Kołyma to obszar osiem razy większy od Polski, miejsce, dokąd w latach 1932-1956 wywieziono do pracy przymusowej dwa miliony ludzi. Na tej przestrzeni, stanowiącej przedłużenie złóż arktycznych, znaleźć można praktycznie całą tablicę Mendelejewa z metalem o symbolu Au na czele. Jak przypomina Hugo-Bader, co paradoksalne w perspektywie Kołymy jako machiny do przemysłowego mielenia mięsa i kruszenia kości, pionierskie badania geologiczne na tym obszarze, złotym sercu Rosji, prowadził polski zesłaniec postyczniowy, Jan Czerski.
Otóż, szanowni państwo, Kołyma jest planetą! Tak, w istocie, Kołyma jest planetą, a to, co poza nią, to tak zwany matierik – ląd kontynent. Na tej planecie-wyspie, z której do dziś można wydostać się jedynie po okazaniu dowodu osobistego i zakupie biletu na statek lub samolot, w jakiś diabelski sposób zespala się ze sobą straszliwe zło i niezwykłe walory geologiczne. W pieśniach łagrowych funkcjonuje obraz Kołymy-planety jako jakiejś odrębnej przestrzeni okrucieństwa, obraz innego świata i domu umarłych.
W podróż na planetę Kołymę, śladami Warłama Szałamowa, autora znakomitych Opowiadań kołymskich, 18 września 2010 roku wybiera się dziennikarz „Gazety Wyborczej", Jacek Hugo-Bader (Każdego wieczoru mojej podróży prowadzę „Dziennik kołymski”, który razem ze zdjęciami w skróconej formie staram się wysłać codziennie na portal Wyborcza.pl). Plonem jego wędrowania są Dzienniki kołymskie ogłoszone przez wydawnictwo Czarne w 2011 roku.
Całość omawianego tutaj zbioru dzieli się na trzy części zatytułowane kolejno: Syndrom milczenia, Syndrom pola walki i Syndrom towarzysza podróży. Każda z nich obejmuje poszczególne dni wędrówki sygnalizowane w tytułach fragmentów poprzez wskazanie nazwy konkretnego miejsca (Oła. 30 kilometrów na wschód od Magadanu). Co istotne, każde z nich leży na określonym kilometrze Traktu Kołymskiego (Starzy mówią, że ta droga to najdłuższy cmentarz świata. Policzyłem, że gdyby wszystkie ofiary kołymskich łagrów epoki Salina położyć jedna za drugą, toby się na niej nie zmieściły). Mamy więc do czynienia z podróżą; kluczową rolę pełni nie czas, lecz przestrzeń, poprzez którą wędruje wagabunda. Zbiór notatek otwiera i zamyka rozmowa autora z intrygującą szamanką Edij Dorą. Jako całkiem zaskakujący appendix można potraktować zamieszczoną na końcu opowieści niejednoznaczną rozmowę z panią Janiną, Polką, byłą łagierniczką. Diariusz Hugo-Badera wzbogacają fotografie napotkanych na Trakcie Kołymskich ludzi.
Właśnie to ludzie są najważniejsi w tej historii i to nie tylko jako reprezentanci słynnej, syberyjskiej melancholii, która w wieku dwudziestym skompilowana została z równie słynnym radzieckim projektem zniewolenia umysłu. Galeria postaci przewijających się poprzez karty dziennika imponuje. Najciekawszą z nich wydaje się Natalia Nikołajewna, córka Nikołaja Iwanowicza Jeżowa (Tego Jeżowa!), która opowiada o swoim przybranym ojcu i życiu w rosyjskim domu dziecka. Na Kołymie, w najdalszym zakątku imperium, odnalazła spokój. Również babuszka Tania, rocznik 1917, na Kołymie od 1942, sama dobrowolnie postanowiła tutaj zamieszkać (to jedyny przypadek, jaki znam, żeby zek sam wprosił się na Kołymę). Z kolei życie Tamary Tichonowej z tym miejscem splecione zostało poprzez doświadczenie łagrowe jej ojca, Iwana. Dla złotego oligarchy Aleksandra Basanskiego czy Władimira Michajłowicza, króla chiszczników, czyli nielegalnych, wolnych poszukiwaczy złota, Kołyma to doskonałe miejsce do robienia interesów. Poza tym Kołyma to swoisty tygiel kultur, gdyż zamieszkują ją Czukcze, Jakuci, Ingusze, Eweni i Ewenkowie... Jak w każdym zakątku świata pojawiają się tu wariaci i uczeni, szczęśliwi i zagubieni. I tak cała ta podróżnicza awantura rozbija się na wiele pojedynczych, osobistych narracji, tak własnych, jak własny i jedyny staje się wiersz Mandelsztama w ustach ogołoconego z człowieczeństwa zesłańca. Dzienniki kołymskie są więc niezwykle interesującą opowieścią o wędrowaniu dziwiącym się przestrzeni i ludziom.
