Żyjemy w przestrzeni, która zbankrutowała


Gdy wyjdziemy poza wyznaczony przez autorkę i redaktorów książki podział na rozdziały oraz quasi-epilog, zauważymy, że struktura publikacji Aleksijewicz wpisuje się znakomicie w ramy tragedii greckiej. Czarnobylską modlitwę otwiera prolog dialogowy – Informacja historyczna, czyli przedruki fragmentów artykułów o Czarnobylu, ukraińskich i białoruskich terenach skażonych – który nakreśla sytuację w punkcie wyjściowym. Parodosem, pierwszą pieśnią chóru wkraczającego na orchestrę, będzie Samotny głos ludzki – monolog żony strażaka, który jako jeden z pierwszych pojawił się przy płonącym reaktorze. Pogłosem dla tej części stanie się autowywiad. Następnie trzy epeisodiony (sceny monologowe), z których każdy zakończony został stasimonem (chórem). Exodos (końcowa pieśń chóru schodzącego z orchestry) to znów Samotny głos ludzki (swoista klamra) – monolog żony likwidatora skutków katastrofy. Dopowiedzeniem (Zamiast epilogu) jest wzmianka o upiornie brzmiących (na tle całej książki Aleksijewicz) turystycznych eskapadach mieszkańców Zachodu w pobliże Czarnobyla.

Autorka praktycznie nie ingeruje w treść monologów. Z rzadka słyszymy jej głos – nie tyle jednak zadaje pytania, ile relacjonuje stan emocjonalny i fizyczny osoby aktualnie opowiadającej. Jej lakoniczne komentarze są niczym didaskalia. Autowywiad to, obok Zamiast epilogu, jedyny wyraźnie słyszalny w całej publikacji głos Swietłany Aleksijewicz, znanej polskiemu czytelnikowi przede wszystkim jako autorka książki Wojna nie ma w sobie nic z kobiety (za którą, nota bene, otrzymała Nagrodę im. Kapuścińskiego oraz Literacką Nagrodę Europy Środkowej Angelus). Dziennikarka wyjaśnia, że niniejsza książka traktuje o świecie Czarnobyla, a nie o samym Czarnobylu. Innymi słowy – o przestrzeni poczarnobylowej, a zatem przestrzeni całego świata, bo po wybuchu reaktora okazało się, że Ziemia gwałtowanie się skurczyła (promieniowanie dotarło nawet nad Afrykę i Chiny!). To już nie jest ten co niegdyś nieskończony świat, pełen białych plam, miejsc nieskażonych. Uwolnienie takiej ilości radionuklidów oznacza początek powolnej i bolesnej agonii.

Człowiek (po)czarnobylski

Książka, która powstawała prawie dwadzieścia lat, ułożona została z monologów, dialogów i chórów mieszkańców terenów położonych najbliżej Czarnobyla: prostych ludzi, uczonych, żołnierzy, strażaków, myśliwych, operatorów filmowych, dziennikarzy, fotografów, dzieci, przesiedleńców, nielegalnych mieszkańców skażonej strefy czy wreszcie komunistów (zarówno byłych sekretarzy komitetów rejonowych, jak i obrońców władzy radzieckiej).
Aleksijewicz chce opowiedzieć los człowieka. A jako że istnienie człowieka nierozerwalnie związane jest z przyrodą, niemało miejsca autorka i jej rozmówcy poświęcają zwierzętom – potraktowanym bezlitośnie w czasie masowej ewakuacji, a później gwałtownej likwidacji skutków tragedii.

Z monologów nagranych i spisanych przez Aleksijewicz wyłania się przerażający „produkt” wydarzeń z 26 kwietnia 1986 roku – „człowiek czarnobylski”. Gdziekolwiek się uda, wszędzie wzbudza strach i popłoch, nawet wśród własnej rodziny. Ludzi z przyreaktorowych terenów na Zachodzie traktuje się w gruncie rzeczy jak eksponaty z muzeum apokalipsy, zdeformowane dziwadła – odpychające, ale jednocześnie niedorzecznie pociągające. Z kolei inni odrzuceni i napiętnowani znajdują schronienie w okolicach Czarnobyla. Wśród nielegalnych mieszkańców strefy skażonej pojawiają się także ci Rosjanie, którzy po upadku Związku Radzieckiego z dnia na dzień stali się bezdomni, bo napiętnowani i wyrzuceni na przykład przez Tadżyków. Ich schronieniem – paradoksalnie – staje się kraina umarłych, gorzka ziemia Czarnobyla (po ukraińsku czarnobyl znaczy piołun).

