KTO, czyli kto? Kto pracuje w Waszym teatrze? Czy odczuwacie różnice pokoleniowe w zespole?
Katarzyna Maria Zawadzka: To jest na tyle specyficzny teatr, że poza tym, że aktor w nim gra, to dodatkowo pełni wiele innych funkcji: organizatora, przewodnika, dyżurującego szatniarza. Kiedy trzeba jest „fizolem” montującym elementy scenografii do spektaklu. U nas w teatrze nie pracuje ani garderobiana, ani fryzjerka, ani charakteryzatorka, czy też osoby do obsługi widowni. Tym wszystkim zajmujemy się wyłącznie my, aktorzy. A jeśli chodzi o różnice pokoleniowe, to ja ich w pracy nie zaobserwowałam. Wszyscy pracujemy tak samo i jesteśmy ze sobą zgrani, po prostu jesteśmy zespołem.
Agata Słowicka: W praktyce wygląda to tak: zaczynamy montaż rano, w rękawiczkach stawiamy scenografię, po czym tymi samymi brudnymi (śmiech) rękami robimy sobie makijaż do spektaklu. A po przedstawieniu, kiedy brawa ucichną, zabieramy się z powrotem za demontaż scenografii. Taka jest natura teatrów ulicznych. W plenerowych przedstawieniach osoby występujące montują sobie scenografię.
Katarzyna Maria Zawadzka: Dla naszego teatru charakterystyczne jest to, że w spektaklach plenerowych wykorzystywane są konstrukcje jeżdżące. Właściwie w każdym: Quixotage, Zapach czasu, Wieża Babel, Ślepcy, a nawet w kabaretowym projekcie polsko-norweskim przygotowanym z myślą o scenie kameralnej Opery Krakowskiej, Operacja Opera. To jest taki znak firmowy, czy raczej scenograficzny teatru KTO.
Agata Słowicka: W Ślepcach mamy taką scenę, gdzie dziewięć kobiet jest na jednej konstrukcji, a dwaj, trzej mężczyźni ją animują. W tym przedstawieniu gramy z łóżkami, które w miejscu materaca mają drewnianą belkę, po której skaczemy. Łączymy łóżka razem, kładziemy jedno na drugie i robi się z tego coraz większa konstrukcja.
Wolicie grać z żywym człowiekiem czy animować przedmiot?
Katarzyna Maria Zawadzka, Agata Słowicka: Zdecydowanie z człowiekiem.
Ślepcy, pierwsza od lewej Katarzyna Maria Zawadzka, trzecia Agata Słowicka, fot. D. Czarnecka
Jaki opór zatem stawia przedmiot?
Agata Słowicka: Przedmioty mają to do siebie, że kółka się w nich wypaczają, hamulce nie działają, platforma się przekręca nie tak, jak chcemy. Często musimy walczyć o własne bezpieczeństwo (śmiech).
Ale przyznacie, że Wasze przedstawienia są mocno osadzone w przedmiotach…
Agata Słowicka: Najpierw jest przedmiot, potem aktor. Wychodzi się zawsze od scenografii. Wynika to z prostej przyczyny. Spektakle w plenerze, w przeciwieństwie do spektakli w sali, ogląda ogromna ilość widzów.
Katarzyna Maria Zawadzka: Przedmioty w spektaklach KTO rzeczywiście odgrywają znaczącą rolę, stanowią jedno z mediów pomiędzy dziełem teatralnym a odbiorcą.
Wracając do tej kameralnej atmosfery – w spektaklach granych na scenie też dominują przedmioty, a w przedstawieniu Sprzedam dom, w którym już nie mogę mieszkać – zwłaszcza walizki. Czy to dlatego, że tyle podróżujecie?
Katarzyna Maria Zawadzka: Myślę, że coś w tym jest, że to pewne nawiązanie. Ale przede wszystkim walizki istnieją w tym spektaklu ze względu na jego fabułę.
Agata Słowicka: Dla mnie pierwsze skojarzenie z Teatrem KTO to walizka i prochowiec.
To miejsce, Wasza scena na ulicy Gzymsików 8, jest przystankiem w tej nieustannej teatralnej podróży?
Katarzyna Maria Zawadzka: Tak, dla nas prawdziwy sezon zaczyna się wtedy, kiedy w innych teatrach instytucjonalnych powoli dobiega końca i zaczynają się urlopy. U nas jest odwrotnie, nasz sezon trwa od późnej wiosny do jesieni.
