Takich autoironicznych diagnoz jest w książce Sieniewicza więcej. Bohaterka, którą stworzył, cechuje się niezwykle przenikliwą zdolnością wiwisekcji rzeczywistości, choć jest to przenikliwość, która wcale nie ułatwia jej życia. Tkwiąca w Emi rezolutna Dziuńdzia, ta błyskotliwie złośliwa komentatorka rzeczywistości, uniemożliwia bohaterce podporządkowanie się ustalonym schematom relacji. Bo ilekroć w towarzystwie Misiów próbuje coś nazwać po swojemu, zaczyna się krztusić, czerwienieć i milknie. Tak, jakby jej język nie pasował (nie istniał) w świecie rządzonym przez Misiów. Bo Emi roztrwoniła swój język między pragnieniem bycia Dziuńdzią, posiadaniem Misia i łaskawego spojrzenia szefa a dążeniem do utrzymania niezależności, rezolutności ponad przymilną uległością. Efekt? Mówi o nim sama bohaterka: Chciałam głębi! Pascala i Swedenborga, a wyłaziła ze mnie sfrustrowana pipa.
Frustrację Emi wydatnie wspierają rodzice. W kolejnych przejaskrawionych scenach, które trudno nazwać realistycznymi, bo ich realizm rozmywany jest poprzez aluzje, cytaty i natrętnie powielane klisze językowe, Emi zmaga się z rutyną, którą narzucają jej wymagający opieki (i świadomie absorbujący uwagę córki) matuchna i tatusiek. Matka bohaterki jest kolekcjonerką hiperkobiecych peruk, bo takiej właśnie hiperkobiecości przez całe życie pragnęła. Bo dla takich jak ona kobiet były kiedyś mocne papierosy, nie to, co te dzisiejsze. Ojciec Emi modli się, gdy ta zmienia mu pampersa i snuje fantazje o wspólnych wyjściach z córeczką. Nie przeszkadza mu to jednak kłócić się z przebywającą w sąsiednim pokoju żoną. Emi pozostaje pośredniczenie pomiędzy zacietrzewionymi rodzicami, którzy wciąż domagają się jej uwagi. Bardziej niż w rodzinne waśnie zaangażowana jest ona jednak w dialogi z różnymi Głosami komentującymi jej potrzeby. Głosami, które rozbrzmiewają, gdy Emi zapada w narkoleptyczne sny. Śni o swoich samobójstwach, a Głos (Szatan) drwi z jej wolnościowych rojeń: Jestem wolną kobietą! Wolną kobietą! – przedrzeźnia mnie. Bo wolność kobiety nie jest możliwa inaczej, jak tylko poprzez ucieczkę w Misia, wolność kobiecie może tylko zostać nadana.
W sennej iluzji Emi pojawia się Swietlana, Białorusinka, która w Emi widzi swoją siostrę (bo przecież kobiecość równa się siostrzeństwo, drwi Sieniewicz). Swietka jest zafiksowana na potrzebie znalezienia Misia, więc Emi zabiera ją w nostalgiczną podróż po wszystkich swoich byłych kochankach (jak w Spisie cudzołożnic, takim Spisie à rebours). I tak kobiety wędrują od mężczyzny zniewieściałego, poprzez rozpaczliwie broniącego heteryckiej dominacji, kończąc na korposzczurze z depresją. Każdy z Misiów jest postacią ostentacyjnie przerysowaną, realizującą określony typ męskości, lecz wszystkie typy zostają jednakowo skompromitowane. W końcu zrezygnowana Swietka odpuszcza, bo widzi, że nie istnieje taki Miś, który nie nosiłby na sobie jakiegoś kulturowo-ideologicznego defektu.
Emi ma też koleżanki z hurtowni, w której pracuje. Wspólnie postanawiają zjednoczyć siły przeciwko przeludnieniu świata Misiami i zgęstniałej w naszym kraju atmosferze Wszystkich Świętych (bo w Polsce zmarłych czci się nieprzerwanie, właściwie czci się tylko zmarłych). Dziewczyny chcą wcielić w życie projekt BBC, czyli Bandę Bajkowych Cipek, w której Emi jest Śpiącą Królewną, a towarzyszą jej m.in. Gerda i Księżniczka na Ziarnku Grochu. Wszystkie obmyśliły plan stworzenia pierwszego alternatywnego państwa kobiet. W tym świecie wszystko będzie normalne, bo kobiety będą Dziuńdziami absolutnymi – bez przypalonych zup, ości, które stają Misiom w gardle, za to ze spodniami wyprasowanymi na kant. Będą wypindrzone znikać bez śladu w zenicie wylewającej się kobiecości. Tak przysposobiona światopoglądowo Emi gotuje w ostatniej scenie rosół. Magiczny, bo ma sprawić, że Miś będzie jej jadł z ręki, widząc twarz Dziuńdzi, nie wiedźmy. Plan BBC jest w istocie bowiem planem wiedźm. Chcą powołania świata doskonałych pozorów, w którym przypisane płciom role okażą się zupełnie adekwatne. Jeśli Dziuńdzia, to nie jakaś po prostu ładna i zadbana kobieta. To wypindrzony homo cobieticus, który ma potencjał wywrotowości, bo ucieleśnia sobą absurdalność skostniałych (acz niezmienne powielanych) modeli płci.
Wypindrzoną Dziuńdzię można potraktować jako szczególny projekt emancypacji kobiety poprzez pastisz, przerysowanie i zainscenizowanie własnym ciałem skompromitowanej reprezentacji kobiecości. Kobiecości, której wówczas będzie w nadmiarze. I ten właśnie nadmiar może wyzwalać, bo nie będzie już mowy o naturalności kobiet i właściwych im z natury zachowaniach. To projekt radykalnego konstruktywizmu płci, który godzi we wszelką naturalność i niezmienność. Jeśli bowiem kobiecość odegrana zostanie perfekcyjnie, zacznie być przerażająca, jak wszystko, co zbyt idealne. Sieniewicz mówi więc, że właśnie perfekcyjna reprodukcja wzorca (nie taka, jaką realizowała swoim życiem matka Emi, której kobiecość była jedynie deklaratywna), odznaczona precyzyjnie na ciele kobiety, ma potencjał transgresywny. A czytelnik zobaczy tę prawidłowość również na poziomie języka powieści – perfekcyjne przechwycenie frazesów z różnych opresywnych dyskursów (bogoojczyźnianego, patriarchalnego) prowadzi w Spowiedzi do ich całkowitej kompromitacji. W tak idealnym odtworzeniu zaczynają sprawiać absurdalne wrażenie. Zaczynają brzmieć niczym rozpaczliwe próby zaczarowania świata. Tymczasem to nie świat, a Emi odzyskuje w końcu powieści swoją miotłę czarownicy. I właśnie z powodu takich niespodziewanych odnalezień, nicującego rzeczywistość absurdu i perfekcyjnie drewnianych postaci Spowiedź Śpiącej Królewny jest lekturą obowiązkową. Dla Dziuńdzi i Misiów, czyli dla wszystkich.
Mariusz Sieniewicz, Spowiedź Śpiącej Królewny
Znak, 2012
PRZECZYTAJ TEŻ RECENZJĘ MIASTA SZKLANYCH SŁONI MARIUSZA SIENIEWICZA