Zacznijmy więc właśnie od Herberta; polski czytelnik niewątpliwie nie zapomniał o deklaracji złożonej przez bohatera Młodości – drugiej części autobiografii Coetzee’ego. Przeczytajmy jeszcze raz: Josif Brodski, Ingeborg Bachmann, Zbigniew Herbert: z samotnych traw, miotanych mrocznymi prądami mórz Europy, ta trójka puszcza w powietrze swoje słowa, które mkną na falach eteru do pokoju Johna, słowa współczesnych poetów, raz jeszcze mówiąc mu, czym może być poezja, czym może również być on sam; dzięki tym słowom cieszy się, że zamieszkuje tę samą ziemię, co tamci troje. W Obrazie. Esejach o cenzurze polski poeta powraca – znów jako potężny klasyk, którego piętrowa ironia staje naprzeciw tyranii. W lekturze Coetzee’ego wiersze Herberta ukazują się jako precyzyjnie skonstruowane, funkcjonujące w odniesieniu do cenzury w sposób bynajmniej nie prosty. Gesty poetyckie, zwodzące cenzora, uwikłane w wielowarstwowe procesy interpretacji i nadinterpretacji, skłaniają przede wszystkim do postawienia pytania o możliwości i warunki lektury w kontekście konkretnych strategii cenzorskich, których przywoływanie nie jest tu chyba konieczne. Subtelne analizy tekstów warte są prześledzenia w całości, nie zaś tylko wydobycia z nich – obecnej, wyrazistej – myśli przewodniej, pozwolę więc sobie pominąć, nawet kilkuzdaniowe, streszczenia. Mimo wielu zalet tego eseju (także dla interpretacji innych książek Coetzee’ego), wydaje mi się on najsłabszy z całego zbioru. Może dlatego, że pozostałe są poświęcone mniej lub bardziej odległym tekstom (inna rzecz, że wtedy chętniej zawierzam sądom autora), może dlatego że postać, poezja i patos Herberta są już chyba nieźle u nas rozpoznane, a może dlatego że sam Coetzee chyba tylko tu (a może: najwyraźniej tu) uderza w nutę patetyczną. Niemniej jednak rzecz to dla polskiego czytelnika atrakcyjna, choćby z tego powodu, że dobrze spojrzeć na tuzów polskiej poezji z – nawet chwilowej i niekoniecznie w pełni satysfakcjonującej – perspektywy zewnętrznego obserwatora.


Pozostałe teksty, mimo dużych różnic – czy to tematycznych, czy jak chodzi o charakter samych interpretacji – da się podsumować bardzo prosto: bardzo ciekawe eseje o cenzurze w różnych przestrzeniach historyczno-kulturowych. Mimo całego skomplikowania interpretacji, trudności niektórych tekstów, takie właśnie wrażenie pozostaje po lekturze, która – mimo obaw, jakie niejeden czytelnik mógłby mieć w związku z poprzednimi tomami esejów Coetzee’ego – nie nudzi ani przez moment. Teksty budowane są bardzo precyzyjnie, czasami wręcz powściągliwie. Szeroki kontekst interpretacyjny, jaki przywołuje autor we właściwie każdym z nich, skłania do wniosku, że i w tym przypadku erudycja okazuje się wartością nie do przecenienia, jest nie inkrustacją, ale niezbędnym składnikiem tekstu. Podobnie jest z szeregiem mniejszych lub większych biograficznych opowieści – funkcjonują tu one nie tylko na prawach ożywczych anegdot. Biografie pisarzy trudno uznać w kontekście cenzury za możliwe do pominięcia.

