Koniec cyklu przyniósł mi jednak inną refleksję, mianowicie – że właściwie żadnej ze strategii, które opisywałam wcześniej nie da się przełożyć 1 do 1 na polski grunt. Możemy oczywiście inspirować się doświadczeniem innych, jednak poszukując własnej taktyki, niechybnie trzeba rozejrzeć się wokół i przemyśleć sytuację, w jakiej obecnie się znajdujemy… oraz, przede wszystkim, czego potrzebują nasi czytelnicy i kim właściwie są. Warto także spojrzeć wstecz i pomyśleć, jak pisali nasi poprzednicy. W czasie trwania projektu w MSN przez moje ręce przewinęły się dwie wydane niedawno książki – Pożegnanie z Ablem Mieczysława Porębskiego i Strategia pająka, czyli wywiad-rzeka z Andrzejem Osęką. Porębski i Osęka należą do czołówki polskich krytyków czasu PRLu, są to jednak dwie przeciwstawne sobie osobowości, których strategie zasadniczo się od siebie różniły. Warto je porównać.
Pożegnanie z poetą?
Gdy zaczynałam czytać Pożegnanie z Ablem, byłam bardzo entuzjastycznie nastawiona do tej książki. Jednak po lekturze kilku początkowych esejów poczułam, że mam dosyć i odłożyłam na jakiś czas książkę. Znakomita większość Pożegnania z Ablem to monograficzne eseje, poświęcone twórczości ważnych dla Porębskiego artystów (lub, ostatecznie, poświęcone jakiemuś problemowi), które oczywiście urzekają pięknym stylem i humanistycznym rozmachem. Ten rozmach wydawał mi się jednak trochę zbyt rozbuchany, szczególnie w momentach, gdy autor zaczynał swoje wynurzenia od cofnięcia się głęboko w czasie… aż do starożytności. Ech. Miałam więc obawy, że tak będzie wyglądać całość książki… Na szczęście jej druga część składa się z wywiadów przeprowadzonych z mistrzem, zakończonych dyskusją pomiędzy uczniami Porębskiego, którzy wspominali postać wielkiego krytyka. I to chyba z wywiadów można wysunąć najwięcej wniosków o strategii Porębskiego jako krytyka, a także badacza, akademika i kuratora.
Music has lost its power, David Shirgley
Można powiedzieć, że Mieczysław Porębski to nasz polski Apollinaire i Andre Breton w jednym. Jako krytyk towarzyszył artystom swojego pokolenia, dla którego kształtującymi wydarzeniami była II wojna światowa, opór wobec doktryny socrealistycznej i I Wystawa Sztuki Nowoczesnej w 1949 roku. Zarówno Porębski, co i jego pokolenie działali pod sztandarami nadrealizmu, przeciwstawianemu ponurej doktrynie socu. To silne zakorzenienie w surrealizmie oraz naturalny wzór w postaci Bretona ukształtowały Porębskiego jako klasycznego krytyka-poetę, przyjaciela artystów, który swoim stylem starał się oddawać na piśmie to, co artysta mówił poruszając pędzlem lub dłutem.
Szczególnie ujmujące jest podejście Porębskiego do sztuki, którą traktuje bardzo osobiście, jako cząstkę codziennej rzeczywistości – a nie, jak to dzisiaj z reguły bywa, raczej byt muzealny, zanurzony w świecie zdecydowanie różnym od tego, w którym się poruszamy na co dzień. Tymczasem jak twierdzi Porębski, żeby pisać o sztuce – trzeba z nią zamieszkać. I faktycznie, w Ablu znajdziemy także refleksje o tych obrazach, które Porębski miał u siebie w domu i oglądał przez długie lata – obserwował, jak zmieniają się w zależności od pory dnia i roku, powietrza i światła. Obserwował obraz także w nocy, kiedy istnieje jedynie jako faktura, stając się przedmiotem do dotykania. W takim – bardzo cierpliwym i uważnym podejściu do obrazu – Porębski był na wskroś nowoczesny, bliski Didi-Hubermanowi.
