Śmierć

Rozbłyska już na początku. Właśnie tak – rozbłyska, nie „kładzie się cieniem”. Siedemdziesięcioletni Vattimo nie boi się śmierci, nie tej własnej. Oburza go śmierć najbliższych, ukochanych Gianpiera i Sergia, ich niedokończone żywoty. Dlatego został specjalistą od nekrologów, bo poczucie straty, kiedy zostanie ujęte w słowa, porusza jeszcze bardziej. Utraceni bliscy – rodzina, przyjaciele, intelektualni mentorzy – są wciąż obecni w opowieściach filozofa. Banalne? Ani trochę. Bo sam Vattimo nie bierze siebie zbyt serio. I nie może, bo nie ufa ani sobie, ani historii, ani też swoim współczesnym. Na szczęście dla niego – jak sam twierdzi – świat nie został powierzony ani jemu, ani Bushowi. Autor Społeczeństwa przejrzystego wyznaje umiarkowany optymizm, apokaliptyczny. Nie wie, czy kiedyś będzie lepiej, czy może świat pójdzie na marne. Interesuje go właśnie ta delikatna niepewność i...

Heidegger


Erotyczno-filozoficzna przygoda: osobista lektura pism Heideggera. Upominający się o Bycie niemiecki filozof jest myślicielem kryzysu metafizyki – upadku ostatecznego ugruntowania i schyłku dominacji Bytu, jako czegoś stałego i niezmiennego. Vattimo szczególnie interesują  problemy, jakie miał z rozwiązaniem kwestii zapomnienia Bycia, to wahania Heideggera skupiają jego uwagę. Wahania między nostalgią a świadomością, że oto skończyła się metafizyka Zachodu.

W szczelinie tych wątpliwości zaszczepia się „słabe myślenie”, czyli historia Bycia według Vattimo. „Słabość” to utrata ciężaru, śladowość, która zajmuje miejsce pewności, obiektywności i absolutu. To również sposób na emancypację od wszechwładnego rozumu poprzez wykorzystanie technologicznego osłabienia relacji, bo przecież jeżeli masz jedną telewizję, to wszystko, co ona mówi, jest dla ciebie religią. Jeżeli masz ich wiele, nie zwracasz uwagi. Ale to nie zwalnia z odpowiedzialności. Przeciwnie – rodzi potrzebę autonomii podmiotu.
W masowym społeczeństwie trzeba stać się nadczłowiekiem, bo musisz być autonomicznym interpretatorem rzeczywistości. Jeżeli słyszysz zbyt wiele głosów, a nie wymyślisz swojego, to się wśród nich gubisz, nie ma cię, znikasz.

Lewicowy katolik


W życiu włoskiego filozofa takich głosów, które ścierały się w nim, decydując o jego aktywności, było co najmniej kilka. Najbardziej donośnie słychać było jednak katolicyzm. Później rozbrzmiewać zaczął „ton z lewa”. Jako członek Akcji Katolickiej (czasy liceum) Vattimo działał wewnątrz pewnej wspólnoty (zawsze byłem zwierzęciem stadnym), biegał do spowiedzi, rytualnie uczestniczył we mszach. Momentem zwrotnym było przystąpienie do organizacji ruchu oporu wobec reakcyjnych zmian w hierarchii kurii kościoła. Opór ten realizował się  wówczas jedynie poprzez niewinne żarciki z kościelnego kierownictwa. To wystarczy. Wyrzucony z Akcji, Vattimo współorganizuje Ruch Mouniera. Sam czyta go wówczas z wielkim przejęciem, identyfikując się z duchem komunitaryzmu i wspólnotowej przynależności do czegoś, co pozostawałoby poza opozycją zarysowaną przez sowiecki komunizm i liberalny kapitalizm.

Później jest już coraz dalej od chrześcijańskich braci. Bierze udział w strajkach robotniczych, sympatyzuje z syndykalistami. Jest rok 1959, 23-letni Vattimo jest kierownikiem (!) Zakładu Estetyki na uniwersytecie w Turynie, trwa strajk pracowników Fiata. Vattimo pikietuje, wymachując Ewangelią, zostaje aresztowany. Z aresztu wychodzi nawrócony na komunizm. Przez pogłębioną lekturę Heideggera doszedł do Marksa. A w tym wszystkim nie mógł pozostać katolikiem, bo katoliccy księża mówili nam, młodym, że rewolucję trzeba zaczynać od odnowienia samego siebie. (…) Nie zajmuj się polityką, bogatymi, biednymi, idź do kościoła, medytuj, dąż do zbawienia. Nie, mój piękny. To tak nie działa. Nie działa, bo przecież Vattimo zawsze lepiej wychodziło myślenie w kategoriach negacji niż afirmacji. Ale negacji pogodnej, otwartej na namiętność, zmysłowość i piękno.