Agata Słowicka
Mapa zwiedzonych przez Was miejsc jest niezwykle bogata. Wydaje się, że konstytuujecie się w drodze. Do czego jesteście bardziej przywiązani – że możecie wyjechać z teatrem czy wrócić tutaj?
Agata Słowicka: Chyba nie do końca tak to postrzegamy. Dla nas widz jest widzem. Nie ma znaczenia, czy jest tu, czy tam.
Katarzyna Maria Zawadzka: Nasze wyjazdy na spektakle do kolejnych miast, państw to są wyprawy całego zespołu, w trakcie których żyjemy przez kilka dni ze sobą, ale także poznajemy nowych ludzi, zwiedzamy ciekawe miejsca. Mamy czas przeznaczony na pracę i na poznawanie kultury danego miejsca. W trakcie podróży zawsze dzieje się coś nowego, zbieramy nowe doświadczenia, przygody. Natomiast tutaj w dniu spektaklu jest stały „rozkład jazdy”, przychodzimy o 18, wychodzimy o 21. Ja osobiście cenię sobie obie opcje. Lubię podróżować i cieszę się ogromnie, że dzięki pracy w KTO mogłam odwiedzić tyle ciekawych miejsc na świecie, ale w tych podróżach bardzo lubię też powroty tutaj, do Krakowa. Lubię mieć to poczucie, że wracam do domu.
Mogłybyście opowiedzieć coś więcej o odbiorze waszych spektakli za granicą?
Agata Słowicka: Niemcy oglądają spektakle inaczej niż na przykład Portugalczycy. Inny jest też odbiór na Wschodzie. Gdy ogrywaliśmy scenę flamenco w Quixotage’u w Kolumbii, widownia była bardzo żywiołowa. Niemcy natomiast budują czwartą ścianę.
Katarzyna Maria Zawadzka: Na Białorusi nie ma teatru ulicznego, widzowie są spragnieni takiego doświadczenia. Jesteśmy tam bardzo ciepło przyjmowani i oczekiwani. Oni ze wzruszeniem oglądają przedstawienie, niemal ze łzami w oczach gratulują nam i zapraszają ponownie. Natomiast w Iranie, gdy spektakl się kończy, po trzydziestu sekundach widownia pustoszeje. To wynika to z ich sytuacji politycznej, ludzie po prostu nie mogą zbyt entuzjastycznie reagować.
Agata Słowicka: Ja miałam wrażenie, że ludzie tam byli bardzo spragnieni teatru, ale też byli bardzo zachowawczy. Fragmenty naszego spektaklu oglądał przed występem cenzor i nie zatwierdził wszystkiego. Nie pozwolił, aby na scenie kobieta tańczyła z mężczyzną. Aktorzy nie mogą się dotykać, jedynie przez ubranie. Animuje się materiał, dotyk nie istnieje. To jest niesamowite.
Katarzyna Maria Zawadzka: Spektakle były tam ograniczone, spowolnione, nieco przeinaczone. Pod kostiumem kobiety musiały mieć czarne długie spodnie, bluzki z długimi rękawami i chustki na głowach szczelnie zakrywające włosy.
Agata Słowicka: A gramy niekiedy w bardzo skąpych kostiumach. Wyglądało to groteskowo. Oni oczywiście odczytywali konteksty, ale dla nas podwójne kostiumy były czymś potwornym, zwłaszcza przy zmianie strojów.
Katarzyna Maria Zawadzka
W spektaklach KTO praktycznie nie ma słów, z wyjątkiem inscenizacji Krzysztofa Niedźwiedzkiego. Z czego to wynika? Czy tylko ze względu na międzynarodową publiczność?
Agata Słowicka: Te spektakle są uniwersalnie. Nie oscylujemy wokół słów, tylko opowiadamy jakąś historię, która właśnie tych słów nie zawiera: mówimy gestem, dźwiękiem. W naszych spektaklach ogromną rolę odgrywa muzyka, która towarzyszy akcji od początku do końca.
