Pierwsza z podróży Conovera to wyjazd do Peru śladami importowanego do Stanów Zjednoczonych mahoniu, zgłębianie tematu handlu drzewem i życia peruwiańskich drwali. W samych Andach pradawne, kamienne szlaki nabierają symbolicznego znaczenia, choć jednocześnie drogi funkcjonują w tekście o Peru jako coś bardzo fizycznego, dotykalnego, związanego z interesami prowadzonymi dzięki bogactwu dżungli amazońskiej. Natomiast młodzi mieszkańcy Zanskaru, części indyjskiego stanu Dżammu i Kaszmir, przemierzają chaddar, lodową drogę, by rozpocząć nowe, lepsze życie. Męcząca i niebezpieczna wędrówka jest dla miejscowej ludności, żyjącej w odizolowanych od reszty świata himalajskich wioskach, niezwykłym wydarzeniem. Co ciekawe, plany zbudowania całorocznej drogi do Zanskaru Conover komentuje w ten sposób: Nie trzeba wielkiego doświadczenia życiowego, by się zorientować, że koszt nowej drogi będzie ogromny, jeśli chodzi o utracony spokój, utraconą kulturę, utracony raj.
Najciekawsza, obok fragmentu o Zachodnim Brzegu, wydaje mi się opowieść o podróżowaniu do Kenii, dotykająca problemu AIDS i HIV wśród tamtejszych kierowców ciężarówek.
Warto zaznaczyć, iż Conover bardzo często podkreśla, że jest przedstawicielem innego zupełnie świata niż portretowani przez niego Afrykańczycy czy Chińczycy. Wyraźnie akcentując swoją podmiotowość i egzotyczność, patrzy na rzeczywistość „tych innych” z pozycji nowojorskiego flâneura, nowoczesnego wielbiciela stanu natury i przedstawiciela amerykańskiej kultury motoryzacyjnej. Autor nie sili się na zbytnią empatię wobec swych bohaterów, która być może okazałaby się czymś sztucznym i nie na miejscu wobec tak bogatych i odmiennych doświadczeń. Zarazem nie jest to po prostu zasadniczo życzliwe, ale pełne wyższości spojrzenie na inną kulturę, ani też usiłowanie oswojenia tej inności – Conover, zachowując wobec niej autonomię, z wyczuciem i taktem próbuje określić również dobrodziejstwa i niebezpieczeństwa własnej, zachodniej kultury i cywilizacji. Pisze na przykład o tym, że drogi są ścieżkami ludzkich dokonań, choć z drugiej strony przez ich istnienie maleje liczebność zwierząt oraz ilość gatunków fauny i flory. W rezultacie relacja między Okcydentem, którego przedstawicielem jest Conover, a Innością nie jest konfrontacją cywilizacji i barbarzyństwa, lecz przeciwstawieniem zupełnie różnych formacji cywilizacyjnych, poglądów, kultur. Co sprawia, że opowieść jest polifoniczna.
Odniosłam jednak wrażenie, że za wiele w tej książce pretensji do wzniosłości, co w rezultacie kończy się tylko patetycznością, oraz dużo prostego socjologizmu czy pisarskich pouczeń (jak w rozdziale Ekologia drogi i przypowiastce o Panu Ropuchu). Pojawiają się tu, zwłaszcza na początku książki dosyć natarczywie, ogólne refleksje o życiu i o naszym istnieniu w świecie, które wręcz ocierają się o banał: żyję, będąc w drodze, drogi są systemem krążenia świata ludzi czy drogi są ścieżkami ludzkich dążeń. Tak, żyjemy w drodze, droga jest metaforą ludzkiego losu – i tak dalej. Wszystko to już wiemy od bardzo dawna. Nie do końca więc zgadzam się z zamieszczoną na okładce książki opinią Dariusza Rosiaka, który twierdzi, że Conoverowi udaje się w pełni uciec od banału. Jednak, podobnie jak Rosiak, wartości tej książki upatruję przede wszystkim w zgrabnym opisie konkretnego ludzkiego losu.
Oczywiście rozumiem, że autor kategorię drogi chciał uczynić pojęciem spajającym opowieść o swym wędrowaniu. Tylko że te momenty eseistyczne wypadają dosyć blado na przykład przy świetnym, obyczajowo-kulturowym obrazku przedstawiającym pracę kenijskiego kierowcy czy życie tamtejszych kobiet, pracujących w przydrożnych hotelach. Dlatego dla mnie najbardziej przekonywujący i interesujący jest Conover jako uważny obserwator zwykłej codzienności. Urok traci, gdy, opisując tę codzienność, dopowiada kwestie urbanizacji czy procesów globalizacyjnych. Wiemy przecież, że nasza codzienność jest uwikłana w sprawy wielkiego świata – ale to los konkretnego człowieka przykuwa naszą uwagę.
Ted Conover, Szlaki człowieka. Podróże drogami świata
przeł. Paweł Schreiber
Czarne, 2011