Przyglądając się tej pozycji, można odnieść wrażenie, że gdyby nie rozpisanie na dwa głosy – Bielik-Robson i Sutowskiego, Żyj i pozwól żyć byłoby pełnowymiarową autobiografią. Nic zresztą nie stoi na przeszkodzie, aby tak właśnie tę książkę postrzegać – wyrasta ona z poczucia, że albo polskiej literatury realistycznej nie ma, albo jej lektura jest co najmniej niesatysfakcjonująca. Ta deklaracja, wyrażona na jednym ze spotkań z filozofką, może wydać się zaskakująca. Co ma wspólnego literatura realistyczna z dywagacjami na temat kwestii filozoficznych i społecznych, a także własnej młodości? Może mieć sporo, jeżeli nie odczytamy tego terminu w najbardziej potoczny sposób. Opowieść Agaty Bielik-Robson (zdarzało mi się odnosić wrażenie, że obecność rozmówcy chyba to wzmaga) wydaje się z założenia próbą ukazania swojej biografii jako w dużej mierze typowej dla danej epoki. Zrozumiałość tekstu dla większej grupy odbiorczej okazywałaby się kolejnym argumentem na rzecz tego projektu. Wydaje się, że w dużej mierze autorka Ducha powierzchni osiągnęła swój cel. Czy jednak jej autobiografia w formie wywiadu jest typowa? Losy podobne do innych? Charakter…? Na szczęście także w tej książce Bielik-Robson nie traci na wyrazistości ani nie ogranicza się do sumiennego rekonstruowania swojego życia.

A zaczyna się od dzieciństwa i dorastania w podwarszawskim Aninie, gdzie wujowie mówiącej wymyślali co raz to ciekawsze sposoby na interes życia: Pamiętam, że przez całe dzieciństwo ja i moja siostra cioteczna Joasia, rok ode mnie starsza córka wujka Kazika, ciągle coś robiłyśmy. Pomagałyśmy w kolejnych interesach. Wujek Danek, pamiętam, robił czapki z kotów, które potem sprzedawał na bazarze Różyckiego, jako czapki z królika oczywiście. Lekko ani łatwo nie było, ale poza przedziwnymi zatrudnieniami Bielik-Robson angażowała się w lektury filozoficzne i teologiczne. To niestandardowe zestawienie dotyczyło nie tylko wczesnych lat dorastania. W późniejszym czasie (wątek zwierzęcy w kolejnej odsłonie) wraz z matką tępiła szczury w PGR-ach, co było procederem tyleż paskudnym, co, jak twierdzi filozofka, w pewnym sensie hartującym. Również katolicka niania, która istotnie wpłynęła na kształtowanie się dziecięcej religijności Bielik-Robson, nie należy do sztampowych postaci. Kult maryjny (Pana Jezusa niewiele…), katolicyzm z dodatkami pogańskimi, a także zaskakujące w skutkach nauki Jerzego Popiełuszki (ten oto narodowy bohater zniechęcił ją do kościoła) to niejedyne interesujące elementy tego fragmentu biografii. Ambiwalentny stosunek do doświadczeń, wśród których chrzest w bukowińskim kościele należą do najbardziej efektownych, jest zrozumiały, podobnie, jak pewnego rodzaju pogodzenie z własną biografią. Imponujący spokój, mimo emocji towarzyszących opowiadaniu, niewątpliwie zwraca uwagę – nie ma tu mowy o epatowaniu ranami i bliznami, utyskiwaniu na zły los czy rozczulaniu się nad własnym dzieciństwem.

Postać, która wyłania się z tej narracji, może i zastanawiać, i niepokoić.
Zuch dziewczyna, chciałoby się powiedzieć – i szczury wytępi, i da się ochrzcić w tajemnicy, i filozofię poczyta: Pracowałam w tym biznesie regularnie, jeszcze przez całe studia, w sumie dziesięć lat co najmniej, po drodze wkręcając w DDD [Deratyzacja, Dezynfekcja i Dezynsekcja – przyp. O.Sz.] różnych moich narzeczonych, których moja mama z lubością kapitalistycznie eksploatowała. Do dziś pamiętam, jak usiłuję czytać Krytykę czystego rozumu w śmierdzącej betonowej izdebce, którą pewien bieszczadzki PGR zaoferował nam na nocleg, a moja mama z wujkiem Dankiem i moim ówczesnym chłopakiem Michałem piją wódkę i rżną w brydża pod samotną gołą żarówką. Bezcenne. Właściwie jestem mamie wdzięczna, bo dzięki temu nie stałam się sentymentalną kretynką, jak wiele dziewczyn w moim wieku. Wniosek (czasem wprost, czasem między słowami), że rozmaite, nie zawsze najprzyjemniejsze, doświadczenia okazały się pouczające, wzbogacające lub w ostateczności wartościowe, pojawia się w opowieści filozofki wielokrotnie. Można odnieść wrażenie, że to dość oczywisty mechanizm obronny, jednak niekoniecznie wielkie będą pożytki z takiej interpretacji.

