Ale powieść Bineta to także (a może przede wszystkim) książka o pisaniu powieści historycznej, (nie)możliwości poznania i przedstawienia przeszłości. Autor dramatyzuje napięcie między tym, co stwierdzone, udokumentowane, a całą resztą, którą musi uzupełnić praca wyobraźni. Jego narracja nieustannie oscyluje między dwoma trybami: fikcją obecności, relacją świadka, empatią a zaznaczaniem dystansu, podkreślaniem własnej niewiedzy i zmyślenia. Te sprzeczne dążenia mają swoje odzwierciedlenie już w sposobie, w jaki narrator prezentuje zdarzenia: raz mówi tak, jakby znajdował się w ich środku, innym razem podkreśla ich kreacyjny charakter, to, że sobie je wyobraża, że coś podejrzewa, zakłada. Jestem Gabčikiem, nareszcie (...) wcieliłem się w jego postać – oświadcza narrator, by w następnym akapicie sobie zaprzeczyć: Nie jestem Gabčikiem i nigdy nim nie będę.
Binet nie pozwala nam zadomowić się w budowanej przez siebie fikcji, przerywa ją uwagami, które podważają jej wiarygodność.
Tego typu zabiegi i wypowiedzi znajdują przeciwwagę w postaci zbieranych przez autora materialnych i biograficznych śladów i odprysków przeszłości. Binet w pewnym momencie opowiada taką oto anegdotę: przebywał na wakacjach w domu, w którym w czasie wojny mieszkał drukarz i skarbnik tajnego wydawnictwa francuskiego. Stryjeczna wnuczka tego drukarza, obecna właścicielka gospodarstwa, znając fascynację swego gościa tamtym okresem, wyciąga z półki i podaje mu wydane w 1943 roku Milczenie morza, książkę Vercorsa, pisarza i założyciela tajnego wydawnictwa, z podpisem autora i osobistą dedykacją. Pisarz tak komentuje moment, w którym ściskał w rękach ten tomik: trzymam w dłoniach kawałek Historii – to niezwykle delikatne i przyjemne doznanie. Ten materialny, widoczny, dotykalny aspekt historii jest przez autora HHhH najbardziej pożądany. Kolekcjonuje on na kartach powieści ślady tego, co się zdarzyło: widoczne miejsca po kulach na ścianach cerkwi, w której komandosi ukrywali się po zamachu, karabin, który zaciął się w kluczowym momencie, mercedes z pękniętą oponą i dziurawymi drzwiami, jakim Heydrich jechał 27 maja 1942 roku, i z siedzeniem z końskiego włosia, które dostało się do organizmu protektora i spowodowało śmiertelne zakażenie. Te przedmioty niejako noszą na sobie piętno wydarzeń, które opisuje autor, są dotykalnym dowodem na to, że rzeczywiście miały one miejsce.
Drugi aspekt historii, jaki Binet darzy szczególnym zainteresowaniem, to prywatność jego bohaterów. Rozkład dnia, nawyki, anegdoty – pisarz skrupulatnie gromadzi to, co z postaci historycznych, znanych z przekazów, czyni ludzi z krwi i kości. Heydrich to zatem nie tylko wysoki rangą oficer SS, ale także człowiek, który, poza wszystkim innym, grał na skrzypcach i uprawiał szermierkę. Zaś o zamachowcach autor napisze w pewnym momencie: chciałbym spędzać całe dnie ze skoczkami w krypcie, przytaczać ich dyskusje, opowiadać o tym, jak wygląda ich codzienność w chłodzie i wilgoci, opisywać, co jedzą, co czytają, jakie dźwięki wyłapują z odległego zgiełku miasta, co robią z dziewczynami, które ich odwiedzają.
Wydaje się, że Binet po uszy tkwi w modernizmie. Problem poznania, rozwiązywany za pomocą ruchu narracji wyznaczanego przez dwa sprzeczne gesty: dążenie do odkrycia prawdy i demaskowanie kolejnych jej form jako pozorów i konwencji – z perspektywy ponowoczesności może się to wydać nieco anachroniczne. Aby to lepiej pokazać, proponuję porównać status opowiadanych przez narratora wydarzeń w powieści HHhH oraz w książce najbardziej chyba na polskim rynku reprezentatywnej dla postmodernistycznej strategii u(nie)obecniania historii, to znaczy w Tworkach Marka Bieńczyka. W obydwu tekstach narrator konfrontuje się z tym, że opowiada o zdarzeniach, których nie był świadkiem, jego wiedza na ten temat jest zapośredniczona, zaś w narracji dominuje raczej gest kreacyjny niż bezpośrednia relacja. Ale właściwie zmaga się z tym tylko narrator powieści Bineta i tu tkwi podstawowa różnica między tymi strategiami. Dla narratora Tworek brak bezpośredniej wiedzy i uczestnictwa w wydarzeniach, które opisuje, choć określa miejsce, z jakiego sie wypowiada, nie stanowi jednak nierozwiązywalnej aporii. Opowiadacz w Tworkach akceptuje i akcentuje fikcyjność i wyobraźniowy charakter swojej narracji. Natomiast w powieści Bineta elementy te są nieustannie problematyzowane i komentowane, co przekształca HHhH raczej w meta-powieść niż w zwykłą powieść historyczną.
