Spektakl składa się z dwóch monologów-wywiadów prezentowanych przez starszą kobietę pamiętającą wojenne czasy (Aldona Grochal) i młodego mężczyznę (Tomasz Włosok), dla którego II wojna światowa jest już zaledwie jednym z tematów opisywanych przez podręczniki historii. Treść ich wypowiedzi jest właściwie tożsama, różni się za to sposób, w jaki zostaje poddana pracy pamięci oraz emocjonalny stosunek bohaterów do tematu. Kobieta zdaje się wspominać wojenne wydarzenia z perwersyjnym wręcz rozsmakowaniem, nie szczędząc widzowi brutalnych szczegółów. Jej słowa brzmią początkowo jak cyniczna prowokacja, by już po chwili przesiąknąć duchem skrywanego fanatyzmu. Mężczyzna natomiast nie chce przyjąć faktów z przeszłości. Jak sam mówi: „nawet gdybym wiedział, nie chciałbym wiedzieć”. Na scenie nie dochodzi między nimi do spotkania, swoje słowa kierują w kierunku wyimaginowanego rozmówcy, jeśli nie w pustkę. Zaistnienie dialogu pomiędzy nimi okazuje się niemożliwe.
SA, SS, kryształowa noc, Treblinka - pojęcia te brzmią w ich ustach jak puste slogany, zostają pozbawione towarzyszącej im grozy. Interesującym zabiegiem staje się w tym kontekście skontrastowanie okrucieństw dokonywanych w obozach koncentracyjnych z wesołym i beztroskim kawiarnianym życiem, prowadzonym przez nazistowskich oficerów „po godzinach pracy”.
Choć spektakl Spiss podejmuje mocny i kontrowersyjny temat, to jego sceniczna realizacja niestety nie budzi większych emocji: nie wzrusza, nie przeraża, nie wywołuje refleksji, co najwyżej lekko drażni. Niewykluczone, że II wojna światowa i Holocaust ze względu na nieustanną obecność w medialnych debatach, sztukach wizualnych czy kinowych ekranach stała się politycznym sloganem, pustym hasłem, które wciąż niesie za sobą huk i kłęby dymu, drażni naszą świadomość niczym gryząca wełna nagą skórę, ale stopniowo staje się coraz uboższe w treść. Medaliony Nałkowskiej czytaliśmy jeszcze w szkole, opowiadania Tadeusza Borowskiego też nie są nam obce. Pewnie uroniliśmy łzę na Liście Schindlera, biliśmy brawo po projekcji W ciemności, czytaliśmy podpisy pod obrazkami w MOCAK-u na wystawie Historia w sztuce, gdzie dotarliśmy przechodząc tunelem Bałki, może wcześniej usiedliśmy na którymś z krzeseł-pomników na placu Bohaterów Getta. Znamy to wszystko bardzo dobrze i pamiętamy o wojennych tragediach, aż do zapomnienia. Aż do znieczulenia i obojętności. Aż do znudzenia niemalże.
Podejmując w działalności artystycznej temat obozów zagłady, polski artysta jest w stanie zagwarantować sobie rozgłos niesiony echem toczących się wokół „dzieła” dyskusji, aż łatwo stracić z oczu wartość intelektualną i estetyczną dzieła samego. Być może, podobnie jak młody mężczyzna z przedstawienia Spiss, nie chcemy już wiedzieć, słyszeć, pamiętać i wolimy zrzucić z barków balast historycznej tragedii. Być może jest wręcz przeciwnie - pamiętamy za bardzo, z lubością rozdrapujemy rany narodowych dramatów i potrzebujemy wciąż nowej pożywki podsycającej grozę tamtych lat. Warto jednak zaznaczyć, iż Tanzcafe Lerch miało swój pokaz w Wiedniu, kolejne spektakle mają być również pokazywane w Niemczech. Niewykluczone więc, że to nie my jesteśmy docelowym odbiorcą spektaklu i to nie wśród nas ma on wzbudzić kontrowersje.
TEATR NOWY KRAKÓW
TANZCAFE LERCH
Werner Kofler
przekład: Małgorzata Sugiera, Mateusz Borowski
reżyseria: Maria Spiss
obsada: Aldona Grochal, Tomasz Włosok
choreografia: Mikołaj Mikołajczyk
video: Joanna Wójcik, Jarek Moździerz
scenografia: Łukasz Trzciński
muzyka: Edward Pasewicz
Spektakl powstał dzięki współpracy Fundacji CULTURA Kultury a Teatrem Nowym, dzięki wsparciu finansowemu Generalnego Konsulatu Austrii w Krakowie oraz Zukunftsfonds der Republik Österreich