Komu jak komu, ale Piotrowi Uklańskiemu nie brak zwykle pomysłów, jak dobrze się zabawić. Ponieważ jego wystawa w Zachęcie zazębiała się z datą czterdziestych czwartych urodzin, postanowił je uczcić na zabawie w jednej z sal galerii, przekształconej w dość nietypową dyskotekę. Stanowiła ona połączenie dwóch jego wcześniejszych prac – Dance Floor (1996) i Nazistów (1998). Efekt końcowy, czyli instalacja Polska über alles, nawet w najbardziej znudzonych widzach musi wywołać ożywienie: niezwykła posadzka, przypominająca tę z Gorączki sobotniej nocy i pulsująca w rytm tanecznych przebojów ostatniej dekady, towarzyszy tu ścianom oklejonym od góry do dołu zdjęciom aktorów w kostiumach nazistów, także mieniących się w migoczących światłach.

Dodatkowo, nad wszystkim czuwa gigantyczna, styropianowa rzeźba orła, godło Polski –  ponoć ma być to nawiązanie do socjalistycznych zjazdów rządowych. Na tle sylwetek nazistów godło Polski zyskuje jednak dodatkowe, ironiczne znaczenie. W powiększeniu i z bliska polski orzełek wygląda dosyć groźnie – ostre pazury i mundurowa elegancja skrzydeł od razu mi przypomniały, w jakiej epoce został zaprojektowany (żeby nie było, przypomnę – do 1927 roku nasz orzełek przypominał raczej tłustawego indyka, by później stać się, dzięki Zygmuntowi Kamińskiemu, mężnym ptaszyskiem, godnym czasów modernizmu).  Nic dziwnego, że drapieżna figura ptaka doskonale komponuje się z portretami aktorów w nazistowskich charakteryzacjach. Gdy w 2000 roku Daniel Olbrychski pociął szablą Nazistów w Zachęcie, mówiło się, że jest głupcem, ponieważ zrównał filmową fikcję z rzeczywistością. W 2012 roku praca Naziści –  połączona z pracą Dance Floor  i stanowiąca teraz część pracy Bez tytułu/Polska über alles – wydaje się już mówić o czymś innym. Jest to rodzaj szaleńczego mirażu obrazów, podszytych szyderczym pytaniem o naszą narodową tożsamość i jej specyfikę. Jaka jest dzisiaj? Dzika, histeryczna, populistyczna, a może skrycie erotyczna? Jakkolwiek zinterpretujemy tę pracę, bez wątpienia to właśnie ona wzbudza wśród krytyków i publiczności największe zainteresowanie, o niej się pisało najczęściej - może nie zawsze mądrze (vide popisy Krzysztofa Vargi w Dużym Formacie), za to zawsze z dużym przejęciem. Można wręcz powiedzieć, że reszta wystawy pozostała trochę w cieniu tej pierwszej sali, która aż nazbyt dobrze ukazuje dynamikę dzisiejszego dyskursu politycznego.

Piotr Uklański, Bez tytułu/Polska über alles, widok ekspozycji, 2012, fot. Marek Krzyżanek

„Narodowa dyskoteka” to jednak dopiero preludium wystawy, którą należałoby by chyba określić jako dość groteskowy pokaz męskiego imaginarium, naznaczonego obsesyjnym freudyzmem.
W następnej sali zgromadzono prace rysunkowe Uklańskiego z lat dziecinnych – właściwie wszystkie, prócz kilku laurek dla matki, przedstawiają przygody kowbojów, piratów, górali, rycerzy czy wojskowych. Żeby tego było mało, prace opatrzone są komentarzem psycholożki, Agnieszki Ziętek, która zwraca uwagę na powtarzający się w rysunkach dziecka motyw walki i przemocy oraz całkowity brak postaci ojca:
Niestety, najważniejsze pytanie związane z rysunkami Piota nie dotyczy tego, co na nich jest, ale czego tam nie ma. Gdzie jest rodzina? Szkolny rysunek Mama, oceniony na 5, ukazuje coś emocjonalnie trudnego […] Nawet wazon z kwiatami jest większy niż postać matki […] Ale gdzie jest ojciec? Ta nieobecność krzyczy.


