Śmierć
Pierwsza informacja, która atakuje nas, gdy tylko weźmiemy Pensjonat pamięci do ręki, dotyczy przerażających okoliczności, w jakich powstał ten zbiór. Opinie na okładce i pierwszych stronach książki koncentrują się na chorobie: Judt umarł na skutek degeneracji funkcji życiowych, spowodowanej przez stwardnienie zanikowe boczne, postępujący paraliż – uwięzienie bez perspektywy zwolnienia warunkowego. W czasie powstawania książki autor jest więc przykuty do łóżka, a długość książki w dużej mierze zależy od tego, jak długo jeszcze będzie w stanie poruszać ustami i językiem na tyle sprawnie, by komunikować się ze współpracownikiem, spisującym jego słowa. Ten kontekst sprawia, że lektura kolejnych esejów – niezależnie od ich jakości – nie będzie przyjemna. Czytelnik obciążony zostaje uwierającą odpowiedzialnością – musi skonfrontować się z tekstem, który powstawał w ścisłym związku z umieraniem, był myślany (bo nie pisany przecież) po to, by odciągnąć świadomość od perspektywy niechybnej i niemej śmierci.
Jeszcze bardziej sytuację utrudniają narzucające się klisze kulturowe, którym można albo naiwnie ulec, albo radykalnie się przeciwstawić, pozbawiając się tym samym jednak stereotypowego klucza interpretacyjnego. Pewien usankcjonowany kulturowo sposób mówienia o nieuleczalnie chorych widoczny jest w komentarzach na temat Pensjonatu pamięci, jak choćby w recenzjach przedrukowanych w książce: Można niemal poczuć, jak dusza z wolna opuszcza jego ciało, pozostawiając nam wszakże żywy dorobek jego życia, albo taki komunał: życie jest silniejsze niż śmierć. Za takimi słowami kryje się pogląd, jakoby choroba jako taka była stanem godnym szacunku, bowiem w szczególny sposób prowadzi do uduchowienia cierpiącego człowieka i czyni go mądrzejszym, wrażliwszym czy szlachetniejszym. Właśnie w ten sposób chorobę rozumiał Hans Castorp i jest to kontekst o tyle dobry, że tytułowy pensjonat pamięci stoi w szwajcarskich Alpach, a nawiązanie do Czarodziejskiej Góry stanowi klamrę zamykającą książkę. Do takich poglądów natychmiast odnosi się Settembrini: Choroba (…) bynajmniej nie jest niczym wytwornym ani godnym szacunku (…), jest raczej poniżeniem – bolesnym i wrogim wszelkiej idei poniżeniem człowieka; można ją tu i ówdzie otaczać opieką i troszczyć się o nią, ale żywić dla niej cześć w duchu jest zboczeniem.
Nie ukrywam, że ten sposób myślenia jest mi znacznie bliższy. Obawiałem się, że Judt wykorzysta autorytet, jaki rzekomo zapewnia mu bliskość śmierci i zacznie tłumaczyć, czym życie jest naprawdę, ustawiając sobie czytelnika w pozycji uniemożliwiającej sprzeciw. Wtedy odrzuciłbym tę książkę, ale przecież z przykrą świadomością, że jakkolwiek autor by tego nie robił, to jednak mierzy się w niej ze śmiercią, za jej pomocą dyscyplinuje świadomość, by chronić się przed dojmującym strachem i niewątpliwie jest to świadectwo ważne.
Życie
Judt nie mityzuje swojego cierpienia, nie obnosi się z nim i nie traktuje go jako rodzaju próby, w której miałyby się ujawnić jego prawdziwe cechy. W otwierającym książkę tytułowym rozdziale pisarz opisuje swoją sytuację z intelektualnego dystansu, co w pewien sposób uspokaja czytelnika, który zasadnie mógł się spodziewać bolesnej narracji bez przerw na wytchnienie. O tych setkach czynności, jak poprawianie okularów, zmienianie niewygodnej pozycji czy drapanie się, których już nie wykona, pisze Judt ze spokojem, jakby udało mu się z tym uporać. Skazany na bezruch, a z biegiem czasu również na milczenie, nie tracąc chęci, żeby się przeciągnąć, schylić, (…) czy nawet pogimnastykować, przede wszystkim zaś – by nadal prowadzić żywiołowe dyskusje, musi bronić się przed frustracją i zamykaniem w czterech ścianach własnego cierpienia. Na rozwiązanie tego problemu natrafiłem chyba przypadkiem. Po kilku miesiącach choroby zdałem sobie sprawę, że nocą układam w głowie całe historie. Niewątpliwie szukałem sposobu, by zasnąć, zastępując niezdarne barany złożoną narracją – z podobnym skutkiem.