W Ablu znajdziemy zresztą wiele innych komentarzy słynnego krytyka, które ukazują Porębskiego jako badacza kultury wizualnej, zafascynowanego nie tylko sztuką stricte muzealną, ale także obrazami prymitywnymi, archaicznymi lub tymi należącymi do codziennego folkloru, które kształtują naszą mentalność. Przyświeca mu przy tym niezmienna zasada, że należy zajmować się tymi obrazami, które znajdujemy w naszym najbliższym otoczeniu.
Trzeba jednak przyznać, że ta strategia krytyczna, którą realizował przez całe życie Porębski, a także do której namawia młodszych krytyków w Ablu, jest dzisiaj dosyć trudna do zrealizowania. Jest to bowiem taktyka stricte modernistyczna, zakładająca przynależność krytyka do pewnej grupy artystycznej, w której obiera on rolę teoretyka i towarzysza artystów. W dzisiejszej, ponowoczesnej rzeczywistości dużo bardziej aktualna wydaje się choćby strategia zarysowana swojego czasu przez Jakuba Banasiaka, w której krytyk na powrót jest tym, który Wkracza Na Salony i Ocenia; jego stosunek do artysty jest dużo bardziej zdystansowany, co gorsza (dla artysty) – to krytyk wie lepiej . Z kolei krytyka towarzysząca, jaką uprawiał Porębski, jest dziś uprawiana z powodzeniem przez instytucje promujące sztukę.
Z tych powodów wydaje się, że jeśli jest coś interesującego w postawie Porębskiego, to jest to jego podejście do sztuki, a nie artystów; a także jego styl – piękny, ale prosty, w którym odbija się dobroduszna postać piszącego. Dziś krytycy lubią ukrywać się za pseudo-naukowych stylem – czytając teksty Porębskiego możemy łatwo zobaczyć tego starszego pana, który ze spokojem przemierza kolejne sale wystawowe, podpierając się z gracją na laseczce.
Osęka znów stęka!
W tym samym czasie, w którym przysypiałam lekko nad funeralnymi memoriałami Porębskiego, w moje ręce wpadła Strategia pająka, wywiad rzeka z Andrzejem Osęką, przeprowadzony przez Adama Mazura. Może na samym wstępie powiem, że cieszy mnie wydawnicza działalność Jakuba Banasiaka, który pomimo swojego głośnego Pożegnania z krytyką, nie rozstał się z nią całkowicie, wydając choćby teksty innych krytyków. Mam nadzieję, że Strategia pająka nie będzie ostatnią tego typu inicjatywą.
W przeciwności do Abla, Strategia pająka to lektura na jeden wieczór, wciągająca i raczej z rodzaju kryminalnych. Dzięki formule wywiadu czytelnik zostaje wciągnięty w wartką opowieść o życiu i czasach jednego z najbardziej kontrowersyjnych krytyków PRLu, należącego do pokolenia Aresnałowców, który w latach 80. był związany z opozycją demokratyczną. Łatwo się domyślić, że tym, co formowało całą działalność Osęki jako krytyka, było jego polityczne nastawienie. Kluczowym wydarzeniem w rozwoju jego kariery jest w końcu wystawa w Arsenale w 1955 roku, która w symboliczny sposób wyznacza kres doktryny socrealistycznej. Sam Osęka opowiada o Arsenale jako politycznym wystąpieniu przeciwko opresyjnej doktrynie narzucanej przez państwo. Także w późniejszych latach swojej kariery krytyk związał się z inną jawnie buntowniczą grupą artystyczną- Wprostowcami (zaliczonymi później do nurtu „pałeryzmu” przez krytyków Rastra).
