Drogę można zapewne uznać za jeden z symboli współczesnego świata. „Książka o drogach” – w taki sposób określa swoją opowieść Ted Conover, amerykański podróżnik, pisarz i reporter, publikujący między innymi w „National Geographic” czy w „The New York Times”. Najnowsza książka Conovera jest reportażem synkretycznym, opisującym liczne wędrówki autora na przestrzeni lat. Kompozycja dzieła przypomina uporządkowany album z fotografiami przedstawiającymi miejsca, które moglibyśmy (gdybyśmy byli sprytni i obrotni jak Conover) odwiedzić: Peru, Indie, Kenia, Zachodni Brzeg Jordanu, Chiny, Nigeria....

Pierwsza z podróży Conovera to wyjazd do Peru śladami importowanego do Stanów Zjednoczonych mahoniu, zgłębianie tematu handlu drzewem i życia peruwiańskich drwali. W samych Andach pradawne, kamienne szlaki nabierają symbolicznego znaczenia, choć jednocześnie drogi funkcjonują w tekście o Peru jako coś bardzo fizycznego, dotykalnego, związanego z interesami prowadzonymi dzięki bogactwu dżungli amazońskiej. Natomiast młodzi mieszkańcy Zanskaru, części indyjskiego stanu Dżammu i Kaszmir, przemierzają chaddar, lodową drogę, by rozpocząć nowe, lepsze życie. Męcząca i niebezpieczna wędrówka jest dla miejscowej ludności, żyjącej w odizolowanych od reszty świata himalajskich wioskach, niezwykłym wydarzeniem. Co ciekawe, plany zbudowania całorocznej drogi do Zanskaru Conover komentuje w ten sposób: Nie trzeba wielkiego doświadczenia życiowego, by się zorientować, że koszt nowej drogi będzie ogromny, jeśli chodzi o utracony spokój, utraconą kulturę, utracony raj.

Najciekawsza, obok fragmentu o Zachodnim Brzegu, wydaje mi się opowieść o podróżowaniu do Kenii, dotykająca problemu AIDS i HIV wśród tamtejszych kierowców ciężarówek.
Uwagę przykuwa szczególnie barwna postać Obadiaha, chłopca karbowego, a potem kierowcy, dla którego: droga wnosiła element nieprzewidywalności – mógł oznaczać niebezpieczeństwo, ale mógł też oznaczać wolność. W największym mieście Nigerii, Lagosie, Conover, podróżując karetką, uzmysławia sobie, iż droga może zostać wykorzystana do niecnych celów przez bezdomnych, bezrobotnych chłopców z sąsiedztwa. Autostrada jest dla nich życiodajną rzeką – tutaj się żebrze, kradnie i biega za wypadającymi z ciężarówek ładunkami. Bezradność nigeryjskich władz pozwala, by szlaki transportowe kumulowały przemoc i przestępczość. Z kolei na okupowanym Zachodnim Brzegu droga, poprzecinana posterunkami wojskowymi, staje się doskonałą okazją do manifestacji siły: kolejki do posterunków wojskowych tworzą od razu poczucie wspólnoty: wspólne nieszczęście, wspólne uwięzienie. Czekanie w kolejce, by przejść na stronę palestyńską czy jazda samochodem po stronie izraelskiej okazuje się dla Conovera doświadczeniem wręcz ekstremalnym – stale jest wystawiony na niebezpieczeństwo zamachu. Natomiast w Chinach, w tej ogromnej fabryce świata, autor uczestniczy w ekstrawaganckiej, tygodniowej wycieczce klubu samochodowego bogatych Pekińczyków. Tutaj, w ojczyźnie Mao, rozpoczyna się era rozwoju przemysłu transportowego na wielką skalę, choć same drogi dopiero próbują wkomponować się w chiński, rolniczy krajobraz.

Warto zaznaczyć, iż Conover bardzo często podkreśla, że jest przedstawicielem innego zupełnie świata niż portretowani przez niego Afrykańczycy czy Chińczycy. Wyraźnie akcentując swoją podmiotowość i egzotyczność, patrzy na rzeczywistość „tych innych” z pozycji nowojorskiego flâneura, nowoczesnego wielbiciela stanu natury i przedstawiciela amerykańskiej kultury motoryzacyjnej. Autor nie sili się na zbytnią empatię wobec swych bohaterów, która być może okazałaby się czymś sztucznym i nie na miejscu wobec tak bogatych i odmiennych doświadczeń. Zarazem nie jest to po prostu zasadniczo życzliwe, ale pełne wyższości spojrzenie na inną kulturę, ani też usiłowanie oswojenia tej inności – Conover, zachowując wobec niej autonomię, z wyczuciem i taktem próbuje określić również dobrodziejstwa i niebezpieczeństwa własnej, zachodniej kultury i cywilizacji. Pisze na przykład o tym, że drogi są ścieżkami ludzkich dokonań, choć z drugiej strony przez ich istnienie maleje liczebność zwierząt oraz ilość gatunków fauny i flory. W rezultacie relacja między Okcydentem, którego przedstawicielem jest Conover, a Innością nie jest konfrontacją cywilizacji i barbarzyństwa, lecz przeciwstawieniem zupełnie różnych formacji cywilizacyjnych, poglądów, kultur. Co sprawia, że opowieść jest polifoniczna.

Odniosłam jednak wrażenie, że za wiele w tej książce pretensji do wzniosłości, co w rezultacie kończy się tylko patetycznością, oraz dużo prostego socjologizmu czy pisarskich pouczeń (jak w rozdziale Ekologia drogi i przypowiastce o Panu Ropuchu). Pojawiają się tu, zwłaszcza na początku książki dosyć natarczywie, ogólne refleksje o życiu i o naszym istnieniu w świecie, które wręcz ocierają się o banał: żyję, będąc w drodze, drogi są systemem krążenia świata ludzi czy drogi są ścieżkami ludzkich dążeń. Tak, żyjemy w drodze, droga jest metaforą ludzkiego losu – i tak dalej. Wszystko to już wiemy od bardzo dawna. Nie do końca więc zgadzam się z zamieszczoną na okładce książki opinią Dariusza Rosiaka, który twierdzi, że Conoverowi udaje się w pełni uciec od banału. Jednak, podobnie jak Rosiak, wartości tej książki upatruję przede wszystkim w zgrabnym opisie konkretnego ludzkiego losu.

Oczywiście rozumiem, że autor kategorię drogi chciał uczynić pojęciem spajającym opowieść o swym wędrowaniu. Tylko że te momenty eseistyczne wypadają dosyć blado na przykład przy świetnym, obyczajowo-kulturowym obrazku przedstawiającym pracę kenijskiego kierowcy czy życie tamtejszych kobiet, pracujących w przydrożnych hotelach. Dlatego dla mnie najbardziej przekonywujący i interesujący jest Conover jako uważny obserwator zwykłej codzienności. Urok traci, gdy, opisując tę codzienność, dopowiada kwestie urbanizacji czy procesów globalizacyjnych. Wiemy przecież, że nasza codzienność jest uwikłana w sprawy wielkiego świata – ale to los konkretnego człowieka przykuwa naszą uwagę.


Ted Conover, Szlaki człowieka. Podróże drogami świata
przeł. Paweł Schreiber
Czarne, 2011