W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej "Polityce Cookies".
Teatr Rychcika można traktować jako odrębne zjawisko w świecie sztuki. Twórczość reżysera jest bowiem niezwykle charakterystyczna: męcząca, zmysłowa, bolesna. Jak gdyby wrażliwość twórcy była na różne sposoby kamuflowana w jego spektaklach. W „Niebezpiecznych związkach” przykrywa ją brutalność, perwersja i wyrachowanie. Spektakl wzbudza skrajne emocje – od zachwytu po odrazę a pod osłoną kilku efekciarskich zabiegów formalnych próbuje opowiedzieć o przeżywaniu miłości.
XVIII- wieczna, libertyńska Francja powszechnie kojarzy się z arystokracją odzianą w bogate stroje i nieustannie poszukującą przyjemności. Rokokowe peruki, suknie, fraki, pończochy, gorsety, halki. Jednym słowem piękna oprawa, o której dzisiejsze kobiety mogą tylko pomarzyć (choć zapewne nie wszystkie), wielokrotnie była jedynie przebraniem mającym stanowić znak przynależności do elity społecznej jednostek, których zachowanie czyniło bardziej podobnymi do zwierząt niż do ludzi a przecież jako tzw. śmietanka powinni odznaczać się od nizin społeczeństwa ponadprzeciętnymi cechami. Teatralizację rządzącą stosunkami międzyludzkimi odzwierciedlają także konwenanse i etykieta.
1782 – to rok wydania powieści Choderlosa de Laclosa Niebezpieczne związki, z której Radosław Rychcik zaczerpnął pomysł na zaprezentowanie losów bohaterów swojej sztuki. Sięgnął także po wyszukany język dworski (zresztą stroje bliskie tym epokowym także pojawiają się w pewnym momencie spektaklu). Adaptacja i dramaturgia Jana Czaplińskiego nie rezygnuje z oświeceniowego języka epistolarnego. W scenariuszu wykorzystano także fragmenty Kwartetu Heinera Muellera i O uwodzeniu Jeana Baudrillarda. Tekst pięknie wybrzmiewa ze sceny, choć nie każdemu posłuży w lepszym zrozumieniu fabuły. Wykorzystanie mowy literackiej podkreśla fałsz rzeczywistości, którą kreujemy szczególnie uważnie, kiedy w grę wchodzą uczucia. Możemy być jednak spokojni, już na początku spektaklu głos z off-u przewrotnie przekonuje, że to nie o nas chodzi – mówi – ta historia jest tak stara, że aż nieaktualna. Losy arystokratów są tylko przyczynkiem dla opowiedzenia o współczesnym społeczeństwie. Wersja dramatycznej opowieści o zamierzchłej obyczajowości francuskiego dworu według Czaplińskiego początkowo prawie nie różni się od Niebezpiecznych związków de Laclosa. Końcowe rozwiązanie jest jednak mniej jednoznaczne i pozbawione wyrazu. Możliwe, że jest po prostu niedopowiedziane, odmienne od chcąc nie chcąc moralizatorskiego zakończenia książki francuskiego pisarza.
Pierre Choderlos de Laclos pozostał w pamięci potomnych autorem jednej powieści, ale jego książka była adaptowana wielokrotnie. Wykorzystywano ją na potrzeby teatru (choćby wersja Christophera Hamptona) i filmu. Najsłynniejszą adaptacją Niebezpiecznych związków jest do dziś wersja kinowa z 1988 r. w reżyserii Stephan’a Frears’a. Rok później Miloš Forman wyreżyserował Valmonta, ale obsada gwiazdorska poprzedniego filmu (John Malkovich, Glenn Close, Michelle Pfeiffer, Uma Thurman, Keanu Reeves) przyćmiła ekranizację Czecha. Wojciech Niemczyk wcielający się w postać Valmonta u Rychcika skądinąd przywołuje w pamięci Johna Malkovicha (można odnaleźć analogię w grze aktorów a nawet lekkie podobieństwo wyglądu!).
