Czyli w pierwszej powieści dotychczasowego poety, tłumacza i krytyka. Bestiarium istotnie nasuwa czytelnikom pewne analogie z wcześniejszym poematem, choćby poprzez fabularne wizyty u poszczególnych (dodajmy – osobliwych) członków rodziny, sentymentalne rozmowy o minionych czasach czy wreszcie poprzez dystans samego bohatera do wyidealizowanego „złotego wieku” przeszłości. W Bestiarium jest przecież senne widmo prababki Apolonii, będące (jak w Dwunastu stacjach) czytelnym symbolem przebrzmiałej już świetności dawnego rodu. Wszystkie te podobieństwa nie znaczą jednak, że lektura Bestiarium koniecznie musi uwzględniać poprzedni poemat Różyckiego. Z pewnością jednak pomogłoby to w wyczuciu szczególnego idiomu pisarskiego autora.

A idiom to zdecydowanie niełatwy, zasadzający się na zagęszczeniu języka, jego ornamentyzacji, co momentami wzbudza poczucie, że mamy do czynienia z misternie utkaną arabeską językową. Istotnie, w lekturze Bestiarium estetyka konstrukcji tekstu może być bardzo znacząca. Fantasmagoryczne ciągi wyliczeń przedmiotów czy ekscentrycznych zachowań krewnych nakładają się na siebie, zaburzając możliwość rozróżniania poziomów fabuły.

Ta możliwość jest już utrudniona od samego początku książki, opartej o senną wizję głównego bohatera, który pewnego dnia budzi się, by już po chwili uświadomić sobie, że jest we śnie. Wszystko, co widzi wokół siebie, nosi znamiona swojskości, ale i obcości; przebywa on wśród rzeczy znajomych, ale odrealnionych. Trwająca noc zamyka się na nowo, a ponieważ bohater wie, że znajduje się we śnie, wie również, że wszelki absurd staje się od teraz zwykłością.
W tym niecodziennym stanie, w którym nawet odczuwany ból jest nieprawdziwy jakiś, bohater dokonuje autowiwisekcji języka. Język odrywa się od niego i staje się autonomiczny, buszuje, penetruje, wije się daleko od bohatera, w śluzach i szlamach, w iłach, magmach i w musie rzecznym. Bohater nie potrafi wypowiedzieć tego, co w mrocznych miejscach znajduje język. Po chwili jednak język wyrywa się, zmuszając do krzyku. Wyrywa się przy tym tak intensywnie, że bohater zmuszony jest za pomocą palców upychać go z powrotem do swoich ust. To tylko jeden z przykładów doskonałości pisarskiej strategii Różyckiego, jego umiejętności  chwilowego rozłączania znaczeń, wyboru jednego, by w kolejnym zdaniu wybór ten odwrócić czy mu zaprzeczyć.

Bezimienny bohater trafia do rodzinnej kamienicy, po meandrach której oprowadza go wuj Jan. Każdy element tej przestrzeni ma chyba swoje fantasmagoryczne znaczenie, jak choćby zadrapania i zacieki farby na starych, wysłużonych drzwiach, które wydają się mapami z fantastycznymi liniami brzegowymi i grzbietami łańcuchów górskich. Ale przecież to wszystko, jak przenikliwie konstatuje  bohater-narrator, nadprodukcja jego zmęczonego umysłu, wyobraźni, która wykorzystuje wszystkie jego dotychczasowe przeżycia, przepuszcza je przez iluzję snu, by wyprodukować fikcje przedmiotów i miejsc. Jednak taka deklaracja wcale nie ucina wędrówki bohatera, a tylko coraz bardziej ją komplikuje. Miasto pęcznieje, rozgałęzia się, odrealnia i napełnia wodą. Jego kształty i kontury upłynniają się. Także dosłownie, bo za chwilę będzie ono nieomal w całości zatopione.

Wuj Jan wieszczy nadejście potopu, przed którym chce uratować mieszkańców miasta. Dlatego buduje arkę, która ma ocalić to, co kocha, od zniknięcia pod wodą. Ten lęk przed przeminięciem znanego świata (ludzi i rzeczy) popycha Wuja do tworzenia osobliwej kolekcji –  zbiera on butelki, w których zamyka oddechy umierających. Gromadzi też dźwięki miasta, a cała jego kolekcja liczy 311 butelek. Wuj wierzy, że po potopie pojawi się nowy świat, który trzeba będzie jakoś zaaranżować. Dlatego myśli nie tylko o przechowywaniu tego, co przeszłe (by móc przenieść to w świat po katastrofie), lecz również o nowym początku. Początku ludzkości, który ma dać właśnie bohater ze swoją kuzynką, Figą, z którą chce wyswatać go Wuj.

Wśród iluzorycznych rozmówców bohatera jest też stryj Rekuńcio, nie ustępujący swoją ekscentrycznością pozostałym członkom rodziny. Stryj z pewną pogardą traktuje myślenie Wuja, który w nadchodzącym potopie upatruje spisku. Rekuńcio jest innego zdania. Sens zdarzeń nie może być nadawany, narzucony (ale i nadpisany) z zewnątrz, bo wówczas człowiek staje się jego niewolnikiem. Sens powinien pochodzić od człowieka, powinien być aktem jego kreacji.

Kiedy woda występuje z brzegów i stopniowo przykrywa miasto, rodzinie bohatera zaczynają dokuczać stworzenia, które wypłynęły z zalanego zoo. Tytułowe Bestiarium wypływa dopiero pod koniec książki, ale skutecznie zaznacza swoją obecność, uprzykrzając życie mieszkańcom zatopionego miasta. I nie są to wcale przyjazne i bezkonfliktowe bestyjki.

Potop wzbudza w rodzinie bohatera wiele emocji, także tych skrajnych. Oto pod koniec książki dochodzi do światopoglądowego starcia Stryja i Wuja bohatera. Stryj wyrzuca butelki kolekcjonowane przez Wuja, czym bardzo go złości. Jednak ten gest ma swoje uzasadnienie.  Podyktowany jest przekonaniem, że nic już nie można, wszystko wyczerpało się, skończyło, a próba zatrzymania starego świata jest tylko gestem zrozpaczonego sentymentalisty. Siła człowiecza, o którą upomina się Stryj, polega na zrozumieniu, że od teraz trzeba żyć w świecie wypłukanym. Żyć w tej popotopowej pustce bez uciekania się do kojącego i wypełniającego nicość adorowania przeszłości.

Chociażby z powodu diagnoz poczynionych w tym duchu (choć językiem zabawnej złośliwości), Bestiarium nie powtarza tej lekkości, którą emanowało Dwanaście stacji. Nie jest jednak i tak, że Różycki całkowicie przyznaje rację nihilizmowi, który głosi Stryj. Wydaje się, że jest raczej gdzieś między światem wypłukanym a zabobonną restytucją pamięci i przeszłości. Bo przecież cała historia, w której osadza głównego bohatera, jest od początku, mimo całego jego zaangażowania, fikcją. Czy zatem bohater, tuż po przebudzeniu, będzie z tej fikcji wymyty do pustki”? A czytelnik? Cóż, ten ostatni przynajmniej jednego może być pewien – nie będzie żałował wejścia do świata Bestiarium.


Tomasz Różycki, Bestiarium
Znak, 2012