Nie najłatwiejsze doświadczenia, choć niewątpliwie nieopowiadane w taki sposób, aby można było – nie daj boże – odnieść wrażenie, że Bielik-Robson się „żali” albo boleje nad swoim losem, nie zawsze mają tu być świadectwem niezwykłości mówiącej. Czytając Bielik-Robson, niejednokrotnie można dojść do wniosku, że próbuje uczynić siebie, równolegle chętnie eksponując swoją odrębność (autobiografie, autobiografie), „jedną z pokolenia”. Nie ma tym jednak zużytych wizji i niechętnie pamiętanych pokoleniowych fraz. Nie ma martyrologicznego sztafażu, ponawianych opowieści o tym, jak to było niezwykle i dobrze, kiedy było źle. Przeciwnie – zarówno energicznie konstruowana autobiografia, jak i, by tak powiedzieć, praktykowany i postulowany witalizm są nader przekonujące. Przekonujące, ale zarazem bezpretensjonalne (obawy, że ostatecznie punkt ciężkości przesunie się w tym kierunku, nie opuszczały mnie przez dobrych kilkadziesiąt stron). Bielik-Robson opowiada w taki sposób, że rzeczywiście wrażenia są podobne do tych, które skojarzyć można z tymi, które towarzyszą lekturze wciągającej powieści. Co ciekawe, jest tak wtedy, gdy opowiada o swoich wyborach, decyzjach i podejmowanych aktywnościach, ale także, gdy z rozpoznawalną charyzmą odnosi się do polskiej kultury. No właśnie, polska kultura.

Polski mesjanizm, który – jeżeli ktoś miał jeszcze wątpliwości, po lekturze także tej książki może zostać ich ostatecznie pozbawiony – dla filozofki jest problemem wciąż żywym. Powtarzające się przy rozmaitych okazjach (najchętniej przy klęskach) wizje, które łączyć można z wspomnianym, by tak powiedzieć, sposobem konstruowania rzeczywistości, to problem niełatwo pomijalny. Cierpiętnictwo i ofiarnictwo w polskiej kulturze zdają się paraliżujące, martyrologia bardziej obecna niż niejedna atrakcyjna społecznie ideologia – gdzie w tej sytuacji jest mówiąca? Ona sama sprawia wrażenie zawieszonej pomiędzy Anglią a Polską. Bielik-Robson nie ucieka od tej drugiej, ażeby swobodnie poruszać się na wyspach. Wybór, jakiego dokonała słynnego 10 kwietnia 2010 roku, jest bez wątpienia znaczący – w tym właśnie dniu zdecydowała się rozpocząć pracę na Uniwersytecie w Nottingham. Nie jest to jednak równoznaczne z „uwolnieniem się od polskości”, jak głosił tytuł jednego z wywiadów – Bielik-Robson nie tylko obchodzą polskie problemy, ale obchodzi polski patriotyzm.

Proszę nie zrozumieć mnie źle – Bielik-Robson nie została ukąszona, nie sięga po sztandary ani nie kaja się za krytykę polskiej martyrologii. Raczej problemy te (jak zawsze) postrzega nie tylko jako bieżące tematy dyskusji politycznych w Polsce. Liberalizm wraz z tytułowym hasłem Żyj i pozwól żyć stanowią fundament jej refleksji – polska tradycyjna kultura, tak jak ją postrzega filozofka, niezmiennie próbuje unieruchomić człowieka, obezwładnia swoją zaborczą filozofią, żąda nieustannych poświęceń i kolejnych ofiar. Chętnie uznałabym, że to histeryczne lub na wyrost wyciągane wnioski – niestety, niejednokrotnie opis Bielik-Robson doskonale oddaje stan rzeczy.

