Irak Saddama
Publikacja Pawła Smoleńskiego, poświęcona Irakowi po upadku tyranii Saddama Husajna, dzieli się na siedem części. Poszczególne elementy książki to kolejne aspekty irańskiej przestrzeni – odsłony piekła w raju. A rajskość w tytule wynika nie tylko z historycznego kontekstu, ogrodów Babilonu i piękna tamtejszych terenów; Eden rozumiany będzie tu bardzo szeroko, nierzadko przewrotnie i paradoksalnie, między innymi jako raj dla męczenników-samobójców. Główną narrację uzupełniają parentezy; w nawiasach zamieszcza Smoleński dopiski, dopowiedzenia (ale nie te zwyczajowo umiejscowione w przypisach!), które stanowią nieodłączną część głównej narracji: uzupełniają ogląd sytuacji, poszerzają pole percepcyjne. O ile pierwsza odsłona Iraku stanowi jedynie preludium, jest krótkim wprowadzaniem w europejsko-amerykańskie postrzeganie arabskiego kraju (widok na stolicę z bezpiecznej odległości, tu: z hotelu Isztar), o tyle kolejne części to zejście w głąb Bagdadu i rozmowy z mieszkańcami – zarówno zwykłymi ludźmi, jak i przywódcami religijnymi oraz politykami. Bagdad po obalenia Saddama to koszmarne, upiorne miejsce. Miasto-widmo. Upadły i zdegradowany raj, w którym wszyscy czekają na Godota. Nieustanne przygotowywanie się, niepokój i niepewność wpływają na nerwowość i nieufność wszystkich – miejscowych i przyjezdnych.
Drugą część Iraku wypełniają opowieści mieszkańców o Saddamie Husajnie. Podobno był bękartem, gwałconym od dzieciństwa, przeszedł szybko inicjację w śmierć, ucząc się strzelać. Wszystko to miało wpłynąć na skrzywienie psychiki i późniejsze sadystyczne upodobania. Być może Saddam Husajn obdarzony został destrukcyjną osobowością, być może jego tożsamość nigdy się w pełni nie ukształtowała – innymi słowy, był tym, którego można dowolnie wykorzystywać. Póki nie wyrwie się spod kontroli. Znamienne, że praktycznie nikt nie pamięta momentu symbolicznego przejęcia władzy przez Husajna, czyli zawieszenia portretów dyktatora obok wizerunków ówczesnego prezydenta Iraku. Oto bezszelestnie zaznaczył swoją pozycję. Ale to był tylko przedsmak wyrafinowanego terroru, który przejawiał się dwojako: w całkowitym podporządkowaniu umysłów Irakijczyków oraz długiej i wymownej ciszy ze strony Zachodu.
Irak Amerykanów
I właśnie o amerykańskiej ekspansji w irackiej przestrzeni mówią w trzeciej części publikacji Smoleńskiego Irakijczycy. Są to słowa, co nie powinno dziwić, krytyczne, niekiedy wrogie. Amerykanie nie informują Irakijczyków o swoich poczynaniach, nie pozwalają im przejąć całkowicie władzy, wymawiając się bliżej niedookreśloną „stabilizacją”. Usiłują wprowadzić demokrację na wzór amerykański w kraju islamskim, ale tak naprawdę – jak stwierdzają mieszkańcy Bagdadu – liczą na przejęcie ropy naftowej; państwa ościenne zaś cieszą się z tej sytuacji zawieszenia, bo tylko one dyktują teraz ceny ropy. Amerykański wpływ na irakijską przestrzeń jest wielopłaszczyznowy, trudny do uchwycenia i jednoznacznego ocenienia; jeden z rozmówców Smoleńskiego stwierdza na przykład: Wiedz, że Ameryka jest sama sobie winna. Dała Saddamowi miliardy dolarów, gdyż lękała się irańskich ajatollahów. I obaliła Saddama, gdy przestał być potrzebny. Stworzyła Al-Kaidę, bo wolała walczyć z komunizmem arabskimi rękami, ale potwór wymknął się spod kontroli.
Największą nienawiść Irakijczyków wywołały inne wydarzenia. Wstrząsające świadectwo jednego z torturowanych przez Amerykanów uzyskał Smoleński niedługo przed druzgocącą informacją, która obiegła cały świat – informacją o amerykańskich obozach. Smoleński i jego tłumacz Dżalal w pierwszej chwili nie wierzą. Kto by uwierzył?