Przy okazji Judt odkrywa głębokie pokłady pamięci, z których, zajmując się zawodowo wielką historią, od lat nie korzystał, a nawet nie do końca zdawał sobie sprawę z ich istnienia. W myślach wytycza kolejne szlaki przez własne wspomnienia i porządkuje przeplatające się fragmenty przeszłości, tworząc rodzaj mapy, która pozwala mu w dowolnych kierunkach przemierzać labirynt prywatnej historii. Autor Powojnia. Historii Europy od roku 1945, straciwszy świat, którym się zajmował, może spisywać wyłącznie własne dzieje w oparciu o zupełnie inne zasady. Wcześniej mogłem sobie wyobrażać, że jestem jak Gepetto strugający z twierdzeń i dowodów małych Pinokiów, ożywionych dzięki prawdopodobieństwu ich logicznej konstrukcji (…). Ale to, co ostatnio piszę, ma o wiele bardziej indukcyjny charakter. O wartości tych szkiców przesądza zasadniczo impresjonistyczny efekt: fakt, że udało mi się powiązać i przepleść prywatne z publicznym, wyrozumowane z intuicyjnym, przypomniane z odczuwanym.
Pierwszym wydobytym z pamięci miejscem jest szwajcarski pensjonat, w którym Judt spędzał z rodzicami ferie. Jest to wspomnienie najmilsze i najbardziej wyraziste, dlatego świadomość autora, opuszczając bolesną teraźniejszość, na stałe się w nim zadomowia. Pensjonat funkcjonuje jak środek mnemotechniczny, stosowany przez autora do gromadzenia i przypominania sobie szczegółów i opisów. Podczas nocnych wędrówek po pamięci autor łączy wspomnienia z mikrogeografią przedmiotów, pokoi i mebli, upycha je w szufladach i korytarzach, co pozwala mu uporządkować myśli w układzie przestrzennym i w dowolnym czasie do nich wracać. Uciekając od przerażającej niemocy własnego ciała, Judt zagłębia się we własną pamięć i prowadzi tam barwne życie, ale w zarodku gasi cisnące się czytelnikom na myśl frazesy o bogactwie przeżyć wewnętrznych, dzięki którym miałby zyskać, wzbogacając się o nieznane innym doświadczenia. Przyjemności, jakie daje lotność umysłu, są znacznie przeceniane – jak się teraz przekonuję – przez tych, którzy nie muszą polegać wyłącznie na nich. To samo można powiedzieć o dyktowanych dobrymi intencjami zachętach do poszukiwania niefizycznej kompensacji fizycznej niemocy. Daremne starania. Strata jest stratą, nic nie zyskamy, nadając jej przyjemniejszą nazwę.
Kiedy inni śpią, Judt w pozycji półsiedzącej (…), obłożony poduszkami i zrolowanymi ręcznikami, żeby ciało się nie przesunęło, przenosi się do swojego pensjonatu pamięci, by z poukrywanych tam zalążków historii usnuć kolejną opowieść. Te umysłowe ćwiczenia muszą być na tyle interesujące, żeby przykuć uwagę i pomóc zapomnieć o nieznośnym swędzeniu w uchu czy dole pleców, a zarazem na tyle nudne i przewidywalne, żeby posłużyć za niezawodne preludium i zachętę do zaśnięcia. Nie ulega jednak wątpliwości, że wiele spośród spisanych w książce historii jest owocem nocy nieprzespanych.