Tak będzie w przypadku choćby Osipa Mandelsztama, którego dzieła przetrwały dzięki determinacji jego żony. Przypadek to może wart zatrzymania się na chwilę. Mandelsztam w latach 30. został aresztowany za wiersz kilkakrotnie wygłaszany dla grupy znajomych. Cenzura dosięgła więc ostatecznie słowa mówionego, które zwyczajowo, jak się wydaje, umyka kontroli. Coetzee analizuje jednak przede wszystkim sprawę innego tekstu rosyjskiego poety – ody do Stalina. Poddany wyniszczającej presji, pozbawiającej go siły i literackiej reputacji, Mandelsztam pisze wiersz, którego charakter skłania badaczy do ambiwalentnych wniosków. Problem, który się w tym kontekście pojawia, najprościej tak określić: czy Mandelsztam pisał to, co myślał, a jeżeli nie, to, jak należy tekst umiejscowić w twórczości poety. Czytamy: Krytyczne zadanie związane z lekturą ody Mandelsztama nie powinno zatem polegać na jednoznacznym rozstrzyganiu kwestii jej szczerości lub nieszczerości, lecz na poszukiwaniu natury jej szaleństwa i – co może ważniejsze – na poszukiwaniu w odzie refleksji nad własnym szaleństwem. Oznacza to, że nasze oczy powinny być otwarte nie na przedstawienie Stalina w odzie, lecz na przedstawienie Stalina, to znaczy przedstawienie samego projektu przedstawienia.

Namysł Coetzee’ego nad tym, jak postrzegać szaleństwo w odniesieniu (niejednoznacznym, niejednostronnym i niejednorodnym) do cenzury, pojawia się w Obrazie wielokrotnie. Zastanawiając się – to chyba najważniejszy problem tej książki – nad tym, jak powstaje, z czego powstaje cenzura i jak buduje swoją władzę, wiąże ją Coetzee z pojęciami, które nie muszą być uznane za domyślne. Strach, obłęd, obraza czy upokorzenie to tylko niektóre spośród nich. Tylko kilka spośród tych, bez których mówienie o cenzurze, jej ofiarach i wykonawcach, a także o szeroko pojętej i traktowanej dużo łagodniej w społeczeństwie „normie”, nie ma większego sensu. Nie ma, jeżeli interesuje nas nie tylko anegdota, księga przypadków tragicznych losów artystów czy potępienie mechanizmu cenzury. To zaś w książce Coetzee’ego raczej punkt wyjścia, nie zaś cel tekstu.

Feminizm, przemoc, pornografia i cenzura – to kolejne pojęcia przecinające się w tekstach autora Foe, które funkcjonują jako kolejne problemy – etyczne przede wszystkim. A więc na przykład trudności w orzeczeniu, jakie znaczenie i skutki ma pornografia, gdzie właściwie lokować jej granice, co może, a czego nie może w tym zakresie dokonać społeczne tabu, czy feminiści mają rację, kto jej nie ma i czyje pojęcia najlepiej w dyskusji wykorzystać. Cenzura krzywdzi, ale też podnieca, okazuje się pożądana, niesie zysk. Pornograficzny spektakl oraz pornograficzna krzywda wyrządzana kobiecie, a właściwie: kobiecemu ciału, naruszają stabilność intuicyjnego sądu, jaki może towarzyszyć dyskusji o cenzurze. Konflikt między liberalnym a feministycznym słownikiem pojęć ujawnia się tu w pełnej krasie, podobnie jak niekończące się dylematy. Jeżeli cenzura jest opresyjna, gdzie szukać jej „właściwej” formy? Jeżeli przyjmiemy, że cenzura jest konieczna, gdzie szukać jej granic? Jeżeli kobieta staje się w pornografii przedmiotem, seks nie jest odgrywany, ale realny, jak określić sferę wolności? Jeżeli cenzura, to co poza cenzurą? I tak dalej, i tak dalej. W interpretacjach Coetzee’ego cenzura nigdy nie jest niewidoczna, nie pozostaje bez wpływu na twórczość, pozostawia po sobie ślad. Jej obecność, nawet, gdy nie ingeruje w tekst, zmienia i deformuje życie – nie tylko literackie. I tym razem nie będzie zaskoczeń: walka z cenzurą i krytyka cenzury pozostają niejednoznaczne – nad tą książką unosi się duch Erazma.


John Maxwell Coetzee, Obraza. Eseje o cenzurze
przeł. Marek Król
Znak, 2011


OLGA SZMIDT O INNYCH KSIĄŻKACH COETZEE'EGO:
PUNKTY NAWIGACYJNE
LATO