Pedro Calderon de la Barca stworzył tekst ponadczasowy, przedstawiający uniwersalną refleksję nad życiem, które bardzo łatwo pomylić ze snem lub złudzeniami. Akcja dramatu rozgrywa się w Polsce, choć nie jest to miejsce znaczące i wydarzenia mogłyby mieć miejsce w każdym innym kraju, w którym rządy sprawuje król skłonny do zawierzania przesądom i złym wróżbom. Z powodu jednej z takich wróżb skazuje on  swego syna na życie w więzieniu, gdyż wedle przepowiedni ten miałby zostać władcą okrutnym i despotycznym. Dręczony wyrzutami sumienia i wątpliwościami co do słuszności swojej decyzji, postanawia poddać syna testowi i wypuścić go z więzienia. Jednak by zagwarantować sobie możliwość ponownego osadzenia prawowitego następcy tronu w odosobnieniu, nie wyznaje mu wprost prawdy, lecz przedstawia ją pod pozorem marzenia sennego. Dzięki temu można go w razie potrzeby uśpić ponownie i wmówić mu, że jego panowanie nad państwem i pokrewieństwo z królem było tylko snem. Zbudzony książę jest zdezorientowany, nie zdaje egzaminu, gdyż szybko okazuje się, że proroctwo zaczyna się urzeczywistniać. Podwładni króla interweniują i sprowadzają księcia z powrotem do więzienia, z którego ten jednak ucieka. Wiedziony refleksjami nad swymi poczynaniami i nad tym, jak cienka jest granica pomiędzy jawą a snem, postanawia oszukać przeznaczenie i od tej pory sprawować rządy w sposób sprawiedliwy i miłosierny.  

















To, co najbardziej razi w tej uwspółcześnionej wersji Calderona, to brak konsekwencji w poprowadzeniu koncepcji do końca – bohaterowie nosząc kostiumy niepochodzące z XVII wieku (najbardziej razi pomarańczowy strój więzienny Segismunda) posługują się językiem dramatu, który w tej sytuacji nijak ma się do obrazu.
Nieudane kostiumy łatwiej jednak zignorować, niż pewne zupełnie niezrozumiałe zamiany rekwizytów -   Clotaldo posługuje się  pistoletem, a Rosaura zamiast miecza przynosi kieszonkowy scyzoryk. W obliczu patetycznego języka i jeszcze bardziej patetycznej gry aktorów, takie działania wyglądają zgoła komicznie i groteskowo. Brakuje w tym aktualizowaniu rzeczywistości przedstawionej pewnego wyczucia, subtelności, czy też ujednolicenia środków wyrazu tak, aby nie raziły przy tym zbytnią topornością. Co więcej, w tym konkretnym przypadku, kiedy wiodącym tematem jest cienka granica pomiędzy rzeczywistością a złudzeniami, twórcy spektaklu muszą dołożyć szczególnych starań, aby ową granicę przedstawić w sposób symboliczny, a więc nie ma tu miejsca na dosłowność, proste rozwiązania i subiektywny obraz narzucany widzom. Widzowie bowiem sami powinni odnaleźć i rozstrzygać w spektaklu te dylematy, które sprawiają, że „życie jest snem tylko”.

















W spektaklu zabrakło także dobrego aktorstwa – Maciej Tomaszewski w roli króla Basilia i Anna Kieca jako Rosaura to dwa jasne punkty w dość licznej obsady. Krzysztof Boczkowski jako błazen Clarin sprawdza się świetnie w komediowych epizodach, ale marne to pocieszenie w obliczu tego, że inne – dużo istotniejsze – postaci są mało wyraziste i pozbawione siły oddziaływania na widzów.  Można odnieść wrażenie, że styl gry, którą uprawiają aktorzy został na siłę zasadzony na patosie, przez co kreacje te są przeteatralizowane, a przez to nieautentyczne. Chwilami zdaje się, że to swego rodzaju parodia, a przecież potraktowanie Calderona z przymrużeniem oka nie ujawnia się w żadnych innych elementach spektaklu.

Scenografia Bohdana Cieślaka jest funkcjonalna do bólu, ale jasne jest, że Życie jest snem nie potrzebuje wielkiej scenicznej oprawy. Twórcy zdecydowali, aby więzienie umieścić pod podłogą, a to, co dzieje się w celach pokazywać dzięki dobrodziejstwom nowych mediów. Jednak zupełnie niezrozumiałe jest to, dlaczego używając nowoczesnych technik – które zresztą nijak się mają do sposobu inscenizacji, jaki wybrał sobie Raczak – wystawia się na scenę dwa telewizory, które z nowoczesnością nie mają nic wspólnego. Po raz kolejny pewien ciekawy koncept został potraktowany po macoszemu, w efekcie czego staje się śmieszny i banalny.

















To, co miało pobudzać wyobraźnię i sprawiać, że Życie jest snem nabierze aktualności doprowadziło do tego, że dystans do oglądanego spektaklu rośnie, zamiast maleć. Dylematy bohaterów pozostają tylko i wyłącznie ich dylematami, wydarzenia w królestwie Basilia są jednostkowym problemem państwa, a przecież utwór nie opisuje losu konkretnych ludzi, lecz   jest dziełem o wymiarze uniwersalnej refleksji filozoficznej. U Raczaka zbyt wiele elementów się ze sobą kłóci. Dobry pomysł zostaje często zaprzepaszczony przez nieudane wykonanie lub kompletnie nielogiczne rozwiązanie, które przeczy ogólniejszej idei uwspółcześnienia dramatu. Ta zaś w zderzeniu z niezmodyfikowanym tekstem staje się główną przyczyną niepowodzenia twórców. Nie ma wątpliwości, że reżyser podszedł do dramatu Calderona odważnie, co mogło być gwarancją dobrego spektaklu, ale swoją twórczą odwagę i ciekawe spojrzenie na rzeczywistość ujął we współczesne ramy, które inscenizacji wyłącznie szkodzą.


Życie jest snem

Pedro Calderon de la Barca
reżyseria: Lech Raczak
scenografia: Bohdan Cieślak
kostiumy: Beata Wodecka
muzyka: Paweł Paluch
ruch sceniczny Maćko Prusak
asystent reżysera: Michał Szwed
inspicjentka i suflerka: Marta Giergielewicz
Obsada:
Segismundo, następca tronu – Krzysztof Zych
Basilio, król Polski – Maciej Tomaszewski
Clotaldo, szef straży – Krzysztof Kuliński
Rosaura, dziewczyna – Anna Kieca
Clarín, błazen – Krzysztof Boczkowski
Estrella I, infantka – Aleksandra Dytko
Estrella II, infantka – Jolanta Solarz
Astolfo, książę Moskwy – Tadeusz Ratuszniak
Zaufana Basilia – Renata Kościelniak
Poseído / Powstaniec I – Dariusz Maj
Strażnik I / Służący godny / Żołnierz – Michał Dudziński
Strażnik II / Służący uległy / Powstaniec III – Michał Szwed
Przyboczny Astolfa / Powstaniec II – Maciej Kowalczyk
Śniąca / Duch królowej – Irena Rybicka
Premiera: 19 stycznia 2013, Wrocławski Teatr Współczesny
fot. archiwum Teatru