Można powiedzieć, że strategia krytyczna Osęki różni się w znacznej mierze od modelu krytyka-poety, reprezentowanej przez Porębskiego (zresztą w Strategii pająka Osęka nie kryje niechęci wobec swojego kolegi po fachu, dosyć niesprawiedliwej, jak słusznie zauważył w styczniowym Arteonie Piotr Słodkowski). Osęka to typ krytyka-dziennikarza, interesującego się sztuką o znaczeniu politycznym, która ma realny wpływ na otaczającą nas rzeczywistość; także sam, jako krytyk, nie jest osobą pasywną, lecz zaangażowaną. Jest co prawda dosyć zastanawiające, że swoją postawę doskonale łączy z dość zatwardziale konserwatywnym poglądem na sztukę (Mitoraja lubi, bo to doskonały „rzemiecha”, Bałki nie znosi, bo… mydło jest tanie), jednak jego konstatacja, że dziś krytycy widzą tylko to, co w galerii wpisuje się chyba dobrze w obecne debaty o sztuce zaangażowanej i politycznej roli artysty. Krytyka artystyczna boryka się w końcu z tym samym problemem, co cała sztuka współczesna – jej rola w debacie publicznej jest stosunkowo niewielka, a krytyków parających się dziennikarstwem jest w Polsce żałośnie mało. Nie powiedziałabym także, aby istniejąca już krytyka dziennikarska była szczególnie interesująca, jest co najwyżej letnia: może i zaangażowana, lecz mało przekonywująca, często także wpadająca w mesjanistyczny ton. Dla mniej zainteresowanego sztuką odbiorcy jest zapewne także po prostu nudna.
Skoro już wspięliśmy się na społecznikowskie wyżyny, pora zejść na ziemię. Jeśli bowiem ze Strategii pająka wyłania się nam postać miłego, zaangażowanego Osęki-politycznego weterana, warto przypomnieć sobie jego spór z krytykami „Rastra”, którzy na Osęce nie zostawiali suchej nitki:
Działalność publicystyczna Osęki uparcie lansowanego na łamach "Gazety..." staje się coraz bardziej szkodliwa. Już nie tylko bowiem zaraża on czytelników swoim chorobliwym (starczym?) obrzydzeniem dla wszystkiego co stworzono w sztuce po 1960 roku, ale również zaczyna (z premedytacją?) wprowadzać w błąd sugerując np. że land art (sztuka ziemi) wywodzi się z twórczości Warhola. Co i komu chce udowodnić Osęka? Co chce osiągnąć "Gazeta" publikując te wątpliwej wartości elaboraty i po co właściwie obrzydzać ludziom współczesną sztukę?
No i masz babo placek, znów okazuje się, że zaangażowany wcale nie równa się dobry. Dodatkowo, warto pamiętać o tym, że w momencie największego zaangażowania politycznego (lata 80.) Osęka krytyką artystyczną właściwie się nie zajmował. No więc krytyk zaangażowany to jaki? Ten, który nie pisze? A może ten, który sztukę ocenia głównie poprzez pryzmat ideologii, jak robi to Ekaterina Degot? A gdzie w tym wszystkim jest czytelnik, do którego teksty krytyka-polityka teoretycznie są adresowane? A no tak, zapomniałam – kto by się tam przejmował publiką…
I tu chyba tkwi haczyk – bo czy zaangażowanie krytyka nie powinno przejawiać się właśnie w jego zainteresowaniu publicznością? W próbie zainteresowania jej sztuką, tym, co krytyk o sztuce myśli?
Marcel Duchamp, Chess
Oczywiście, powyższe pytania mogą wydawać się banalne, ale wydaje mi się, że w dotychczasowych debatach o krytyce artystycznej – polegającej z reguły na nieustannym lamencie, że czas krytyków się skończył, a pałeczkę po nich przejęli kuratorzy (lub, co gorsza, rynek, brr) – gubi się gdzieś prosta refleksja, że tak naprawdę nie TO jest prawdziwym problemem krytyki artystycznej. Przykład Mieczysława Porębskiego – krytyka, poety i kuratora – pokazuje, że problem związków krytyki artystycznej z kuratorstwem nie jest niczym nowym. Prawdziwym problemem wydaje się za to hermetyczność krytyki artystycznej, która jest adresowana w dużej mierze tylko do jednego typu odbiorcy –wykształconego członka świata sztuki. Przy takiej publiczności wysiłki krytyków faktycznie stają się tylko sztuką dla sztuki, a ich głos nie ma żadnego znaczenia w konkurencji z polityką instytucji lub humorami rynku. Ich teksty także w nikłej mierze przyczyniają się do popularyzacji sztuki w społeczeństwie.
