By uzyskać szwajcarskie obywatelstwo, rodzice Ildikó Kocsis musieli zdać państwowy egzamin. Jako że pomyślnie odpowiadali na pytania o historię i kulturę ojczyzny in spe, zgromadzeni w sali oficjele zagłosowali za przyznaniem im szwajcarskiego paszportu. Dziewczyna tymczasem, jak się zdaje, powątpiewa, czy kilka wkutych na pamięć książek i jedno podniesienie ręki ma rzeczywiście moc sprawczą, która pozwoli jej na zawsze zerwać z krainą dzieciństwa – Wojwodiną. Gołębie wzlatują to książka zbudowana wokół fundamentalnych, choć nierzadko i naiwnych pytań młodej Ildikó o własną tożsamość, która przestaje być konstruowana wokół rzeczywistego miejsca, materialnej ojczyzny, opisywanej na mapie za pomocą konkretnej długości i szerokości geograficznej. W oczach dziewczyny ojczyzna to nie-miejsce. To praca języka, pamięci i wyobraźni, których świadectwem staje się precyzyjnie skonstruowana, momentami zabawna, momentami zatrważająca narracja Gołębi….

Pytanie o przynależność narodową to jeden z centralnych problemów powieści, powracający stale w najróżniejszych kontekstach. Rodzinie Kocsisów towarzyszyło ono właściwie od zawsze. Musieli mierzyć się z nim, mieszkając początkowo w serbskiej Wojwodinie, nie będąc jednak Serbami, lecz Węgrami. Emigracja na Zachód dodatkowo skomplikowała ich sytuację.
W oczach Szwajcarów byli początkowo przede wszystkim uciekinierami z Bałkanów, którym udało się znaleźć spokojny azyl daleko od ociekającego wojenną krwią południa. Kolejno postrzegać ich zaczęto jako właścicieli pralni, następnie zaś popularnej kawiarni – jako nowych „Szwajcarów”. Zawsze jednak ze znakiem zapytania. Próba swoistego „zaklasyfikowania” narodowego Kocsisów nie była jednak tylko ich prywatną obsesją. Z równym zaangażowaniem problem ten starały się bowiem rozwikłać osoby, które rodzina spotyka na swej drodze. Ildikó doświadczyła tego niejednokrotnie:
A więc pani ojczystym językiem jest węgierski, nie serbsko-chorwacki? dopytała pani Berger, tak, odparłam. To nie pochodzi Pani z Bałkanów? Właściwie nie, odpowiedziałam, ale jakoś tak, pomyślałam. Pan Berger gwałtownie zmarszczył czoło, widzisz Annelis, przecież mówiłem, ci z Bałkanów mają inne potylice (…).


Jednym z najistotniejszych walorów Gołębi… jest sposób, w jaki skonstruowana została narracja książki. Można odnieść wrażenie, że to opowieść nie tyle „pisana”, ile raczej „opowiadana”, a może raczej „wymyślana”, konstruowana w wielu miejscach jako strumień świadomości głównej bohaterki. W swej narracji Ildikó wielokrotnie nie rozgranicza własnego słowa od cudzej mowy, a zdania poszczególnych postaci wplata do głównego toku swoich rozważań, igrając przy tym z tradycyjną interpunkcją. Dzięki temu czytelnik pozbywa się złudzeń, jakoby opisywana przez dziewczynę rzeczywistość miała charakter obiektywny. Wie, że dostęp do powieściowego świata ma wyłącznie za pośrednictwem słów, obrazów i wspomnień, kreślonych przez bohaterkę.

Czytelnicy Gołębi… z łatwością dostrzegą, że książka ta daje się czytać także jako opowieść z wyraźnym kluczem biograficznym. Autorka powieści, Melinda Nadj Abonji, to szwajcarska pisarka węgierskiego pochodzenia, urodzona na terenie byłej Jugosławii. Międzynarodowy rozgłos przyniosło jej zdobycie nagrody Deutscher Buchpreis, którą honorowani są autorzy piszący po niemiecku. W 2010 roku okazało się, że do grona laureatów dołącza pisarka-emigrantka, dla której ten język nie był językiem ojczystym. Zauważyć można, że Ildikó w dużej mierze powtarza doświadczenia życiowe autorki Gołębi…. Nie znaczy to jednak, że jej biografia jest dokładnym powtórzeniem losów Melindy Nadj Abonji. Doświadczenia rzeczywistej postaci i jej fikcyjnego alter ego przenikają się kilkakrotnie. Łączy je przede wszystkim stale obecna perspektywa emigrantki, z jakiej postrzegają one otaczającą je rzeczywistość. Maksyma, splatająca losy obu kobiet, wyraża się bodaj najpełniej w jednym ze stwierdzeń, padających na kartach powieści: My tu nie mamy jeszcze życia godnego człowieka. Musimy je sobie dopiero ciężko wypracować.

Nie tu i nie tam. Bohaterowie powieści Melindy Nadj Abonji nie przynależą w rzeczywistości do żadnego z miejsc. Są inni i obcy, dzięki temu jednocześnie zaś wolni – niczym tytułowe wzlatujące w niebo gołębie, które opuszczają klatkę właściciela, by obrać nowy kierunek. Ptaki te tak chętnie obserwuje i podziwia kuzyn Ildikó – Béla, zachwycając się ich niezwykłym lotem. Tymczasem Mamika – ukochana babcia dziewczyny – łapie gołębie i przyrządza z nich niedzielną zupę. Wolność i zniewolenie: w świecie Ildikó nie pozostają do siebie w opozycji. Stanowią dwa wymiary tej samej historii.


Melinda Nadj Abonji, Gołębie wzlatują
przeł. Elżbieta Kalinowska
Czarne, 2012