„Piosenka ta powstała za pieniądze z Unii Europejskiej. Każdy w naszej piosence znajdzie coś dla siebie. Piosenka ta powstała za pieniądze z Unii Europejskiej. Ma na celu zwiększenie liczby głupców w społeczeństwie”. Ten i podobne mu cytaty można odnaleźć w powieści Masłowskiej. Autorka zamęcza czytelnika leksykalną papką i co więcej bezczelnie rzuca potencjalnym krytykom w twarz, iż robi to w pełni świadomie. „Nastohańba polskiej literatury” drwi sobie z prawideł literackiego kunsztu, wymierzając policzek powszechnemu smakowi nagromadzeniem wulgaryzmów, błędów językowych i papierową konstrukcją bohaterów. Autorka krytykuje, ale autorki krytykować nie wolno. Ten lekko asekuracyjny chwyt pojawia się również w spektaklu Świątka, wytrącając tym samym z rąk niepochlebne argumenty odbiorcom. Jedyne, co pozostaje, to przystać na powyższą propozycję i zdobyć się na ironiczny dystans. W przeciwnym wypadku widz może poczuć się jak zagłębiony w wygodnym fotelu telewidz przerzucający bezmyślnie kanały. Próby zarzucenia językowi bełkotliwości, czy też wytknięcia aktorskich szarży (wykonanych z nie lada maestrią!) w kontekście powyższych uwag autorki/reżysera oznaczałyby jedynie klęskę poznawczą krytyka.

Przeniesienie na deski teatru powieści, która, jak sama pisarka ironicznie zapewnia, nie niesie za sobą żadnych treści, nie było zadaniem łatwym.

Trafnym zabiegiem okazało się położenie nacisku na rytmiczną warstwę tekstu imitującego piosenkę hip-hopową. Aktorzy w trakcie kolejnych monologów nucą fragmenty znanych melodii (np. Kylie Minogue), parodiują beatbox, pojawiają się też krótkie partie śpiewane.  Szybko jednak okazuje się, że słowna żonglerka w kolejnych zwrotkach sprowadza się do skandowania dość absurdalnych fraz mieszających ze sobą slogany gazetek reklamowych z nazwiskami filozofów.

Scenografia przypomina salę do gry w squasha połączoną z filmowym green screenem. Aktorzy ubrani są w białe, sportowe stroje, co zapewne ma na celu podkreślić konsumpcyjne pragnienia bohaterów „piosenki”. Takie ukształtowanie przestrzeni sprawia, że szczątkowa psychologia poszczególnych postaci staje się czymś na kształt tekturowego modelu, który dopiero po przyrównaniu do żywego człowieka nabrałaby nieco rumieńców. Bo i świat, który opisuje Masłowska w Pawiu królowej, nie jest niczym innym jak groteskowym stelażem rzeczywistości naszpikowanym stereotypami, historiami rodem z tabloidów i drugorzędnych a może i trzeciorzędnych programów telewizyjnych.

Dynamika spektaklu na całe szczęście sprawia, iż nie znudzimy się potokiem słów płynących ze sceny przed zapadnięciem kurtyny. Chociaż sam tekst nie jest się w stanie obronić, to jego aktorska interpretacja okazuje się dość udana. Nie zabraknie budzących śmiech gagów, a i niektórym (Paulina Puślednik, Wiktor Loga-Skarczewski) uda się zaprezentować komediowy talent. Jeżeli jednak Paw królowej jest w stanie rozbawić nas na 90 minut, to Masłowska miała rację: coś jest nie tak z dzisiejszą kulturą i jej odbiorcami. W teatrze jednak z czystym sumieniem możemy pozwolić sobie na łatwą i intelektualnie niewymagającą rozrywkę otuloną w płaszczyk sygnowany metką „Sztuka”.

 

Paw królowej
według powieści Doroty Masłowskiej

obsada:
- Wiktor Loga-Skarczewski / Szymon Czacki / Paulina Puślednik / Małgorzata Zawadzka reżyseria: Paweł ŚWIĄTEK
adaptacja i dramaturgia: Mateusz PAKUŁA
scenografia: Marcin CHLANDA
Premiera:
2012-10-27 nowa scena
Czas trwania:
1 godz. 35 min. (bez przerwy)

zdjęcia: archiwum Teatru