Katarzyna Maria Zawadzka: Brak słów na pewno pozwala na swobodny przekaz fabuły naszych spektakli publiczności międzynarodowej. Jednakże wynika to również z określonego profilu teatru. Nasz dyrektor i jednocześnie główny reżyser – Jerzy Zoń, na coś się zdecydował, zrezygnował ze słów na rzecz ruchu, ciała, konstrukcji, szczudeł, muzyki oraz światła. Aktor musi się w tym wszystkim odnaleźć: stworzyć postać, którą zagra, jednocześnie animując przedmioty i konstrukcje oraz realizując konkretną choreografię.
Agata Słowicka: Na pewno ma utrudnione zadanie, bo nie wypowie tego, co chciałby powiedzieć. Od kiedy pracuję w KTO, zaczęłam bardziej krytycznie podchodzić do słowa. Zdarza się, że w teatrze panuje natłok słów, widz otrzymuje bardzo dużo komunikatów. Czasami, kiedy oglądam „normalny” spektakl, wydaje mi się, że jest przegadany. Słów jest za dużo, są bez sensu, prowadzą donikąd, a przecież słowa są ważne, warto je ważyć.
Kiedy wchodzi się do tego budynku, pierwsze, co się zauważa, to właśnie słowa, zwłaszcza cytaty z książek Bohumila Hrabala. Czy on jest duchowym przewodnikiem tego miejsca?
Katarzyna Maria Zawadzka: Spektakl Sprzedam dom, w którym już nie mogę mieszkać inspirowany życiem i twórczością Bohumila Hrabala rozpoczyna się właściwie już w teatralnym korytarzu, na ścianach którego wiszą obrazki z cytatami autora. Zatem jest to po prostu część scenografii tego przedstawienia.
Sprzedam dom, w którym już nie mogę mieszkać, na zdjęciu Katarzyna Maria Zawadzka, fot. archiwum teatru
Wasz reżyser jest pierwszym widzem, buduje spektakl z perspektywy widza. Czy wy też macie wpływ na kształt spektaklu? Może opowiecie więcej o waszym trybie pracy…
Agata Słowicka: Znajdujemy się w wielkiej hali i mamy działać, eksperymentować. Dostajemy tylko instrukcje: bardziej w prawo, w lewo, mniej, więcej, inaczej. Żadnych scenopisów nie ma. Przy Quixotage’u i Ślepcach wychodziliśmy od choreografii do konkretnych scen.
Katarzyna Maria Zawadzka: Podczas pracy nad spektaklem Ślepcy dostałam od reżysera pewien zarys, zestaw instrukcji. Po pierwsze: choreograficznych, czyli jak ma przebiegać dana scena od strony ruchowej, gdzie jestem i co robię, i po drugie: kim jest moja postać, jaka jest. Cała reszta pozostawała w mojej gestii, oczywiście trzymając się ram wyznaczonych przez reżysera [Jerzego Zonia – przyp. red.]. Do postaci zakonnicy – Siostry Katarzyny – sama dobudowałam życiorys, życie wewnętrzne i przebieg postaci.
Agata Słowicka: Fajne jest to, że ten sam spektakl można zagrać za każdym razem inaczej, cały czas szukając czegoś nowego. To jest niesamowicie ciekawe i twórcze.
Katarzyna Maria Zawadzka: W Sprzedam dom… nie ma takiej opcji, to jest spektakl oparty na choreografii ruchowej, która musi być precyzyjnie realizowana w tempie dyktowanym przez muzykę, przez co jest mało miejsca na improwizację.
Agata Słowicka: W plenerze można pozwolić sobie na większą swobodę twórczą, ponieważ następuje multiplikacja postaci.
Na ile jesteście krakowskim teatrem?
Agata Słowicka: Chciałabym zaznaczyć, że KTO jest bardzo krakowskie i bardzo niekrakowskie zarazem. Za dużo jeździmy, aby się tu osadzić. Nie jesteśmy chyba do końca identyfikowani z lokalną bohemą.
Katarzyna Maria Zawadzka: Ale cały czas krakowska publiczność nas odwiedza. Przywoływany już wcześniej spektakl Sprzedam dom…. jest już grany osiem lat i ludzie wciąż na niego przychodzą, nawet po kilka razy. A z drugiej strony często spotykam się z pytaniem: „Teatr na Gzymsików, a gdzie to jest?” A my jesteśmy tu, w jednym ze skromnych budynków dawnego osiedla robotniczego Modrzejówka i zawsze mamy pełną salę.
Agata Słowicka: Jesteśmy dumne z naszego „baraku”.
Dziękujemy za rozmowę