Ogólnie rzecz ujmując, książka Jagielskiego przedstawia trzy odmienne, osobne, opozycyjne wobec siebie światy: białych Burów (potomków Holendrów), czarnoskórych oraz białych potomków Brytyjczyków. Jak pisze autor w kalendarium zamieszczonym na końcu książki, burscy nacjonaliści z Partii Narodowej po wygraniu w 1948 roku wyborów do parlamentu wprowadzili w RPA na ponad pięćdziesiąt lat ustrój przymusowej segregacji rasowej – apartheid. W 1994 roku władzę w Afryce Południowej przejął Afrykański Kongres Narodowy. Uwolniony wcześniej z więzienia Nelson Mandela został pierwszym czarnoskórym prezydentem kraju. Tak oto rozpoczyna się porewolucyjne genesis. Właśnie tego trudnego okresu dotyczy dzieło Jagielskiego.
Najpierw jest autorska intryga, czytelnicze zaskoczenie, dezorientacja odbiorcy wertującego pierwsze strony tekstu — tajemnicze morderstwo: zabójcy nawet nie próbowali uciekać, nie zmyli z siebie krwi ofiary. Spokojni i pogodzeni z losem, przyznali się do wszystkiego, jakby uważając, że postąpili sprawiedliwie, że to im stała się krzywda. Choć dopuścili się zbrodni, byli jej ofiarami na równi z tym, którego zabili. Nie spodziewali się kary, raczej nagrody. Od tego momentu aż do końca opowieści mojej lekturze towarzyszyło pytanie: kim naprawdę był ten zamordowany człowiek? Na fotografiach, które znalazłam w Internecie, wygląda jak poczciwy, siwobrody staruszek.
Po wygranych przez Mandelę wyborach, mimo powołania na miejscowe stanowiska urzędnicze przedstawicieli czarnoskórej większości, rzeczywiste rządy w miasteczku sprawuje nadal on — wódz (morena) — Terre'Blanche. Działania niepokornego przywódcy białego bractwa zmierzają do utrzymania systemu segregacji rasowej, czyli do izolacji białych i czarnych mieszkańców Ventersdorpu. Jego siostra, Dora, mówi: Eugène nie jest rasistą, nigdy nie uważał czarnych za gorszych, tylko za inny gatunek ludzi. Rządzone przez Terre'Blanche'a Ventersdorp to miasteczko gwarantujące bezpieczną ułudę niezmienności. Pomimo oficjalnego zniesienia polityki apartheidu tutaj oraz w innych miastach Transwalu czarnych nie wpuszcza się do banków i sklepów, obowiązują dalej tzw. „białe noce" (Po zmroku samochodowe lub konne bojówki Afrykanerskiego Ruchu Oporu wyruszały na patrole, pilnując, by żaden czarny nie został na noc w części miasta zamieszkanej przez białych).
Jagielski trafnie uchwycił niuanse i wątpliwości towarzyszące ludziom, którzy są świadkami przemian społecznych, usankcjonowanych oficjalną polityką państwa. Jeden z bohaterów książki mówi: Co to się porobiło? (...) Apartheid, tylko na odwrót. Dziś, jak się nie jest czarnym, to ciężko w życiu (...). Zaś pogrzeb pierwszego czarnego na cmentarzu białych staje się manifestacją nowych praw. W pewnym momencie światy równoległe bohaterów zderzają się ze sobą — dochodzą do głosu różne roszczenia i systemy wartości. Mam wrażenie, że to najciekawsze, najbardziej ekspresywne fragmenty książki.
Prowadzona równolegle do narracji o przywódcy białego bractwa opowieść o Raymondzie Boardmanie i jego rodzinie jest świadectwem ogromnego trudu przekształcania rzeczywistości, by podzieleni i skłóceni mieszkańcy Południowej Afryki połączyli się w zgodny, wielobarwny lud na podobieństwo tęczy. Okazuje się jednak, że trudno zburzyć świat starych przyzwyczajeń, a wielkie, spektakularne przemiany społeczne i polityczne nie idą w parze z przemianami ludzkiej mentalności: zmiana, ta prawdziwa, ta, która naprawdę się liczy, zaczyna się w samym człowieku, w jego sercu i głowie, (…) samemu trzeba jej chcieć i być na nią gotowym, a nie czekać, że dokona się za sprawą innych ludzi i zdarzeń, na które nie ma się wpływu. Metafora wypalania trawy oznacza pewnego rodzaju rytuał oczyszczenia, pożegnanie z czasem, który upłynął, i przygotowanie się na to, co nowego przyniesie los. Na tak rozumiane wypalanie traw bohaterowie książki nie są jednak jeszcze przygotowani.
Przemiana, fundowana na licznych kompromisach i ustępstwach nowej władzy wobec starego porządku, niesie ze sobą rozczarowanie i chaos w istniejących dotychczas relacjach międzyludzkich. Na południowoafrykańskich farmach nasilają się pogromy o podłożu rasistowskim. Jak refren w rozmyślaniach bohaterów powracają słowa amerykańskiego poety, Roberta Frosta: Gdzie dobre płoty, tam dobrzy sąsiedzi. Ventersdorp to świat wciąż podzielony wedle koloru skóry i pochodzenia. Przybywający do miasteczka narrator na samym początku opowieści zauważa, że pytania zadawane obcemu przybyszowi (skąd jesteś? na długo tu przyjechałeś?) nie dają mu poczucia przynależności do wspólnoty, lecz służą jego wykluczeniu, odosobnieniu.
Kto jednak chciałby doczekać się ostatecznego obrazu afrykańskiego jądra ciemności, może się rozczarować. Wypalanie traw nie jest urokliwą dykteryjką o tych dobrych i o tych złych. Mistrzostwo autora polega na umiejętności prowadzenia polifonicznej opowieści o trudnej, wręcz dotykalnej, a nawet krwawej fuzji różnych rzeczywistości.
Wnikliwe studium postaci, sugestywny reportaż z wyraźnie zaznaczonym kolorytem lokalnym, ostrożna diagnoza społeczna, a może nawet przypowieść o złożoności ludzkich postaw i o tym, że świat nie jest czarno-biały — mogłabym zastosować do tej książki mnóstwo określeń. Nade wszystko to barwna i niezwykle frapująca opowieść o wszechogarniającej, ale i nieuniknionej implozji różnych światów, przyzwyczajeń, obyczajów, życiowych wyborów i postaw. Świetna robota!
Wojciech Jagielski, Wypalanie traw
Znak, 2012