Opowieści ułożone są chronologicznie, ale nie składają się na spójną autobiografię – mają charakter krótkich, barwnych i często impresyjnych esejów, dla których punktem wyjścia jest konkretne wspomnienie. Judt był historykiem, dlatego też nie dziwi, że wszystkie narracje podbudowane są dużą świadomością czasów, w jakich wydarzenia miały miejsce i zmian, jakie od tamtej pory zaszły. Wydaje się jednak, że z im głębszych pokładów pamięci historie są wydobywane, z tym większą swobodą autor o nich opowiada, bardziej troszcząc się podkreślenie, jak ważne są dla niego te błahe, wydawałoby się, wspomnienia, niż o wyciąganie z nich ogólnych wniosków. Dlatego też eseje poświęcone dzieciństwu pełne są sensualnych wrażeń, pasji, jest w nich coś magicznego i ulotnego – jak uczucia, smaki i zapachy; jest w nich też literacka swoboda, kunsztowna, czasem ostentacyjnie elegancka forma. W taki sposób Judt pisze o rodzinie, podróżach autobusem, kuchni swoich dziadków czy też miłości do kolei – i najlepsze części jego książki dotyczą właśnie albo tych najdawniejszych wspomnień, albo bolesnej teraźniejszości.
Eseje poświęcone czasom nauki, politycznego buntu i późniejszej pracy akademickiej nie mają już w sobie tyle uroku, stają się za to wyraźnie polityczne, jak choćby opisy strajków studenckich z 1968 roku, fascynacji nową lewicą czy też komentarze na temat Busha i Blaira. Mityczny urok wspomnień z dzieciństwa stopniowo zanika, a eseje dryfują w stronę miałkiej publicystyki, niewolnej od uproszczeń i kontrowersyjnej, co odbija się na ich literackiej atrakcyjności. Mam jednak wrażenie, że ten poziom refleksji na temat Pensjonatu pamięci jest najmniej istotny.
A jednak śmierć
W ciągu lektury ma się świadomość, że kolejne eseje nie są samowystarczalne, że nie o nie tak naprawdę tu chodzi. Wszystkie pisane są w wyraźnym celu i nie jest nim wzbudzanie przeżyć estetycznych, ale coś znacznie bardziej praktycznego: mają pomóc w oszukaniu świadomości, odwróceniu uwagi od potwornego cierpienia, ucieczce od świata, którego nie sposób znieść. Chłodny dystans, z którego Judt opisuje swoją sytuację, z początku przynosi czytelnikowi ulgę, ale tylko po to, by po jakimś czasie niepokoić podwójnie. Tej książce siłę nadaje to, czego w niej nie ma, to, co autor starał się ukryć zarówno przed nami, jak i przed samym sobą, a co wciąż obecne jest gdzieś między wierszami – postępujące wraz z paraliżem cierpienie. W tych spokojnych i przemyślanych tekstach niewiele jest pęknięć, ale właśnie unikanie przez pisarza wyrażania emocji związanych z chorobą i zbliżającą się śmiercią nie pozwala tym narracjom zaufać. Judt zarzuca sieć splecioną z języka, by zagarnąć trochę świata dla siebie, by nie tracić z nim kontaktu, ale z każdym dniem oka tej sieci rozluźniają się, a pisarz zostaje sam: w pełni świadomy siebie i całkowicie odseparowany od innych. Trudno czytać esej o płomiennych mowach, umiejętności pięknego wysławiania się i pogardzie dla kulawego języka, z których słynął Judt, skoro wiemy skądinąd, że układając ten tekst, ledwo mówił, stopniowo więziony w retorycznym krajobrazie swoich wewnętrznych refleksji.
Czasem wydaje mi się, że dzięki intelektowi i rozwadze Judt poradził sobie z powolną śmiercią i już z drugiego brzegu posyła nam barwną pocztówkę w postaci tej książki. To jednak złudzenie, bo rozum nie może unieść wszystkiego. Szuflady pensjonatu pamięci bywają zamknięte, a noce ponure, nieszczęśliwe i bezproduktywne. Gdy nie udaje się nic stworzyć, zapamiętać ani sobie przypomnieć, jest tylko bolesne „teraz”, a noce zamiast kojących wspomnień przynoszą długie godziny niemocy i hańby. Czuję się jednak nieco winny, że tak łatwo poddałem się losowi. Kto w takich warunkach potrafiłby się lepiej spisać? Odpowiedź brzmi oczywiście „lepszy ja” i zaskakujące, jak często życzymy sobie, żeby być lepszą wersją nas samych, wiedząc aż nazbyt dobrze, jak trudno było się stać tym, kim jesteśmy.
Tony Judt, Pensjonat pamięci
przeł. Hanna Jankowska
Czarne, 2012