Doświadczenia z lat 90., a także wcześniejsze aktywności podejmowane na uniwersytecie i – jak by to ująć – w ramach energicznych protestów ulicznych wielokrotnie stanowią dla niej podstawę refleksji o sobie i o świecie tamtych czasów (jak autobiografia, to autobiografia). To zresztą strategia całego wywiadu. Mówiąc krótko – Bielik-Robson raczej nie chce się przypodobać, wypowiadając nader wyraziste opinie (także z tego jest przecież znana; także dlatego to wciągająca lektura):

– Kiedy opowiadasz o „lewicy kawiorowej” z Goldsmiths, o jej tandetnym, ludycznym stalinizmie, odnoszę wrażenie, że to głównie z ich powodu twój dawny antykomunizm przerodził się w odruch antylewicowy.
– Faktycznie, zrobiłam się dość reakcyjna w pewnym momencie. Przyznaję się bez bicia – ta wesołkowata, lewacka młodzież z Goldsmiths miała na mnie bardzo zły wpływ.
– Krzyczałaś do nich ponoć, że bolszewickie ścierwo trzeba było wybić. To było o zwolennikach ZSRR czy po prostu o samych bolszewikach?
– O samych bolszewikach – po tym, jak koledzy doprowadzili mnie kiedyś do szału. Byłam gotowa przyjąć, zaakceptować każdą najbardziej reakcyjną naukę, żeby im tylko zrobić na złość. Jednak ludzka przekora to jest niesamowita siła społeczna. Ja teraz jestem stosunkowo wolna od reakcyjnej przekory, już się tego oduczyłam, ale wtedy jeszcze wchodziłam w to jak w masło. Nie mogłam się od nich uwolnić, tak mnie drażnili i tak bardzo ich nienawidziłam – za to całe ich rozpuszczenie i infantylizm. Jednocześnie zamiast powiedzieć, że to jest crap, gówno, którym nie warto się przejmować, czułam się jakoś resentymentalnie uwiązana, tak, jakbym w jakimś sensie uznawała ich za lepszych od siebie.


Trudne do ostatecznego, a zarazem jednoznacznego określenia polityczne poglądy mówiącej (poza liberalną podstawą oscyluje, jak się zdaje – w zależności od czasu, o jakim mówimy – między różnymi stanowiskami) nie pozostają bez wpływu na poglądy na temat na przykład feminizmu. Irytacja (dość łatwo to zrozumieć) feminizmem trzeciej fali, który istotnie koncentruje się na ciele, a także rozpoznawane przez filozofkę uwikłania feminizmu w esencjalizm to fragmenty, na które nie sposób nie zwrócić uwagi. Czy to ze względu na pewną odrębność poglądów Bielik-Robson, czy ekspresyjność tych wypowiedzi. Osobisty stosunek mówiącej do wielu zagadnień współczesnej kultury i życia społecznego to jednak niejedyne momenty, gdy odważnie odsłania się przed czytelnikami. Wiele miejsca (także osobny rozdział „cezary”) poświęca swojemu mężowi, Cezaremu Michalskiemu, i innym bliskim postaciom. Michalski bez wątpienia jest jednym z głównych bohaterów tej autobiografii (match made in heaven, jak podobno powiedział Zygmunt Bauman), inaczej niż pierwszy mąż, o którym dowiadujemy się, mimo wszystko, bardzo niewiele. Obok opowiadania o przyjaciołach, politycznych i filozoficznych – także personalnych – sympatiach i antypatiach, Bielik-Robson mówi, choć nie jest to wątek pierwszoplanowy, o estetyce, o tym, co ją pociąga, co odpycha (mam wrażenie, że krytyczny stosunek do polskiej tradycji także tu może znaleźć punkt zaczepienia), a do czego odnosi się co najmniej bez entuzjazmu. Przy tej okazji wspomina, że David Bowie nie jest jej faworytem. W obliczu tak interesującej całości mogę udać, że nie dosłyszałam.


Agata Bielik-Robson, Michał Sutowski, Bielik-Robson. Żyj i pozwól żyć
Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2012


PRZECZYTAJ TEŻ RELACJĘ ZE SPOTKANIA Z BIELIK-ROBSON NA FESTIWALU CONRADA