszkaniu bohater widowiska. Pojęcia te niestety oznaczać mogą dziś wszystko, czyli w efekcie nie znaczą już nic. Jeżeli bowiem nie wiemy, jak ocenić spektakl teatralny, najnowszą powieść czy film określany jako „nieco bardziej ambitny”, to możemy śmiało wyrecytować formułę o kryzysie, samotności i problemach z komunikacją bohater-świat (nie zapominając naturalnie o „grze z odbiorcą”)  – prawdopodobnie będzie to odpowiedź poprawna, nagrodzona plusem za aktywność na zajęciach szkolono-uniwersyteckich.

Na szczęście Tomasz Nosiński zamysł reżyserski (jaki by on nie był) najwyraźniej zrozumiał; umiejętnie dynamizował kolejne sceny, prowokował publiczność krzykiem, by już za chwilę zacząć ją kokietować figlarnym uśmiechem. To właśnie umiejętne panowanie nad publicznością i nieustanna z nią gra czy też dialogowanie sprawiają, że spektakl Rychcika w ostatecznym rozrachunku wychodzi obronną ręką. O ile sugerowana samotność i komunikacyjne wyobcowanie bohatera nijak mnie jako widza nie wzruszają, o tyle z przyjemnością daję się wciągnąć w grę, jaką prowadzi z widownią Tomasz Nosiński. Tak więc do pracy nad kolejnym monodramem lepiej niech Rychcik znajdzie dobrego dramaturga, bo aktora znalazł już znakomitego.

Teatr Nowy w Krakowie
Część pierwsza: Bóg
reżyseria: Radek Rychcik
tekst: Radek Rychcik
muzyka: Michał Lis i Piotr Lis
producent: Marek Kutnik
scenografia: Monika Winiarska / Radek Rychcik
obsada: Tomasz Nosiński