Wykluczenie, stygmat „czarnobylski” najtragiczniej przeżywają dzieci. Są ciche, milczące, a jeśli już mówią, to tylko o śmierci, w sposób zaskakująco trafny dobierając słowa – zdecydowanie lepiej niż dorośli, którzy stają przed niemożnością wypowiedzenia tego, co się stało. Permanentny brak słów, zgroza, poczucie osamotnienia (Wszystko przeżywamy sami, nie wiemy, co z tym zrobić) prowadzą do dwóch sprzecznych gestów – zakopywania i wyparcia wspomnień (wiele monologów rozpoczyna się od swoistej mantry „nie chcę pamiętać”, „nie chcę o tym mówić”, „i tak nikt nie zrozumie”) oraz gwałtownego pragnienia opowiedzenia o swojej bezradności, poczuciu zagubienia (rozmówcy niejednokrotnie liczą na to, że ich głos zostanie usłyszany, ich świadectwo dotrze do ludzi spoza byłego Związku Radzieckiego). Mówienie jest formą częściowej autoterapii, przymiarką do wysłowienia tego, co przez szereg lat nie było wypowiedziane. Bo nie mogło być.

Grzebaliśmy ziemię w ziemi

Czarnobyl, mówią wysłuchani przez Aleksijewicz, był jak wojna: masowa ewakuacja, przesiedlenia, bezład, niewiedza, ofiary. A nawet gorzej, bo zagrożeniem stał się nie tylko drugi człowiek (z karabinem), ale przede wszystkim to, co do tej pory ratowało i żywiło – rośliny, zwierzęta, ziemia, powietrze, woda. Czarnobyl… To wojna nad wojnami. Człowiek nigdzie się nie ukryje. Ani na ziemi, ani w wodzie, ani na niebie. Przeraża i przerasta odbiorcę to, o czym mówią Aleksijewicz ludzie, którzy byli świadkami tamtych zdarzeń. Pośpieszne zagrzebywanie skutków katastrofy obnażyło – widoczne dla mieszkańców terenów przyreatorowych dopiero z perspektywy lat – wszechobecną w Związku Radzieckim prowizorkę, bylejakość i kłamstwo: Nikt nic nie rozumiał, to było najstraszniejsze. Dozymetryści [zajmujący się pomiarami dawek promieniowania] podają liczby, a w gazetach czytamy inne. Żywność z terenów skażonych sprzedawano na terenie Związku Radzieckiego. Ludzie wywozili ze strefy zamkniętej ubrania i przedmioty o niewyobrażalnym napromieniowaniu. Pytanie – ile skażonych przedmiotów (w tym jedzenia) dotarło w inne rejony świata?

Żołnierzom i cywilom, likwidującym widoczne skutki wybuchu, wmawiano bohaterstwo (za swój trud otrzymali… medale i pompatyczne słowa), a naprawdę w wyrachowany sposób wysyłano ich na pewną śmierć bez żadnych ochronnych ubrań i masek. Zaopatrzono ich jedynie w pieniądze i (nieoficjalnie) w wódkę. Zbiorowa hipnoza, iluzja pod tytułem „ratowanie ojczyzny”, działały na wszystkich, wszak mentalność słowiańska przekłada uczucia („bo ojczyzna wzywa”) nad racjonalne myślenie i wyciąganie wniosków. Ludzie jak w amoku chwycili się kłamstw, że radzieckie służby szybko poradziły sobie z „incydentem”, ba! Gorbaczow twierdził, że to jedynie zwykły pożar był. Propaganda pracowała. Fabryka marzeń… Pielęgnowano nasze mity: my wszędzie przetrwamy, nawet na martwej ziemi… Niewiedza, nie tyle brak informacji, co dezinformacja, rodzą domysły. Zwłaszcza że poczynania władzy owiane były i są tajemnicą, o czym świadczy choćby zamknięcie strefy przyreaktorowej (ludziom wmawia się, że zabetonowanie ziemi zniweluje skażenie, ale jednocześnie zabrania się im powrócić do domów) czy ukrywanie wyników badań osób, które zmarły w wyniku napromieniowania. Hasłem przewodnim stało się stwierdzenie, że to wróg z Zachodu dokonał ataku (1986 rok to przecież nadal okres zimnej wojny) i nie należy podawać zbyt wielu informacji, by wrogie siły ich nie przejęły. Sprzeczne z tą dyrektywą działanie jest równoznaczne z rozsiewaniem paniki, a przecież wszystko jest pod kontrolą. Tym samym naukę i medycynę wciągnięto w politykę. Rozmówcy pozostają zgodni – wybuch w Czarnobylu przyspieszył rozpad Związku Radzieckiego.