Piękni chłopcy


Zanim stali się słowami w nekrologach, byli wielką namiętnością włoskiego filozofa. Najpierw Julio, peruwiański tancerz, który nauczył Vattimo seksualnej wolności (ja przede wszystkim szukałem wolności. Dla siebie. Dla innych) i radości z ciała. Julio był błogosławieństwem (jak Jezus), które trwało przez półtora miesiąca. Później pojawił się Gianpiero i został z Vattimo dwadzieścia cztery lata. To miłość i przyjaźń, wspólne czytanie literatury i wspólne protesty w lewicowych organizacjach. Był też Sergio, młody, zbuntowany i pełen życia. Mieszkali w trójkę, podróżowali, cieszyli się swoją codzienną obecnością (dzisiaj, gdy mówię zakochany, mam na myśli pragnienie piękna, rzecz jasna, ale jeszcze bardziej obecności, tego, żeby mieć cię w domu, pójść razem do kina). Gianpiero, Sergio i Gianni. Ten ostatni, jako zwierzę stadne, chciał wcielenia idei komuny, niejasnej uczuciowo, ale realizującej marzenia roku 1968. Na niego jednak spadła także konieczność pożegnania przyjaciół – przeżył ich obu.

Powrót do chrześcijaństwa

Filozofia słabości Bytu powraca w wielu opowieściach Vattimo. Także tych najnowszych, kiedy po doświadczeniu działalności politycznej filozof próbuje kolejny raz diagnozować ideowe uniwersum współczesności. Ponowoczesny nihilizm wcale nie jest jego zdaniem daleki od chrześcijaństwa, jest jego współczesną wersją, ale Kościół ma to gdzieś, uważając Vattimo za demona sekularyzacji, dopasowującego chrześcijaństwo do własnych potrzeb i miary. Co na to włoski filozof? Co wieczór odmawia przed zaśnięciem Kompletę, swoją ulubioną część brewiarza. I nawet jeśli to tylko przesąd, to przecież właśnie przesąd jest jedyną poważną rzeczą, którą można kultywować w życiu. Reszta to fikcje.

Konstelacje, które się zatrzymały


Vattimo zawsze uciekał przed absolutyzującymi narracjami – o prawdzie, końcu historii, ciągłości dziejów. Uciekał w momentalność, śmiertelność i emancypującą słabość podmiotowości. Nie być Bogiem to zapis rozmowy o tych właśnie ucieczkach. Nie jest to kompletna opowieść o życiu włoskiego filozofa. Czytamy raczej o pewnych momentach intensywności z intymnej historii Vattimo. Ta szczególna autobiografia działa na zasadach iluminacji i rozbłysków, które zajmują miejsce systemowej ciągłości. Vattimo mówi różnymi głosami, słychać lewicowego aktywistę, rozczarowanego katolika, porzuconego kochanka, pedała z Północy (Włoch) i filozofa.

Czuć w tych rozważaniach pokusę powiedzenia wszystkiego, poruszenia każdego śladu siebie z dalszej lub mniej odległej przeszłości. Ale tylko właśnie poruszenia, nie utrwalenia. I  jak porusza się tematy w rozmowie, tak włoski filozof porusza poprzez samą rozmowę. To ona wydaje się pierwotna wobec wszystkich zdarzeń, które dopiero omówione zyskują na sile i znaczeniu. Zatrzymują się poprzez poruszenie w języku, w dialogu. Wszystkie postaci, miejsca, emocje układają się w różne konstelacje, niczym we śnie, który ma przekonać, że zdarzyły się naprawdę, że profesor Gianni Vattimo, spokojny i wyzwolony, wcale nie musi obawiać się samotności. Nigdy nawet nie chodzi sam do kina.

Te narracyjne rozbłyski to rodzaj troski o wszystkich, o świat (zawsze myślę, że muszę się troszczyć). Ale przede wszystkim o swój egoizm. Bo troska to rozdawanie przywilejów po kawałku, to maskowanie własnej zarozumiałości. Jestem tym, który się troszczy. Ale w takim razie jestem bogiem. A przecież właśnie nie jest. Gdyby tylko przestał dawać sto euro miesięcznie Marokańczykowi spod domu. Przestanie. Jutro.


Gianni Vattimo, Piergiorgio Paterlini, Nie być Bogiem. Autobiografia na cztery ręce
przeł. Katarzyna Kasia
Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2011