No i w końcu – czy ograniczając się do jednego sposobu pisania o sztuce, sami nie zawężamy naszych horyzontów? Skąd ta pewność, że nudnawy i „grzeczny” artykuł jest w stanie powiedzieć wszystko o sztuce i naszym artystycznym półświatku, który, jak wiemy, różnymi barwami się mieni? Ostatnio, kończąc najnowszą powieść Houellebecqa i dumając nad smętnym losem Jeda Martina, przemknęła mi przez głowę myśl, że jest to właściwie najbardziej błyskotliwy tekst o sztuce współczesnej, jaki przeczytałam w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Może cyniczny, ale jednak zabawny i ciekawy, także dla osób nie zainteresowanych sztuką. Nie, wcale nie twierdzę, że wszyscy powinniśmy zacząć pisać jak Houellebecq – jednaj chyba najwyższa pora ruszyć głową i wyjść poza schematyczne krytyczne papierniczenie. Że można, udowodnili to w zeszłym roku Łukasz Ronduda i Łukasz Gorczyca, wydając łże-powieść W połowie puste. Oczywiście, równie ciekawie można opowiadać o sztuce także na inne sposoby – poprzez krótsze lub dłuższe filmy, komiksy, rysunki satyryczne… Brakuje trochę tego na naszym polskim poletku.
Dodatkowo, mam wrażenie, że krytyka artystyczna faktycznie rozmija się ze swoimi czasami i potrzebami dzisiejszych odbiorców. Tak to wygląda np. w przypadku publikacji S.Z.T.U.K.A Sebastiana Cichockiego. Jest to piękna książka, jednak droga i jakby nieco utopijna w założeniu – bo jeśli już mówimy o popularyzacji sztuki wśród najmłodszych, czy nie lepsze i dużo skuteczniejsze byłoby wyprodukowanie kilku gierek komputerowych o sztuce, dostępnych on-line? Nie oszukujmy się, dzisiaj ulubioną zabawą maluchów są gry… o czym zawsze się przekonuję w konfrontacji z chrześniakiem – jeśli wyłączy się mu komputer, wpada w histerię. Ma 3 lata – czytać jeszcze nie umie, ale grać – jak najbardziej!
Krytyka się kończy, przynajmniej w swojej tradycyjnej formie. I nic nie możemy z tym zrobić – napisał niedawno Karol Sienkiewicz. Jaką tradycyjną formę miał na myśli Sienkiewicz, trudno stwierdzić, najwyraźniej jednak jest to formuła na tyle nudna, że faktycznie pora z nią skończyć. Ostatnio usłyszałam od kogoś, że krytyka to gra. Jeśli tak, niech będzie to chociaż gra ciekawa i pełna emocji. Wydaje się także, że krytycy nie są wcale tacy bezradni, jak uważa Sienkiewicz. Wręcz przeciwnie – trzeba tylko poruszyć pionkiem.
PRZECZYTAJ TAKŻE
POLOWANIE NA KRYTYKÓW
POLOWANIE NA KRYTYKÓW (KONTYNUACJA)
Karolina Plinta – zła kobieta. Studentka MISH UJ. Szczecinianka z pochodzenia, obecnie mieszka w Warszawie. Interesuje się sztuką współczesną, krytyką artystyczną, kulturą wizualną i feminizmem. Autorka bloga "Sztuka na gorąco", który stanowi część niezależnego kolektywu blogowego "Gablota Krytyki". Upierdliwa i nieznośna, fanka taniego disco i równie taniego wina.