Wspominałem już o uwagach podważających narracyjną wiarygodność, ale rola autokomentarzy w debiutanckim tekście Bineta nie ogranicza się tylko do tego. Stanowią one przede wszystkim zapis rodzenia się fascynacji, a w końcu obsesji autora na punkcie opowiadanej przez siebie historii. Równolegle z rozwojem fabuły poznajemy dzieje i okoliczności powstania książki. Podglądamy autora, jak waha się, czy wydać 250 euro na wspomnienia żony Heydricha (w końcu kupuje), jak zmaga się z faktem wydania Łaskawych (skądinąd uwagi Bineta na temat powieści Littella są przenikliwe). Oprócz problematyzujących status narracji komentarzy można w powieści Bineta znaleźć techniki służące podobnym celom. Do takich „antymimetycznych” zabiegów zalicza się na przykład ograniczenie dialogów i ich specyficzny charakter (w HHhH nie odpowiadają one właściwie zupełnie za wytworzenie „efektu realności”, ich rola została ograniczona do funkcji informacyjnej) czy zaznaczanie dat, w jakich powstawały kolejne fragmenty książki.
Można doceniać konsekwencję i pomysłowość, z jaką autor wciela w życie koncepcję na pisanie o przeszłości, jednak nie przekreśla to wątpliwości pod adresem samego pomysłu. Myślę, że nikt lub mało kto (ja już na pewno nie) ma jeszcze ochotę czytać (i pisać) powieści, w których opowiedziana jest jednocześnie historia powstawania tej powieści; to było, to się nagle skończyło – mówił ponad 10 lat temu autor Tworek. Dzisiaj miłośników takiej literatury jest prawdopodobnie jeszcze mniej.
Z powieścią Bineta jest jeszcze problem innego rodzaju. Chodzi o rozłożenie akcentów między opisem postaci Heydricha, Kubiša i Gabčika oraz samego zamachu. Wydaje się, że postać okrutnego i bezwzględengo funkcjonariusza na tyle zafascynowała autora, że poświęca jej zdecydowanie za wiele miejsca, na czym traci zarówno przedstawienie innych wątków (na przykład przygotowania do zamachu zostały opisane bardzo skromnie; postacie zamachowców też z pewnością zasługują na więcej miejsca; z drugiej strony, możliwe, że ta nierównowaga wynika z objętości źródeł, jakimi dysponował autor), jak i kompozycja całości. Opowieść o Heydrichu rozrasta się coraz bardziej, anektując kolejne wątki i zdarzenia, które niewiele wnoszą do portretu nazisty, a tylko rozluźniają konstrukcję powieści i spowalniają akcję. Krótko mówiąc, książka mogłaby się bez nich spokojnie obyć, bez straty dla historycznej dokumentacji oraz kreacji bohatera, za to z zyskiem dla budowania napięcia. Co ciekawe, Binet sam dostrzega ten problem: Czuję, że moi dwaj bohaterowie zwlekają z wejściem na scenę. Ale interpretuje go z korzyścią dla siebie: Każą na siebie czekać, ale może to dobrze. Dzięki temu nabiorą większego znaczenia, a piętno, jakie odcisnęli na Historii i w mojej pamięci, będzie mogło jeszcze wyraźniej odbić się na kartach tej książki. Moim zdaniem jest odwrotnie – kiedy przyszedł wreszcie punkt kulminacyjny akcji, to znaczy zamach na Heydricha i następujące po nim zdarzenia, byłem już nieco znużony rozrastającą się ponad miarę i potrzebę narracją przedstawiającą życiorys protektora i funkcjonowanie aparatu SS.
Laurent Binet, HhhH
przeł. Magdalena Kamińska-Maurugeon
WL, 2011