Rychcik podobnie jak w poprzednich spektaklach nie pozwala widzowi odprężyć się w fotelu i zapewnia huśtawkę emocjonalną. Reżyser próbuje manipulować widownią, chociażby poprzez przemowę Phantoma (Dawid Żłobiński) z początku spektaklu: „A gdyby śmierć była kobietą, najpiękniejszą, jak by to było mieć ją? A gdyby śmierć była mężczyzną, najprzystojniejszym, jak by to było oddać mu się?” Nie buduje też dystansu między aktorem a widzem obecnością kurtyny. Od wejścia na salę widowiskową obserwujemy scenografię Anny Marii Karczmarskiej w postaci ekranu-wieloboku utworzonego z białych parasolek, na którym pojawiają się między innymi twarze wykrzywione przez grymasy bólu. Mam wtedy wrażenie, że w miejscach styku parasolek powstają dodatkowe szpary, jak gdyby wyświetlane obrazy miały się za chwilę rozpaść. Uznanie należy się także kompozytorom (Michał i Piotr Lisowie) – już nie pierwszy raz wspaniale oddali zamysł Rychcika (współpracowali z reżyserem przy Versusie. W gęstwinie miast, Samotności pól bawełnianych, Hamlecie, Dwunastu Gniewnych ludziach i Powstaniu). Dźwięki muzyki – raz głośne, raz ciche psychodeliczne rytmy, potęgują efekt połamanej twarzy, która niemo krzyczy niczym na najsłynniejszym obrazie Muncha.
Zanim rozegra się dramat bohaterów, czujność publiczności zostaje uśpiona. Aktorzy siadają na krawędzi sceny, machają nogami i uśmiechając się do widzów, opowiadają krótkie historie miłosne, deklamują treść listów różnych autorów zestawionych ze sobą pozornie przypadkowo. W tle słychać świergot ptaków. Początkowa część spektaklu mówi o miłości, której doświadcza każdy, niezależnie od wieku, wykształcenia, płci, statusu społecznego czy narodowości. Ta sielska atmosfera zostaje zmącona brutalnością okrutnego Valmonta, który ma niewiele wspólnego z wyrafinowaną sztuką uwodzenia. Nieco zbyt efekciarski i prostacki zdoła jednak zmącić spokój głupiutkiej, pobożnej prezydentowej de Tourvel (Dominika Biernat), która przejdzie intrygującą metamorfozę. Szokująca może wydać się scena rozmowy prezydentowej z Bogiem poruszająca problematyczne kwestie stosunku religii do miłości cielesnej. Bezpruderyjna za to okazuje się Markiza de Merteuil, która uwodzi nie tylko mężczyzn, ale i kobiety (w tej roli charyzmatyczna Joanna Kasperek). Na uwagę zasługuje również postać Pani de Volanges (Beata Pszeniczna), która u de Laclosa jest tylko „matką swojej córki”, nie znamy nawet jej imienia. Choć w spektaklu pozostaje trochę z boku, jest traktowana z przymrużeniem oka, potrafi zaznaczyć swoją obecność. Ma bowiem do odegrania ważną rolę – kobiety podstarzałej, niezauważanej przez mężczyzn oraz nietraktowanej poważnie przez inne przedstawicielki płci pięknej. Jej postać porusza problem starości, która dla wielu kobiet oznacza koniec atrakcyjności. „Odchodzenie w cień” odciśnie na niej piętno, zazdrość o młodość córki uczyni z niej okrutną matkę, która nie pozwoli Cecylii (Ewelina Gronowska-Ośka) połączyć się w związku małżeńskim z Dancenym (Andrzej Plata).
Premiera Niebezpiecznych związków Rychcika odbyła się w czerwcu 2012 r. To już trzecie przedstawienie tego reżysera przygotowane dla Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach. Triada kieleckich spektakli (wraz zSamotnością pól bawełnianych Bernarda Marie-Koltesa i Hamletem Williama Shakespeare’a) tworzy estetykę charakterystyczną także dla innych sztuk reżysera (np. Versus. W gęstwinie miast Bertolta Brechta czy pozornie odmienne tematycznie Powstanie). Relacje między postaciami obnażają reguły społecznego konwenansu. Akty cielesne nie chronią przed poczuciem osamotnienia. Tworzenia teatru o takiej tematyce podejmują się szczególnie młodzi reżyserzy (np. Rubin, Szczawińska). To być może ich odpowiedź na dzisiejsze „obojętne i nikczemne” czasy, jak mówi Phantom. Posługując się jego słowami, teatr ma wskrzesić szkołę uwodzenia, retoryki i miłości. Poszukiwanie tej ostatniej, zarówno zmysłowej jak i duchowej, to wielokrotnie podejmowany przez Rychcika i chyba najważniejszy dla niego temat. Choć idealistyczne podejście twórcy ujęte jest w formie, w której idealizmu trzeba się dopatrywać.