Jak naszkicować portret kogoś, kto nic po sobie nie zostawił oprócz kilkorga dzieci, paru krzeseł, stołu, kilku brzydkich zdjęć w idiotycznych pozach? — pyta Aleksander Kaczorowski, eseista i tłumacz literatury czeskiej, biograf Bohumila Hrabala, w książce Ballada o kapciach. Dzieło składa się z trzech odrębnych części, autonomicznych prozatorskich miniatur, zatytułowanych kolejno: Ballada o kapciach, Skład żyrardowski, Ballada o Grodzisku. Całość określiłabym mianem rozbudowanego, synkretycznego eseju-wspomnienia, w którym pojawiają się fragmenty pamiętnikarskie czy kronikarskie, szkice sytuacyjne i obrazki historyczne.    

W utworze Kaczorowskiego prywatna przeszłość splata się z narracją historyczną. Przy czym odkrywanie różnych wariantów rodzinnych perypetii przypomina gorączkowe wertowanie starych, zniszczonych kronik, oglądanie wyblakłych zdjęć przodków: Jednych pamiętam, innych tylko próbuję sobie wyobrazić. Tutaj nic się ze sobą nie łączy, fragmenty wspomnień nie tworzą zwartej historii o losach tamtych ludzi, obcych-bliskich. W opowieści Kaczorowskiego pojawia się dużo luk, niedopowiedzeń, momentów autorskiej kapitulacji wobec niemożliwości odtworzenia przeszłości (Zastanawiam się, czy to możliwe, że moi dziadkowie, Andrzej Kaczorowski i Aleksander Sawicki, spotkali się w KL Sachsenhausen, Więcej wiem o Hannibalu niż o moim dziadku).    

Wspomniane dwie dalsze części książki posiadają nieco inny charakter niż tytułowy szkic. Skład żyrardowski jest historyczną miniaturą poświęconą miastu robotniczemu (skansenowi epoki żelaza i pary), miastu pisarza Pawła Hulki-Laskowskiego, który większą część swego życia spędził właśnie w Żyrardowie.
Natomiast historię Grodziska Mazowieckiego autor odczytuje poprzez wojenną codzienność tej przestrzeni, zapisaną w Dzienniku okupacyjnym Stanisława Rembeka. Semantyka przestrzeni ukonstytuowana jest u Kaczorowskiego przez związki z konkretnym, ludzkim losem. Widać w tych fragmentach pióro wytrawnego biografisty i, zarazem, portrecisty miasta. Autor posiadł cenną umiejętność swobodnego łączenia obrazów literackich czy opisów własnych doświadczeń z historyczną erudycją.

Tytułowe kapcie (Kiedy miałem kilka lat, ktoś nam przysłał paczkę, a w niej piękne zielone kapcie...) nie działają jak proustowska magdalenka, ale są jednak jakimś zawoalowanym odpryskiem minionych czasów. Opowieść Kaczorowskiego jest poszarpana, wydobywana z otchłani pamięci tych bliskich, którzy jeszcze żyją. Narrator-detektyw, zawieszony pomiędzy przeszłością a teraźniejszością, próbuje rozmawiać z zaświatami i zastanawia się, jak, patrząc na fotografie swych przodków, odnaleźć w nich cząstki siebie. Na pytaniu o własną tożsamość Kaczorowski w zasadzie mógłby skończyć swoją książkę. Powstałaby wtedy kolejna rodzinna opowieść, próba zmierzenia się z wielką i chwalebną historią swych krewnych. Jednak tak się nie dzieje i nie wynika to chyba tylko z tego, iż autor takowych chwalebnych przodków nie posiada.

Zamiast ustanawiać, adorować i pielęgnować mit przodków poczciwych, narrator-chuligan, neointeligent z powojennego awansu społecznego, przekopuje dawno już zarośnięte i uporządkowane przez historię groby, zastanawiając się nad dziwnymi społecznymi zawirowaniami (dużo jeszcze tych grobów i w każdym ktoś leży — jak sam stwierdzi). Pogodna ballada o kapciach i fotografiach, z których patrzy ukochana babcia, okazuje się opowiedzianą z autoironicznym dystansem całkiem mroczną wizją przeszłości Polski innej, niejednokrotnie wypartej ze świadomości zbiorowej, opowieścią o nieznanej małej nie-ojczyznie, zapomnianej, prowincjonalnej, zubożałej, a w końcu folwarcznej, niewolniczej. Nie ma jednak w Balladzie o kapciach prostych diagnoz, autor sam przyznaje: Nie mam zamiaru odczyniać tu jakiejś anachronicznej machajewszczyzny i oskarżać polską szlachtę o wszystko, co najgorsze.     
                                                
Bardzo interesujące są fragmenty książki, w których autor próbuje wpisać swą prywatną historię w dzieje ojczyste – i okazuje się, że to się niekoniecznie udaje. Jak pisze Kaczorowski: wszak tylko krótka pamięć historyczna i słabość rodzinnych przekazów sprawiają, że polskość naszych przodków wydaje się nam oczywista, choć większość z nich (kimkolwiek byli) obywała się bez niej. Polskość, ten świeży patent, jest jak chrzest mormonów, którego udzielić można wstecz, posiadając odpowiednie metryki. Książka Kaczorowskiego nie jest jednak rozbratem z mitem piastowskim (wedle którego polskość spłynęła na nas wraz z przyjęciem wiary chrześcijańskiej) czy wiarą w powszechne pochodzenie szlacheckie wszystkich Polaków. Utwór ten sygnalizuje natomiast pewne niuanse historyczne, wynikające ze sposobu kreowania przeszłości.

Podsumowując, autorowi Ballady o kapciach udaje się uciec od łatwej pokusy subiektywizacji historii. Narracja utworu opiera się na synchronii zjawisk, dziejów, doświadczeń. Dostępność minionej rzeczywistości organizuje figura paralaksy, oznaczającej pozorne przesunięcie się przedmiotu badań w wyniku przemieszczenia się tego, kto nań patrzy, niezgodność różnoperspektywicznych obrazów tego samego przedmiotu. Książka Kaczorowskiego to kompilacja niezwykłej błyskotliwości historyka-socjologa z łobuzerską nonszalancją zadziwionego światem prowokatora-dandysa, którego dziadek doglądał krów i wypasał konie na nadbużańskich łąkach.


Aleksander Kaczorowski, Ballada o kapciach
Czarne, 2012