Brakuje rzetelnej kroniki rejestrującej świadectwa i wydarzenia, zwłaszcza z przełomu kwietnia i maja 1986 roku – wszystko (zdjęcia, filmy, na których widać nie tylko „bohaterskie” poświęcenie, ale przede wszystkim prawdę) zostało zniszczone przez KGB. Poniekąd książka Aleksijewicz jest jej substytutem-. Wykracza jednak dalej niż zwykła rejestracja – zmusza odbiorcę do rewizji dotychczasowych powszechnych wyobrażeń na temat Czarnobyla. Obnaża bowiem iluzoryczność przekonania, że skutki katastrofy zostały zlikwidowane.

(…) wszyscy jesteśmy sprzedawcami apokalipsy


Zasadniczo nie tworzy się literatury science fiction nawiązującej do Czarnobyla. Jak stwierdza jeden z rozmówców, owo „artystyczne” milczenie to wynik „traumy kultury”, upadku podstawowych wartości. Ale po Czarnobylu pozostała mitologia Czarnobyla – czarnobylskie bestiarium, niestworzone historie w prasie o dziwolągach, mutantach, zdeformowanych ludziach i zwierzętach. Czarnobyl zamieniono w wytwórnię horrorów, a w rzeczywistości – w kreskówkę. Czarnobyl trzeba zrozumieć, bo musimy z nim żyć, dlatego też lepiej nie pisać, a zapisywać, czyli dokumentować.

Suche fakty, które przytacza Aleksijewicz w pierwszej części publikacji, są dla odbiorcy abstrakcją, bo pojęcie promieniowanie samo w sobie przekracza możliwości intelektualne człowieka. Przed 1986 rokiem atom wojenny był synonimem Hiroshimy i Nagasaki, „pokojowy” atom – żarówki w domu. Jakże dziecinne i naiwne było podejście człowieka do energii atomowej! Ale czy ludzkość wydoroślała? Nasza świadomość, jak podkreśla Aleksijewicz, skapitulowała przed Czarnobylem – wolimy tak naprawdę nic o nim nie wiedzieć. Czujemy się bezpieczni, odgrodzeni szczelnym murem niewiedzy. Iluzja „normalności” pozwala nam funkcjonować na co dzień bez pytań, które nieustannie zadają sobie mieszkańcy strefy przyreaktorowej. Rozmówcy Aleksijewicz częstokroć wracają do zagadnienia „kim jesteśmy?”, które implikuje kolejne – jaka przyszłość czeka nas i kolejne pokolenia – wszak skutki skażenia są i będą odczuwalne. Nasze (jako gatunku ludzkiego) dalsze istnienie, jeśli ma być prawdziwe, a nie złudne, wymaga redefinicji podstawowych pojęć i pogłębionej refleksji. Toksyczne substancje, ingerujące w życie świata, będą zamknięte w przestrzeni jeszcze przez niewyobrażalnie długi, z ludzkiej perspektywy, czas. Ich aktywne działanie sprawia, że Czarnobyl się nie skończył, on się dopiero zaczyna…


Swietłana Aleksijewicz, Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości
przeł. Jerzy Czech
Czarne, 2012