Wkraczając w świat Innego, Smoleński (nota bene – Inny dla Irakijczyków) odczuwa strach, otwarcie mówi, że się boi. Bo dla Arabów zawsze lepszy jest Arab (innymi słowy, lepszy dyktator Husajn niż okupant Amerykanin), względem „niewiernych” odczuwa się niechęć, która z czasem może przerodzić się we wrogość, jeśli „niewierny” przebywa nazbyt długo i zbyt natarczywie próbuje przekonać do swoich racji: Okupacja niszczy i poniża Irak. Nikt nie lubi intruzów we własnym domu. Smoleński jest biały. A każdy biały w oczach Irakijczyków to Amerykanin.
Irak Irakijczyków?
Postulowane przez wszystkie strony (komunistów, przywódców religijnych, szajchów) „patriotyczne wybaczenie” w imię budowania Iraku XXI wieku zdaje się jedynie mirażem, prowizorką zbudowaną dla świata, iluzją pokojowego rozmawiania o Iraku. Kolejne części książki Smoleńskiego przedstawiają Irak Irakijczyków. Wypowiedzi mieszkańców Bagdadu koncentrują się na odłamach islamu (zwłaszcza na skomplikowanych relacjach między sunnitami a szyitami), uwikłaniu ideologiczno-religijnym (pojawią się między innymi głosy komunistów czy działaczki na rzecz praw kobiet) oraz sprawie Kurdów. Sporo Irakijczycy mówią o upokorzeniu (w Iraku wszyscy zostali upokorzeni – za rządów Husajna i pod okupacją amerykańską, ale także na szczeblu lokalnym, w sąsiedzkich relacjach), krzywdzie oraz pomście (wedle obyczajów irakijskich, każdy skrzywdzony ma prawo odwetu – krwawego). W bagdadzkich dzielnicach nędzy jak w soczewce skupia się teraźniejszość Iraku – zniszczonego i niebezpiecznego miejsca, którego autentyczną strukturę (zarówno przestrzenną – dzielnice, ulice, zaułki – jak i mentalną) wyznaczają nie wielkie słowa polityków, ale działalność bandytów.
Niewiele pojawi się w wypowiedziach Irakijczyków informacji o kobietach. Wciąż pozostają w cieniu, chociaż pojawiły się w Bagdadzie aktywistki, dzielnie walczące o prawa kobiet do samostanowienia. Ale wszystkie ich usiłowania torpedowane są… przez same Irakijki, które dla „świętego spokoju” decydują się na powrót do tradycyjnych strojów, zasłaniają włosy i unikają mężczyzn. Paradoksalnie młodzi ludzie, którzy znają zachodnie tendencje i niegdyś pragnęli je zaszczepić w Iraku, decydują się na fanatyzm. Wina leży zapewne w dużej mierze po stronie najeźdźców – ich nieustanna obecność i ingerencja w sprawy wewnątrzpaństwowe wywołują uśpione ciągoty fundamentalistyczne – swego rodzaju mechanizm obronny, który w dłuższej perspektywie jest autodestrukcyjny.
Wydarzenia z ostatnich tygodni, jak syryjski ostrzał Akcakale i ostra reakcja Turcji, w niepokojący sposób korespondują z wypowiedzią szajcha Madżida, z którym rozmawiał Paweł Smoleński na początku XXI wieku. Szajch stwierdził wówczas, że masoni, którzy przyjechali z Syrii, z Egiptu, z Jordanii, z Emiratów, nawet z Jemenu są odpowiedzialni za ataki o podłożu terrorystycznym. Kto inny, jak nie masoni, utworzyłby blisko dwie setki partii politycznych, skoro każdy gorliwy muzułmanin wie, że powinna być tylko jedna partia – Partia Boga? Kto jest zainteresowany, by Arabowie kłócili się między sobą, skakali sobie do gardeł, zabijali się. Brzmi jak teoria spiskowa? Irak to tygiel sunnicko-szyicki, ale przecież w obu tych odłamach pojawiają się kolejne odgałęzienia. Nie brakuje także komunistów, którym marzy się oddzielenie religii od państwa. Liczne islamskie odłamy, nurty i ugrupowania komplikują pozornie klarowny obraz arabskich krajów i każą się zastanowić, czy wypowiedź szajcha nie jest w pewien sposób – wbrew pozorom – wnikliwą oceną sytuacji na Bliskim Wschodzie.
Czy Irak będzie kiedyś Irakiem Irakijczyków, czyli miejscem, które odbudują samodzielnie, zgodnie i bez rozlewu krwi; gdzie Europejczyk i Amerykanin będzie gościem, a nie najeźdźcą? Innymi słowy, czy utopią okaże się wskrzeszenie raju?
Paweł Smoleński, Irak. Piekło w raju
Czarne, 2012