Wchodząc do przestrzeni wystawowej, widz nieświadomie zaproszony zostaje do gry. Jej zasady i przebieg regulują subiektywne odczucia widzów. Testowana jest wrażliwość „graczy” na tkankę malarską. Celowo pod obrazami nie umieszczono podpisów, aby nie można było sugerować się nazwiskiem, ani tytułem. Zebrane obrazy prezentują bardzo różnorodną tematykę. Operują  szerokim wachlarzem środków, od figuratywności po abstrakcję, od monochromii po wielobarwne kompozycje. Zadaniem widzów-graczy jest wybranie najbardziej przemawiających do gustu. Panuje absolutna swoboda wyboru, który nie wymaga uzasadnień. Kryterium jest zatem proste – podoba się lub nie. 

Kuratorka wystawy potraktowała nazwiska artystów jak metki na ubraniach, które postanowiła odciąć. Podpisy niczym wielkie plakietki czy loga umieszczone na produkcie przekazują pewne informacje o nim samym. Niegdyś logo było nieduże lub jak w przypadku ubrań ukrywane na podszewce. Podobnie było w przypadku obrazów, które artysta podpisywał na drugiej, niewidocznej dla widza stronie. Niektórzy twórcy zaczęli umieszczać sygnaturę jako element kompozycji, jak na przykład Klimt, Corot czy Wyspiański.

Nazwisko artysty stało się z czasem swoistą metką, która tworzy siatkę skojarzeń z wcześniejszymi pracami czy nawet życiem osobistym. Praca istnieje w kontekście nie tylko całej twórczości, ale także osobowości artysty.

Zabieg zastosowany na wystawie sprawia, że dzieło zostało wyabstrahowane z kontekstu, jakim jest twórczość artysty i nurtujące go tematy. Obiekt staje się wyizolowany i w ten sposób możliwa jest ocena merytoryczna pojedynczego dzieła. Widzowie skupiają się wówczas tylko na konkretnym obiekcie wyjętym z całokształtu działalności artystycznej. Obrazy zatem muszą „bronić się” same. Już podczas wernisażu podejmowano pierwsze decyzje, który obraz podoba się najbardziej, a który plasuje się na końcu rankingu. Ankieta z rozrysowanymi ścianami i ponumerowanymi obrazami krążyła wśród zwiedzających, a na facebookowej stronie galerii tydzień po tygodniu można było obserwować prace cieszące się największą popularnością.

Tytuł wystawy nawiązuje do słynnej książki Naomi Klein No Logo. Publikacja uznana została za antykapitalistyczny manifest wymierzony przeciwko wielkim korporacjom. Klein obnaża strategie budowania marki i nieetyczne postępowanie wobec pracowników. Świat rządzony przez międzynarodowe koncerny eliminuje różnorodność, a produkt nierozerwalnie skojarzony z logotypem nieodzownie urasta w kapitalizmie do rangi symbolu. Dyktatura znaków firmowych, jak pisze w tekście kuratorskim Tarabuła, obecna jest także w świecie sztuki. O wartości dzieła decydują wielkie nazwiska. Baudrillard pisał w latach 60., że konsumpcja opiera się na manipulacji znakami i znaczeniami, czyli na pewnego rodzaju udawanej rzeczywistości. Prawo do używania logo przysługuje jedynie firmie kreującej markę. Kupujący ma dojmującą świadomość twórcy i tym samym pewność, że nabywa coś autentycznego i wyjątkowego.



Mechanizmy rynku w naturalny sposób objęły także artystów i ich prace, co było nieuniknione w sytuacji zaistnienia relacji kupno-sprzedaż. Dzieła postrzegane jako produkty sygnowano metką twórcy. Sprzedawana była idea, koncepcja malarza, osadzona w kontekście, choćby biograficznym. Zatem komentarz jest dla nabywcy obrazu koniecznością, to wartość dodana. Dobrze też, gdy pojawi się tekst kuratorski tłumaczący dzieło. A co stanie się, gdy zrezygnujemy z całej otoczki serwowanej przez marszandów? Ten eksperyment w Zderzaku jest niezwykle interesujący i to na wielu płaszczyznach. Pojawia się jednak pytanie czy my – odbiorcy sztuki – możemy takie podejście zaakceptować, wszak czy nie czujemy się nieco zagubieni, jakby obrazy nie tylko straciły imiona, ale zostały osierocone.



No Logo. 16 wybitnych obrazów
3 lipca – 30 sierpnia
Galeria Zderzak, Kraków