Piotr Uklański, Bez tytułu/Głęboka czerwień, 2012

Poważna analiza dziecięcych rysunków Uklańskiego śmieszy, jest jednak dosyć oczywistym tropem. Gdyby jednak ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości jakiego rodzaju problemy dręczą artystę (a może z których się nabija?), przy wyjściu z salki powinien zwrócić uwagę na niewielką pracę Bez tytułu/Brudny Sanchez z 2003 roku. Jest to zabawny pyszczek naszkicowany lekko na ścianie, z wybitą w ścianie dziurą, tuż pod zębami, wyglądającymi na gotowe, żeby ukąsić każde nieuważne męskie przyrodzenie. Cóż to, czyżby lęk przed kastracją?

Oczywiście, taka aż nazbyt familiarna i autobiograficzna interpretacja tej części wystawy może być trochę spłaszczająca: Uklański to w końcu specjalista od medialnych wizerunków oraz semiotycznych gier. Fascynację filmem i popkulturą można zauważyć przecież już w tych rysunkach dziecinnych, które wprowadzają nas (odbiorców, artystę) w rzeczywistość codzienną, wykreowaną w dużej mierze przez media. Następna sala, zapełniona spektakularnymi obrazami o popowo-narodowym rysie, jest w jakimś stopniu odpowiedzią i reakcją na kulturę wizualną polskiego patriotyzmu. Kulturę, wiadomo: bohaterską, rycerską i męską. Ta wizualność nie boi się megalomanii i sentymentalizmu, jest tu miejsce i na krwawiące serca, i na gigantyczne krople krwi spływające po białym płótnie. Nie może także zabraknąć figury cierpiącego artysty – na wystawie ukazanego pod postacią zdjęcia Krzysztofa Zarębskiego, przedstawiciela polskiej „neo-awangardy” (wiadomo, tej męskiej części), znanego skądinąd ze sztuki o dosyć perwersyjnym charakterze, nasączonej motywami erekcji, członków i bzyczących wibratorów. Dodatkową linią porozumienia obu artystów może być także aktualne miejsce zamieszkania, Nowy Jork.


Piotr Uklański, Bez tytułu/Rozwarte, 2012

Mówi się, że Matka Boska jest królową Polski, ale współczesna Polska to chyba jednak mężczyzna. Taki niezbyt już młody, raczej po czterdziestce, w kryzysie wieku średniego, ścigany przez różne obsesje i lęki. Tęskni za dawną siłą, wśród ludzi udaje herosa, ale gdy przychodzi co do czego, trzęsie się w środku niczym osika. Kto wie, może tak naprawdę boi się śmierci, a targające nim seksualne obsesje doprowadzają go na skaj szaleństwa? Wizualizacją lęków artysty-Polaka jest zapewne gigantyczna macica w części środkowej wystawy. Zajmuje całą salę i sprawia dosyć spektakularne wrażenie: jest to namiot zbudowany z wielobarwnych tkanin w hippisowskim stylu. W środku namiotu znajdziemy z kolei kilka prac, dosyć natrętnie (czytać: znów groteskowo) nasuwających skojarzenia erotyczne, wzmocnionych paranoidalnie powtarzającym się motywem koła lub kłączy. Wzory układające się w okręgi znajdują się zarówno na tkaninach, co i obrazach, wykonanych w różnych technikach. Zabawnymi elementami są tu choćby obraz zrobiony z kolorowych ścinek po kredkach czy kompozycje z garnków ceramicznych, układające się w „niepokojące”, organiczne kształty.


