Pisanina to idiotyczna robota


Szapocznikow nie umiała pisać listów. Do takiego wniosku musi dojść czytelnik, jeśli sięgając po tę książkę, oczekiwał intelektualnego pojedynku pomiędzy wielką artystką i wybitnym krytykiem sztuki. Chyba całkiem zasadnie można się spodziewać, że korespondencja pomiędzy tak ważnymi aktorami europejskiej sceny artystycznej i intelektualnej okaże się zderzeniem dwóch wizji świata, sztuki i kultury, zajmującą wymianą poglądów i osobowościową konfrontacją wielkich indywidualności. Że w listach będą spierać się o kwestie kluczowe i rzucać sobie wyzwania, tworząc korespondencyjną historię swojego myślenia i formowania charakterów. Jest zupełnie inaczej, ale to wcale nie rozczarowanie.

Szapocznikow nie celebrowała pisania, nie wykorzystywała dystansu, jaki zapewniają listy, do stwarzania siebie i swojego odbiorcy, nie uczyniła z nich kolejnej sceny swojej artystycznej aktywności. List zawsze był dla niej jedynie ułomną próbą zastąpienia fizycznego kontaktu, ostatecznością, na którą ze względu na wyjazdy decydowała się dość często. Korespondencja to dla niej tylko namiastka rozmowy, kartka papieru zawsze okazywała się za mała, by wyrazić to, co czuje, a język niewystarczająco pojemny. Jeden z listów, jak wiele innych wypełniony namiętnością i tęsknotą, urywa się nagle w trakcie opisu erotycznej fantazji: więcej nie piszę, bo te słowa wszystko psują. Są takie, że aż wstyd, co robią z obrazów, które widzę i czuję. Skoro korespondencja zawsze jest ułomna, artystka nie przywiązywała dużej wagi ani do jej treści, ani do archiwizacji. Właśnie z tego powodu nie zachowała się większość listów od Stanisławskiego – wśród przeszło stu czterdziestu listów wydanych dzięki współpracy Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie i Wydawnictwa Karakter tylko kilka pochodzi od pierwszego męża i przyjaciela artystki.

Szapocznikow stwierdza: Pisanina to idiotyczna robota. Czuję się bardziej człowiekiem „od materii”. Listy też mają swoje formy, konwencje i tradycje, ale rzeźbiarka nie próbuje ich naśladować. Rezygnuje z przemyślanej konstrukcji na rzecz wolnej wypowiedzi, a na pierwszy plan wysuwa się potrzeba swobodnego kontaktu, która przekraczała ówczesne możliwości komunikacyjne. Szapocznikow i Stanisławski w nieustannych rozjazdach pisali do siebie listy, ale to mocno ograniczone medium wciąż wzbudzało frustrację, bo chcieli być ze sobą na bieżąco, komunikować się w czasie rzeczywistym. Stanisławski pisze poirytowany: nasza korespondencja mija się przecież zupełnie z celem. Między jednym listem a drugim upływa duży okres czasu, najmniej 2 tygodnie, w międzyczasie otrzymuję inny list od Ciebie, tak samo Ty ode mnie i następuje pomieszanie pojęć. Trudno korespondencyjnie umówić się na telefon (sic!) czy na spotkanie, część listów ginie, inne nie zostają odebrane, bo nim dotarły pod tymczasowy adres, podróżujący odbiorca znów ruszył w drogę. Pojawiające się w listach pytania – co u Ciebie? albo co teraz robisz? – wydają się nieadekwatne dla tej formy komunikacji. W korespondencji Szapocznikow i Stanisławskiego, zdradzającej przemożną potrzebę bezpośredniego kontaktu, w liścikach podpisanych godziną zamiast dzienną datą, zawiera się futurystyczne pragnienie, realizujące się w dzisiejszym społeczeństwie informacyjnym.

Wystrzegaj się trudnych słów

Wiedzeni tęsknotą i niepohamowanym pragnieniem kontaktu, Szapocznikow i Stanisławski pozostają w korespondencyjnej relacji, choć nieustannie podkreślają, że ta forma komunikacji mocno ich ogranicza i doprowadza do frustracji.
Wspominają o nieporozumieniach, irytują się, ale piszą, bo w chwilach rozłąki nie pozostaje im nic innego.

