Nie ma wyjścia, dostałoby mi się. Zresztą chyba już mi się nieźle dostało, ale nie róbcie sobie nadziei – wam też. Wam, waszym kolegom i ich kolegom, pracodawcom, krewnym i sąsiadom. Wszystkim po równo. Ta krytyka jest bezlitosna, ale jest też demokratyczna. Nie oszczędza ani lewej, ani prawej strony, nie ma od niej wyjątków. Bez znaczenia, czy jesteście studentami, pracownikami korporacji lub prowadzicie własny biznes, czy wakacje lubicie spędzać na polskiej wsi, czy w zagranicznych kurortach. Piotr Augustyn na wszystkich patrzy z porównywalnym obrzydzeniem i ze wszystkiego, co postrzega, potrafi z wirtuozerią wydobyć to, co najbardziej żałosne, śmieszne i brzydkie. Gdyby bohater Trocin mógł ocalić przed apokalipsą jeden element rzeczywistości, prawdopodobnie byłyby to kompozycje Hildegardy z Bingen, do ludzi bowiem zupełnie nie ma serca.

Jakiś czas temu krytycy zdiagnozowali narodziny nowej konwencji literackiej w  polskiej prozie – nazwano ją „bluzgiem”. Wymieniano tutaj w jednej linii Kuczoka z Gnojem czy Shutego ze Zwałem. W utworach tego typu monolog głównego bohatera zamienia się w jeden wielki „wymiot” (określenie Kuczoka), w którym dają oni wyraz swojej frustracji i chronicznej wręcz niechęci do otaczającego świata, społeczeństwa czy własnej rodziny. Najnowsza powieść Vargi znakomicie wpisuje się w ten nurt, będąc jednak przy tym „bluzgiem” wyjątkowo stylowym, bluzgiem nieledwie kunsztownym i wyrafinowanym, pisanym piórem fenomenalnego felietonisty, mistrza gorzkiego sarkazmu. Prawie cała ta książka to właśnie granie na tej najostrzejszej nucie Vargowego felietonu, mocne, potwornie jadowite i, cóż, niepokojąco werystyczne.

Augustyn jest przedstawicielem handlowym i jeździ po Polsce koleją. Fakt to niebagatelny dla polskich kolei o tyle, że od bardzo dawna nie dostąpiły one zaszczytu stania się tak potężnym symbolem. (Że jest to symbol polskiej beznadziei, biedy, frustracji, upodlenia obywatela, bezsensu, dezorganizacji i głupoty, to już inna rzecz).
Podróże koleją wypełniają jego puste, jałowe życie pięćdziesięcioletniego rozwodnika, który na klawiaturze firmowego laptopa wystukuje coś na kształt mentalnego testamentu, spowiedzi dziecięcia wieku,  opisując wszystko to, co go oburza, irytuje i czego nienawidzi. A że oburza go i irytuje niemal wszystko, otrzymujemy wyjątkowo pesymistyczny portret współczesności, bo Augustyn wszędzie widzi śmieszność, zepsucie i pustkę.

Jeśli dotychczas nie byliście na mazowieckiej wsi, po przeczytaniu Trocin już nigdy nie będziecie chcieli tam pojechać To miejsce równie obmierzłe i zapomniane przez Boga, co Śląsk Kuczoka czy wałbrzyskie blokowiska z Chmurdalii Joanny Bator – duszna i bezbarwna przestrzeń, w której bohater odnajduje własne, utytłane w gnoju korzenie. Mazowsze widziane oczyma Piotra Augustyna jest najobrzydliwszym zakątkiem Polski – przyrost przaśnej swojskości osiąga tam masę krytyczną, a w konsekwencji cała okolica ulega przepotwornieniu, stając się mroczną parodią marzenia o wiejskiej sielance. Mazowsze, a zwłaszcza wieś Międliszew, są jednak tylko symbolicznym „centrum polszczyzny”, bo w lusterku bohatera Vargi, wożącym się drugą klasą PKP Intercity, mogłaby się z równym obrzydzeniem przejrzeć cała Polska.