Z drugiej strony najnowszą książkę Hugo-Badera można potraktować jako próbę artykulacji Syberii po raz kolejny czy jako rozbudowany, współczesny, bardzo osobisty przypis do Szałamowa i Sołżenicyna. Na początku swego dziennika Hugo-Bader stwierdza dosyć ostentacyjnie: (...) pójdę do tych ostatnich, co żyją, z chytrości, by tego nie stracić, bo to ostatnia chwila, żeby zapisać, co było im dane przeżyć, doświadczyć. Bo to ludzie wyjątkowi – oni widzieli dno życia, w łagrze przeszli granicę, poza którą rozpada się wszelka dusza. Ale najbardziej będę chciał usłyszeć, co było później, jak z takim doświadczeniem żyć. Jak oni żyli? Mimo tego, co deklaruje diarysta, który nie chce pisać o łagrach, o śmierci i głodzie, torturach, więźniach, o Gułagu jako koszmarze dwudziestego wieku, w jego wspomnieniach żywioł przeszłości dosyć wyraźnie wkrada się pomiędzy rzeczywistość podróży i jej podmiot. Ta sygnalizowana na początku próba zrzeczenia się istniejącego w umyśle podróżnika konwencjonalnego obrazu Kołymy jako białego krematorium okazuje się nieudana. Autor początkowo z przekorą, a później z narastającą rezygnacją stwierdza, że pisząc o teraźniejszej, „niełagrowej" Kołymie, nie potrafi uciec od przeszłości. W tej niemożliwości leży, według mnie, sedno rosyjskiej fascynacji Hugo-Badera, reportera pozostawiającego dużo pustego miejsca na czytelnicze przemyślenia.
W rezultacie przeszłość opowiedziana ustami napotkanych ludzi panuje nad tym, co obecne, bo też ich osobista narracja nie dzieli się na świat sprzed i po śmierci Stalina czy przed upadkiem ZSRR i po nim. Autora dzienników, tego detektywa tropiącego w zakamarkach ludzkich dusz wspomnienia związane ze stalinowskim terrorem i jednocześnie pytającego o wysokość zarobków czy emerytur, fascynuje swoista rosyjska schizofrenia. Oto w Magadanie stoi pomnik „cara Kołymy”, Edwarda Berzina. Mieszkańcy miasta uczcili w ten sposób legendarnego dyrektora Dalstroju w 1989 roku, czyli w szczytowym okresie pierestrojki, co Hugo-Bader kwituje słowami: To mniej więcej tak, jakby w Oświęcimiu postawić pomnik znakomitego lekarza i antropologa Josefa Mengelego albo zasłużonego chemika, który wymyślił cyklon B. W innym miejscu podróżnik zapyta, co ma zrobić, jak ma trwać w czasie naród (czy naród? świadectwo Hugo-Badera pokazuje, że użycie tego słowa w kontekście Federacji nie jest takie oczywiste), który nie ma innej Historii?
To pytanie, zadane kolejny raz bardziej lub mniej bezpośrednio w badaniach nad, że tak to nazwę, rosyjską mentalnością, okazuje się porażające, przy całej swej prostoduszności. Kto lubi czytać o osobistym mierzeniu się reportera z materiałem, będącym jakby z samej swej definicji nie do ogarnięcia (przy czym autor jest tego w pełni świadomy), i kto chciałby kolekcjonować fragmenty rozbitej rosyjskiej, post-kołymskiej duszy, ten nie będzie zawiedziony.
Jacek Hugo-Bader, Dzienniki kołymskie
Czarne, 2011