Czując się wyróżniona, pochłaniałam więc kolejne wspomnienia – szkolne lata, męska przyjaźń, młodzieńcze fascynacje literackie, buntownicza postawa wobec historii, później czas studiów i całe to inicjacyjne preludium dorosłości. Pierwsza dziewczyna, a na horyzoncie zapowiedzi rewolucji obyczajowej. Pierwszy seks i pierwsze rozczarowanie. Szalona podróż po Ameryce i nagła wiadomość o samobójczej śmierci dawnego przyjaciela. Później jeszcze szybka wzmianka o żonie, dziecku, hipotece, rozwodzie, wnukach i kilka zdań o życiu emerytowanego historyka – krótko mówiąc: przeciętnie, ale całkiem sympatycznie.
Poruszona i rozczarowana natomiast zamykałam okładkę książki. Rozczarowanie nie miało nic wspólnego z kunsztem autora, ponieważ Barnes, jak to…Barnes – wywołuje mocniejsze bicie serca nie tylko tym, co pisze, ale także tym, jak to robi (wtrącona drobiazgowa analiza frytek w kulminacyjnym momencie fabuły to tylko jeden z przykładów). Rozczarowanie było zakorzenione w sympatii do pana Webstera z pierwszych siedemdziesięciu stron. Ten sam bohater (jednocześnie narrator) zmuszony zostaje do przeprowadzenia z perspektywy czterdziestu lat wnikliwej, szczegółowej analizy własnych szczeniackich doświadczeń. Katalizatorem przedsięwzięcia stają się kolejne związane z tajemniczym spadkiem dokumenty, które trafiają w jego ręce.
Okazuje się, że bezkrytyczne zaufanie do własnych wspomnień to rodzaj naiwności, by nie powiedzieć – pychy. Pamięć genialnie tworzy fikcje, ale czas obnaża słabości tworzywa, najboleśniej zaś to, co ukryte pod pozorami tworzonymi na nasz własny użytek. Niespodziewanie pojawiają się w pełni wiarygodne dowody – choćby pisane ręką Webstera listy, stare fotografie. Wraz z nimi powracają strzępy zakurzonej pamięci, fakty upchnięte do ciemnych szaf i zamknięte na klucz przez superego – przez własną instancję wartości moralnych, ich reprezentację i rezerwuar wzorów, do których człowiek stara się równać. Nie tylko czytelnik jest więc rozczarowany: sam bohater wyznaje, że życie ostatecznie rozczarowuje, boleśnie weryfikuje nasze zdanie na własny temat. Próbując odzyskać zapisaną w testamencie własność, Anthony w efekcie odzyskuje porażającą prawdę o własnej przeszłości. Nieuniknione staje się uporządkowanie samoświadomości i reinterpretacja misternie budowanej własnej filozofii pamięci. W tym miejscu automatycznie nasuwa się skojarzenie z cyklem W poszukiwaniu straconego czasu Marcela Prousta – i jest to skojarzenie uzasadnione. Świadoma autokorekta wspomnień, po bolesnej weryfikacji, prowadzi do równie bolesnego katharsis.
Pierwszy fragment pierwszej części powieści w pierwszej lekturze brzmi sentymentalnie, niejasno, ale pogodnie. Jeśli czytelnik zdecyduje się wrócić do tych kilku linijek po lekturze całej powieści, te same słowa stracą zarówno tajemniczość, jak i pogodę. Tą jedną niezbyt obszerną książką, w dobrym stylu i bez zbędnego patosu, Barnes zabrał głos w dyskusji o rzeczach fundamentalnych. Nie sformułował może zbyt wielu diagnoz, ale zrobił coś o wiele ważniejszego: postawił bardzo celne pytania tam, gdzie pozornie nie ma o co zapytać.
Zdradzić pełną fabułę i zakończenie takiej książki to zbrodnia wobec czytelnika. Jednoznacznie ocenić bohatera to – najłagodniej mówiąc – błąd w sztuce. Główny bohater powieści Juliana Barnesa wywołuje może rozczarowanie, ale nie wzbudza w czytelniku innych negatywnych emocji. Ta sama historia opowiedziana innymi słowami generowałaby natomiast co najmniej niesmak. Wielką rolę odgrywa tu barnesowski sposób kreacji bohatera, ale nie tylko to. Zupełnie możliwe bowiem, że Webster wzbudza w nas zrozumienie także dlatego, że w gruncie rzeczy wszyscy nadajemy się na kozetkę u specjalisty, bo wcześniej czy później też stworzymy na własne potrzeby taką uroczą opowieść – jakich wiele. A łagodność wobec bohatera jest wyrozumiałością dla samych siebie.
Julian Barnes, Poczucie kresu
przeł. Jan Kabat
Świat Książki, 2012