Tytuł tej recenzji nie jest tylko „widzimisię” recenzentki, efekciarską słowną grą z zawodem głównego bohatera, powieść Vargi ma bowiem bardzo wiele wspólnego ze sztuką Arthura Millera. Problemy amerykańskiej klasy średniej końca lat czterdziestych i polskich pracowników korporacji w czasach nam współczesnych wydają się niepokojąco analogiczne – to podobny poziom frustracji, to samo poczucie przygnębienia, jałowości, niespełnienia i bezsensu. Obaj protagoniści to komiwojażerowie w średnim wieku – niespełnieni, rozczarowani, z narastającym poczuciem, że już wkrótce przestaną być potrzebni, że nie osiągnęli w życiu tyle, ile powinni. Zresztą bohater Vargi z zadziwiającą konsekwencją określa siebie przy pomocy tego mało już dziś popularnego słowa – nie jest przedstawicielem ani agentem handlowym, sprzedawcą czy nawet akwizytorem, ale właśnie komiwojażerem.

Miller o swoim bohaterze pisze: Komiwojażer nie ma w życiu stałych punktów oparcia. Jest człowiekiem, który wisi w powietrzu, jedzie przez życie na uśmiechu i fantazji. A kiedy nagle przestają odpowiadać na jego uśmiech, wówczas wali się wszystko. Człowiek się zaniedbuje i to już jest koniec. Warto zauważyć, że to w zasadzie ironiczne zaprzeczenie charakterystyki Piotra Augustyna. Uśmiech? Tylko sztuczny, „biznesowy”. Fantazja? Fantazja to przekleństwo, podobnie jak inteligencja. Najszczęśliwsi są ludzie bezmyślni. I chyba tylko pod tym „brakiem punktów oparcia” bohater Trocin mógłby się podpisać, ale w jakimś sensie nieustanna wędrówka i brak zakorzenienia są jego narkotykiem, dając chwilową iluzję wolności.

Sztukę Millera i powieść Vargi zbliża również wyjątkowo pesymistyczna wizja rodziny jako miejsca, w którym relacje uczuciowe zamieniają się w stosunki władzy i podległości. Nie jest to w polskiej literaturze najnowszej nic szczególnie oryginalnego – powiedzmy raczej, że jakakolwiek powieść co bardziej poczytnego autora, przedstawiająca szczęśliwą polską rodzinę, mogłaby wywołać w recenzentach i czytelnikach wstrząs, byłaby małą literacką rewolucją, awangardą nieledwie. Toksyczne rodziny są szalenie modne i jest to truizm, na który (jako nieudolna internetowa recenzentka) mogę sobie pozwolić. A jednak, mimo wszystko, kiedy bohater Vargi mówi, że rodzina jest wielką fabryką produkującą nieszczęśliwych ludzi, to ta konwencja nam w gardle nie staje, nie mamy ochoty odłożyć książki i powiedzieć sobie: „No tak. Który to już raz?”. Dlaczego? Sądzę, że autorowi udało się bardzo umiejętnie uchronić swój tekst przed tanią groteską. Być może nic w polskiej prozie najnowszej nie irytuje bardziej, niż ten zalew zbyt ostrej satyry, przykładanie do rzeczywistości zbyt krzywego zwierciadła. Bohater Vargi postrzega rzeczywistość dokładnie tak, jak mógłby to robić człowiek bardzo sfrustrowany, piekielnie inteligentny i niesamowicie nieszczęśliwy.

Bo Trociny to nie tylko portret nienawistnika. W skorupce sarkastycznych monologów, w których bohater kreuje samego siebie na jednostkę obojętną względem innych, wyniosłą i pełną pogardy, uderzają momenty pęknięć, kiedy z  wychodzi nagle z niego samotny, tęskniący za bliskością człowiek, który gotów byłby w jednej chwili zacząć życie od początku, gdyby tylko miał z kim. To w pewnym idealista, który parszywieje wraz z otaczającą go rzeczywistością. Ograne, mógłby ktoś powiedzieć, ale powtórzę jeszcze raz: powieść Vargi jest napisana po mistrzowsku nie tylko na poziomie stylistycznym – to także niezwykle przekonujący zapis smutku, melancholii i niepokojów. Czuć w niej podskórny lęk przed śmiercią, grozę postępującego rozkładu tkanek, tęsknotę za straconym czasem. Jeśli więc chcecie przeczytać książkę potwornie zabawną i przerażająco smutną, naprawdę gorąco polecam.


Krzysztof Varga, Trociny
Czarne, 2012


PRZECZYTAJ TAKŻE RECENZJĘ POPRZEDNIEJ KSIĄŻKI KRZYSZTOFA VARGI