Dysproporcja pomiędzy uczuciem i potrzebą bliskości a tym, co daje się zapisać, jest bardzo widoczna i decyduje o emocjonalnej silne tych listów. Szczególnie namiętna jest korespondencja z pierwszych lat związku Szapocznikow i Stanisławskiego, stanowiąca najlepszą część tomu. To właśnie wtedy kochankowie komunikacyjne niedogodności odczuwali najdotkliwiej, najtrudniej było im znieść rozstanie, a listy miały koić związany z nim ból i skracać przestrzenny dystans. Wydaje się, że nie pisali w celu pozorowania rozmowy i wymiany poglądów, ale po to, by obdarzać się ciepłem i poczuciem bliskości. Właśnie tego Szapocznikow potrzebuje najbardziej – nie wyrafinowanej treści, ale listu jako takiego, który sam w sobie stawał się wyrazem uczucia i przywiązania; nie dyskusji, ale korespondencyjnych pocałunków. Artystka pisze do Stanisławskiego: proszę Cię, wystrzegaj się trudnych słów, ja jestem zbyt leniwa teraz, aby o tym myśleć. I w innym miejscu: proszę Cię, nie podkreślaj tyle słów w listach, bo nie mogę się zorientować, nie używaj tylu wyrazów obcych, nie pisz takim „maczkiem”. (…) Pisz, proszę, dużo, że mnie kochasz.

Ten list nie ma sensu

Szapocznikow nie przywiązuje dużej wagi do konstrukcji listów, najczęściej pisze spontanicznie, daje się ponieść emocjom, przez co ten „naturalny” styl – paradoksalnie – wysuwa się niekiedy na pierwszy plan i zaczyna wnosić dodatkowe znaczenia. Pisze, co jej przyjdzie na myśl. To korespondencja pełna dygresji, przywołanych rozmów, nagłych skojarzeń i niejasnych kontekstów. Kiedy już zakończy list podpisem, pojawiają się kolejne postscripta, jak zabraknie miejsca, dopisuje na marginesach i w przerwach między akapitami, jeśli zostanie jeszcze trochę czystej kartki, dodaje drobny rysunek, a kiedy wreszcie zaadresuje list, kilka słów dopisze na zaklejonej już kopercie. Ogromnego znaczenia nabiera tu materialność listów. Autorki opracowania zaznaczają, w jakiej formie i gdzie pojawiają się dopiski czy rysunki, ale zdecydowanie brakuje zdjęć oryginalnej korespondencji. Nie potrafię tego zrozumieć, zwłaszcza że w tym ładnie wydanym tomie znajdujemy wiele fotografii mniej istotnych i często przewracamy puste strony, na których spokojnie mogłyby się znaleźć faksymilia, nie odbierając książce estetycznej przejrzystości i światła.

Spontaniczność stylu i konstrukcji niektórych listów Szapocznikow sprawia, że łatwo się w nich pogubić. Rysiu – pisze artystka – wybacz chaotyczność mego listu. (Jest to nadmiar wszechstronnych wrażeń). A i takich, o których nie idzie pisać. Takich miejsc jest znacznie więcej: napisałam idiotyczny i bezsensowny list, nie bierz go ważnie, albo: chciałam Ci napisać zupełnie inny list, a wyszedł taki. Listy Szapocznikow bywają zupełnie źle napisane i nieskładne, ale w tej niezborności jest jakaś urzekająca autentyczność, która niekiedy więcej mówi o emocjach towarzyszących parze, niż ich treść. Zdarzają się listy pięknie napisane, być może przygotowane na brudno, ale i one miejscami wymykają się spod kontroli. Pojawia się pozdrowienie i podpis, czytelny i dobrze skonstruowany list już ma trafić do koperty, gdy nagle Szapocznikow decyduje się na kilka dopisków i emocje ponownie wybuchają, niszczą konwencje, wykraczają poza pisanie, a styl – wcześniej wyważony i przemyślany – znów nie daje utrzymać się na wodzy. Artystka skarży się na ograniczone możliwości wyrazu, na pismo, zniekształcające to, co ma do powiedzenia, jednak wiele z tego ogromnego uczucia w listach zostało, a czytelnik może tropić w nich „momenty” treści i stylu, w których objawia się jego intensywność.

Miłość, życie i śmierdząca mamona


Szapocznikow i Stanisławski poznali się w Paryżu 16 lipca 1948 roku, a list napisany dwa tygodnie później otwiera tom korespondencji. Ledwo się poznali, a już musieli zmierzyć się z rozstaniem, a podobnych rozjazdów, jak się później okaże, będzie całkiem sporo. Nic więc dziwnego, że tęsknota jest swego rodzaju spiritus movens tej korespondencji. Tęsknię do Ciebie fizycznie, zmysłowo, każdym nerwem i każdą komórką, że staje się to nieznośne. Listy z początkowego okresu znajomości artystki i krytyka wypełnione są intensywnym uczuciem, ciągłym nienasyceniem i przemożnym pragnieniem przełamania przestrzennych barier. Tęsknota i rozpaczliwy lęk oczekiwania – na list, na spotkanie – określają rytm życia rozdzielonych kochanków, a dla czytelnika stają się namacalne. Ulewa uniemożliwiająca pójście na pocztę, spóźniający się listonosz, niepewność co do losów wysłanego listu i tego, który nadchodzi – drobne wydarzenia wynikające z procesu listownej komunikacji dla złaknionych kontaktu ludzi urastają do rangi decydujących.

