Z okazji polsko-ukraińskiego Euro 2012, choć oczywiście sporo ex ante, literaci z obu krajów napisali teksty, dla których punktami zaczepienia są kolejne miasta turnieju. Jedne z nich bardziej wysilone, inne zgrabniejsze, wszystkie można określić zawsze bezpiecznym mianem eseju; mają też w sobie wiele z poradnika, wywiadów, reportaży. Jak można wnosić ze wstępu Serhija Żadana, książka miałaby stać się lekturą dla przyjezdnych kibiców (Mam nadzieję, że zdołacie naprawdę zobaczyć tych osiem miast wraz z ich historiami, charakterami i perspektywami – oczywiście, przez pryzmat życia wypełnionego futbolem). Nie wiem, czy są na to wielkie szanse, ale faktycznie okazuje się, że nastrój piłkarski coraz bardziej wypełnia – a to naturalnie tylko przedwczesny początek – nasze dzisiejsze dość rodzinne popołudnie.

Jest wiele silniejszych dowodów na wspomnianą przyległość piłki i pisarstwa, ale: zaprzyjaźniony młody poeta esemesuje, że w pierwszym meczu będzie 0-0. Rozważam jego teorię, w myśl której w naszej grupie padną same remisy; domowi znawcy są na nie. Zastanawiam się, czy wywodzić ją należy z optymizmu, czy przeciwnie; tymczasem z paska „Pilne” na ekranie telewizora możemy przeczytać, co następuje: „Błaszczykowski: Najważniejsze to nie przegrać z Grecją”. Wobec tego nie dodają mi już animuszu popłuczyny po nieodżałowanej ośmiornicy Paul: wygraną Polski typują, wybierając pożywienie z odpowiednich pojemników, rybki akwariowe, słonica i – zdaje się – kogut.

W tym stanie ducha trudno mi się nie wzruszyć niektórymi frazami opowieści Pana Janka Pawła Huellego, ale gdański pisarz okazuje się bardzo słabym (jeśli nie najsłabszym w tomie) zawodnikiem; na szczęście szybko (po piętnastu stronach) zmienia go Marek Bieńczyk.
Autor Książki twarzy zestawia głosy, wypowiedzi kilkunastu osób wysłuchanych jakoby (co skrupulatnie odnotowuje) w Warszawie i okolicach w ciągu kilku miesięcy 2011 roku. Temat jest prosty – składają się one na wspomnienie futbolowej fascynacji grupki kibiców i amatorskich graczy z Pragi i Grochowa, tej gorszej strony Wisły. Mimo pozornego nieskomplikowania znakomite określenia, frazy i spostrzeżenia (to była prowincja, kresy, przestrzeń dla stolicy drugorzędna, tu nawet pieprzonego powstania warszawskiego nie było) robią z tego jeden z najlepszych tekstów tomu, oczywiście melancholijny, delikatnie ironiczny, trochę dowcipny, trochę złośliwy. Bieńczyk style, zupełnie, w zupełności też udany.

Natasza Goerke w całości opiera swój tekst na pomyśle świadomie naiwnego przewodnika po Polsce, polskiej infrastrukturze i polskiej logice, Wielkopolsce, Poznaniu, tamtejszej piłce i tamtejszym stadionie. Na szczęście nie jest on zbyt długi i chyba dzięki temu czyta się to bez irytacji. Piotrowi Siemionowi udaje się portret Wrocławia, nafaszerowany anegdotami i przeświadczeniem o wyjątkowości miasta, schronienia dla rozbitków. Widać więc, że brak w tomie najwyraziściej kojarzonego z pisaniem o futbolu polskiego twórcy (i nie mam na myśli Zbigniewa Masternaka). Co oczywiście nie znaczy, że nie wypowiedział się on o Euro gdzie indziej.

Ojciec czyta więc w „Książkach” wywiad z Jerzym Pilchem i twierdzi, że zawsze mówił to samo o dramaturgii turnieju (Pilch: Nie lubię finału. Czuję pustkę. Najlepsze są ćwierćfinały – masz dużo przed sobą, bo dwa półfinały, i do tego już jest gigantyczna stawka. Tak, ćwierćfinały z dogrywkami i rzutami karnymi to jest sedno rzeczy). Nie pytam, czy zgadza się też z pisarzem w wysokiej ocenie kobiecego futbolu (bardzo lubię, stawiają na mniejsze tempo, a większą finezję). Zamiast tego podśmiewam się z półukrytego seksizmu artykułu o eurogadżetach w wiodącym tygodniku opinii (Edyta Gietka: W pracy wyciągasz USB (kształt: puchar, gwizdek i inne) z euroneseseru. Podpisujesz dokumenty europiórem kulkowym i wkładasz je do eurosegregatora. (…) Żona przytargała zakupy w licencjonowanej eurotorbie. (…) W końcu ona ma dość, (…) kupuje zestaw „Survival Kit Euro 2012” do zabawy solo dla czasowych wdów z powodu rozgrywek sportowych. W zestawie m.in. wibrator).

Czy Dryblując przez granicę to kolejny taki gadżet, następny element zalewającej nas zewsząd eurokakofonii? Chyba jednak nie tylko; inna rzecz, że niektórzy pisarze traktują jednak Euro mocno pretekstowo. W drużynie ukraińskiej pierwsza występuje Natalka Śniadanko. Podobnie jak Natasza Goerke, nie powstrzymuje się przed ekspresją rezerwy do futbolu; jej esej czyta mi się ciekawie, chyba jako opowieść o Lwowie, w której „sprawa polska” okazuje się marginalnym wątkiem. Charkowski reportaż młodego pisarza i tłumacza Ołeksandra Uszkałowa pokazuje raczej, dlaczego kibicowanie to ogromnie ważna sprawa, szkoda, że psuje go pretensjonalny finał („Metal” [Metalist Charków] – to moja drużyna, bo mamy podobne charaktery). Podobny temat naświetla też w „donieckim” tekście wspomniany już Żadan, pokazując przy tym polityczne i ideologiczne uwikłania futbolu i turnieju – a warto im, tak sądzę, poświęcić jeszcze więcej uwagi.

Najlepszy zdecydowanie w tej części jest esej Jurija Andruchowycza, który z rozmachem napisał właściwie legendę o Dynamie Kijów, a zwłaszcza trenerskim duecie Ołeha Bazyłewicza i Walerego Łobanowskiego. Nastrojem przypomina ona Ostatni karny Bieńczyka i dorównuje mu artystyczną jakością; wrażenie robi autentyzmem i piłkarskiego humoru, i smutku – mimo że, jak podsumowuje Andruchowycz, futbol to fatamorgana.

Ludzie, po których stronie jestem politycznie, zbierają się pod hasłem „chleba zamiast igrzysk”. Mam kłopot (że już nie wspomnę o okołofutbolowych felietonach Kingi Dunin). Najostrożniej mówiąc, w tym wypadku uważam, że i chleba, i igrzysk, koniecznie. Okolicznościowa literatura z ich okazji to trochę egzotyczny pomysł, ale czemu nie – mam nadzieję, że jej grupa docelowa może okazać się większa, niż mi się wydaje.


Dryblując przez granicę. Polsko-ukraińskie Euro 2012

Czarne, 2012