Piotr Uklański, Bez tytułu/Początek końca, 2012

Następna sala to także spektakularny popis możliwości artysty. Po zgiełkliwym i rozkrzyczanym swoją seksualną estetyką namiocie-macicy, widz przechodzi do niemalże pustej, ciemnej sali, na końcu której znajduje się monumentalna instalacja z tkaniny, przypominająca fantastyczną bramę lub gardziel piekielnego potwora, na której pojawiają się zarysy tkanek lub żył. To, co może uderzać w przypadku tych dwóch sal, to łatwość, z jaką Uklański przechodzi z jednej techniki artystycznej do drugiej – silna afektacja pop artem nie przeszkadza mu czerpać garściami choćby ze sztuki feministycznej, często posługującej się tzw. miękkimi materiałami, wykorzystywanymi w „kobiecym” rękodzielnictwie. Uklański na wystawie zachowuje się jak didżej – cytuje obficie z historii sztuki i tak układa kolejne elementy swojej układanki, by stworzyć z nich spójną, wciągającą widza opowieść.

Skoro myślimy o wystawie Uklańskiego jako o opowieści o męskich obsesjach i patriotycznej gorączce, warto spytać, jaki też jest ostatni akord tego spektakularnego story. W ostatniej sali, tuż obok „piekielnej” bramy, znajduje się fotografie z cyklu Pornalikes (2002-2012), przedstawiające pornograficzne zdjęcia sobowtórów celebrytów ze świata muzyki, filmu czy polityki. I tu znów uderza groteska i absurd oglądanych zdjęć, ich duża wizualna atrakcyjność, ale i bezsens. Ostatnią salę wystawy potraktować można jako swoisty przytup i złośliwą puentę tej opowieści o narodowo-kowbojskim imaginarium Polaków. W tych zdjęciach przecież już nic nie ma, są to tylko puste wizerunki, które nakładają się na siebie i same sobie przyprawiają gębę, tworząc okropny, wykrzywiony od własnej perwersji grymas.

Piotr Uklański, Czterdzieści i cztery, widok ekspozycji

Sztuki Piotra Uklańskiego można nie lubić. Jej widowiskowy charakter i egotyzm, który zdaje się spozierać z każdego kąta wystawy, bywa faktycznie męczący. Oliwy do ognia dolewa odbywająca się obok wystawa Think Crazy Marka Koniecznego, dawnego nauczyciela i mistrza Uklańskiego. Równie spektakularna i urządzona „na bogato”, jest jakby pomnikiem postaci artysty-rozochoconego facecika, który zwykł przyczepiać sobie do głowy złoty róg (powiększony do monumentalnych rozmiarów, róg triumfalnie spoczął na środku sali wystawowej). No i takich ich mamy, mistrza i ucznia – nie wiadomo, który z nich jest bardziej irytujący i obleśny. Z dwojga złego, prędzej chyba daruję Piotrowi Uklańskiemu, który w swoim szaleńczym pościgu za polskością nie boi się fiknąć kozła, upaść w kupę (polskiego) łajna i powstać ze śmiechem. Swoją wystawę nazwał Czterdzieści i cztery, co z jednej strony jest nawiązaniem do jego wieku, z drugiej – aluzją do postaci słynnego mickiewiczowskiego mesjasza. Kiedyś wygoniony (a może raczej – wycięty) z Zachęty, teraz zadowolony i pewny siebie powraca… w masce błazeńskiego proroka.

Najwyraźniej tylko na takiego nas stać.


Piotr Uklański
Czterdzieści i cztery
Zachęta Narodowa Galeria Sztuki
11.12.2012-17.02.2013 Warszawa




Karolina Plinta – zła kobieta. Studentka MISH UJ. Szczecinianka z pochodzenia, obecnie mieszka w Warszawie. Interesuje się sztuką współczesną, krytyką artystyczną, kulturą wizualną i feminizmem. Autorka bloga "Sztuka na gorąco", który stanowi część niezależnego kolektywu blogowego "Gablota Krytyki". Upierdliwa i nieznośna, fanka taniego disco i równie taniego wina.