Te listy Szapocznikow są najbardziej chaotyczne, ale i najciekawsze. Próbuje opisać w nich wszystko naraz i pełno w tym młodzieńczego entuzjazmu,  jakiejś nadpobudliwości uczuć, wyobraźni i stylu. Na wszystko naraz pragnę Ci odpowiedzieć, zgodzić się, pocałować czy zaprzeczyć i „wykłócić”. W jednym zdaniu w pensjonarskim stylu rozwodzi się nad urokami francuskiej wsi, w kolejnym stoi w centrum Paryża i za pomocą Stanisławskiego załatwia swoje sprawy; pytanie: Rysiu, jak leczenie, boli pupa? płynnie przechodzi w panteistyczną refleksję: w górach mieszka Bóg, a rano, za mgłą, po zielonych zboczach chodzi bosy Chrystus.

Wszelkie niedogodności studenckiego życia na emigracji z początku rozpływają się w ogólnym optymizmie, ale entuzjazm w końcu opada i do głosu dochodzą choroba i codzienne problemy. Bliskość śmierci i pobyt artystki w szpitalu aktywizują wspomnienia obozów zagłady. Nie wiedziałam nigdy, że umrzeć jest tak trudno. W obozie ludzie padali jak muchy. Nie mieli czasu umierać długo. Kobieta z drugiej strony tej sali męczyła się całą noc, aby skonać. W listach coraz częściej pojawia się ton zwątpienia, pytania: Co z forsą? Co z pracą dla Ciebie? Szapocznikow zadaje z coraz większą irytacją, a sytuacja ciągłej finansowej niepewności wpędza ją w stan głębokiej frustracji, motywuje powrót do Polski i doprowadza do kryzysu związku ze Stanisławskim, któremu zarzuca niezaradność.

Z czasem korespondencja w coraz większym stopniu zaczyna dotyczyć praktycznych spraw i staje się rutynowa, choć wciąż pełna jest przywiązania i serdeczności. Niekiedy wydaje się, że artystka traktuje Stanisławskiego dosyć instrumentalnie, jednak trudno to uczciwie ocenić, gdy nie możemy przeczytać reakcji i odpowiedzi w listach z jego strony. Nie ulega jednak wątpliwości, że był on pod ogromnym wpływem artystki i wiele dla niej poświęcił. Szapocznikow działała spontanicznie i bez skrupulatnego planu na życie dążyła do artystycznego spełnienia. Stanisławski był umysłem zupełnie innego typu – racjonalny, twardo stąpający po ziemi, precyzyjny i wnikliwy. Niejednokrotnie tłumaczył Szapocznikow różne kwestie, studził jej entuzjazm i sprowadzał na ziemię, trzeźwo patrząc w przyszłość. Jednak to właśnie ona miała na niego ogromny wpływ i przestawiła niejedną zwrotnicę jego życiorysu. Najpierw zrezygnował ze studiów technicznych i za sugestią partnerki zajął się muzeologią i historią sztuki, później porzucił Paryż, z którym wiązał swoją przyszłość i za Szapocznikow wrócił do Polski. Stanisławski z tych listów fascynuje, ale pozostaje nieznany, funkcjonuje w książce głównie jako milczący adresat i niewiele możemy się dowiedzieć o jego emocjach i roli jaką zajmował lub starał się zająć w związku z Szapocznikow.

Związek Szapocznikow i Stanisławskiego nie przetrwał próby czasu, ale kryzys małżeństwa nie odcisnął piętna na ich korespondencji. Po części wynika to stąd, że późniejsze listy coraz mniej mówią o emocjach, służąc głównie załatwianiu praktycznych spraw – stają się rutynowe, przez co znacznie mniej interesujące. Poza tym bohaterowie tej korespondencji po rozwodzie pozostali serdecznymi przyjaciółmi, nie dochodzi do żadnego ochłodzenia stosunków i jedyne, co wskazuje na zmianę charakteru ich związku, to podpisy pod listem – już niekoniecznie: Twoja Alina, tylko: Twoja ex ż., a zawsze szczerze itd. kochająca, obok zaś pojawia się podpis Romana Cieślewicza, jej drugiego męża, z którym Stanisławski również się przyjaźnił.

Kroją mi się piękne sprawy to korespondencyjna historia wielkiej miłości i przywiązania dwojga ludzi. Listy te nie są szczególnie literackie, często nie mówią o sprawach istotnych i interesujących. Mimo to – albo właśnie dzięki temu – fascynują intensywnością emocji, za sprawą których powstały. Nie wszystkie z nich mają w sobie podobną siłę i poruszającą autentyczność, przeciwnie, listy, w których coś podobnego się wydarza stanowią mniejszą część tomu. Ale może to dobrze, bo czytelnik staje się tu swego rodzaju poszukiwaczem emocji i wrażeń – trochę cudzych, trochę własnych.


Alina Szapocznikow, Ryszard Stanisławski, Kroją mi się piękne sprawy. Listy 1948-1971
Wyd. Karakter, Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, 2012
seria „mówi muzeum”