Przeciwnie – zapewniał w wywiadach Sloterdijk. Po eskalacji terroru wielka struktura komfortu jest jeszcze bardziej skuteczna i absorbująca. Olbrzymie, przeszklone i klimatyzowane wnętrze, którego metaforyczność wyzyskał najpełniej Dostojewski w Notatkach z podziemia, wciąż niesłabnąco skutecznie dzieli przestrzeń (i ludzi ją zajmujących); na pożądane wnętrze pożądliwie spogląda zewnętrzność. Brzmi filozoficznie? I o to chodzi.

O nowy język?

Podtytuł książki niemieckiego kulturoznawcy brzmi: O filozoficzną teorię globalizacji; deklaruje on, że napisał ją między innymi z przekonania o konieczności zastosowania innych dyskursów do opisu mechanizmów dotąd konceptualizowanych przez politologię i nauki społeczne, których określenia zresztą byłyby zupełnie znośne, gdyby nie fakt, że podstawowe pojęcia tych debat to niemal bez wyjątku zapoznane terminy filozoficzne. Bezrefleksyjna aplikacja pojęć reprodukuje kopie bezmyślności, swobodnie krążące po świecie i utwierdzające szkodliwe hipotezy.

Głównym zarzutem wobec parafilozofujących diagnostów rzeczywistości jest amatorskie (bezrefleksyjne i zniekształcające znaczenia) używanie pojęć przestrzeni, czasu, inkluzji, ekskluzji czy globalności. Pierwszy z tych terminów, przestrzeń, został poddany krytycznej analizie w monumentalnym projekcie Sloterdijka Sphären (tłumaczonym jako „sfery”). Ostatni, pojęcie globalności (i globalizacji), zdominował eseistyczne rozważania z Kryształowego pałacu, często zresztą nawiązującego do Sfer i czerpiącego z ogromu ich materiału. Pozbycie się języka mitologizacji w mówieniu o globalności wymaga podejścia metodycznego sięgającego w głąb (historii, pojęcia) – to znaczy do początków cywilizacji Zachodu, nierozdzielnie związanych z myśleniem o sferyczności świata.

„Wodny świat”

Antyczni kosmolodzy ukazywali byt i Kosmos pod postacią sfery – można to rozumieć jako rzeczywiste początki globalizacji, którą Sloterdijk określa jako kosmiczno–uraniczną, bo dzięki obserwacjom astronomicznym także kształt nieba uznany zostaje za kolisty.
Późniejsza epoka wielkich odkryć geograficznych przenosi środek ciężkości tych rozważań na samą planetę, składającą się w przeważającej mierze z wody. Nowożytna zmiana wiodącego żywiołu uwidacznia przeniesienie transcendencji do horyzontalności. Ocean, nie zaś niebo staje się przyczynkiem do przekraczania granic własnego rozumienia.

Przedmagellanowski, terracentryczny, ptolemejski obraz ziemi pokazywał ją zamkniętą w ochronnym kręgu, w którym żywioł wilgotności odgrywał marginalną rolę. Odkrycia Magellana zwróciły uwagę na doniosłość kompleksowego, całościowego widzenia świata (nie tylko zamkniętych, wydzielonych kontynentów) poprzez uznanie morza za właściwe media światowe. Akweny wodne to nośniki spraw globalnych i kanały przepływu kapitału – oto przesłanie epoki Kolumba. Kontynuując ten wątek, Sloterdijk eksponuje doniosłą rolę wypraw oceanicznych, w efekcie których odkrywano nieznane tereny i brano je w posiadanie.

Oczywiście, by misje te mogły przynieść spodziewane rezultaty, wymagały obecności szczególnych przywódców, charakteryzujących się zespołem cech, znanych dobrze dzisiejszym pracownikom... wielkich korporacji. Kapitanowie okrętów w najbardziej szalonych momentach utrzymali przy sobie swoje załogi obietnicą sławy odkrywców i bogactwa. Te dobrze znane techniki sukcesu służą optymizmowi, gwarantującemu powodzenie, eliminują zniechęcenie. Spór między nadzieją a zniechęceniem właśnie jest konstytutywny dla całej epoki nowożytnej, będącej nieprzerwaną wojną nastrojów i walką o hipnotyczne środki grupowej orientacji. Dość przypomnieć, że wielkie przedsiębiorstwa angażują obecnie armię konsultantów, którzy nie tylko sami mienią się duchowymi przewodnikami pracowników korporacji, lecz także wsączają w swoich podopiecznych  idee świeckiej misyjności – mantrycznie powtarzane klisze o skuteczności i pozytywnym wydźwięku podejmowanych praktyk, nierzadko z perspektywy samych ich wykonawców ocenianych jako nikczemne.

Ta pierwsza część zbioru zajmuje się więc wskazaniem figur (ekspedycje, konsultanci, handlarze, ocean) które konstytuują pojęcie globalizacji.  Łatwe do uchwycenia jest tu buńczuczne przekonanie Sloterdijka, że to on (wraz ze swoją frakcją filozofów) może przemyśleć wszystko jeszcze raz i lepiej. W krytycznej rewizji języka (zwłaszcza języka totalizacji) tkwi wiara, że system ekspercki, do tej rewizji zdolny, jest dysponentem pewnej świadomości. Przeprowadzana w jej ramach filozoficzna analiza pojęć umożliwi przemodelowanie powstałego wskutek dyskursywnej ignorancji poprzedników charakteru nowoczesności.

Wszystko, co płynne, kondensuje się we wnętrzu

Druga część rozważań niemieckiego filozofa poświęcona jest epoce globalnej, czyli czasowi spełniających się uniwersalizmów (od 1944 r., kiedy założony został globalny system walutowy oparty na złocie). Zglobalizowany świat jest zsynchronizowany; jego formą jest wytworzona równość czasowa; swą konwergencję znajduje w tym, co aktualne. Na plan pierwszy wsuwa się tu specyficzna poetyka przestrzeni, pociągająca za sobą zmiany w kwestiach tożsamości społecznej i osobowej (np. kształtowanie się wspólnot wyobrażeniowych poza państwem narodowym). Epoka globalna to również wejście w posthistoire; bowiem tylko okres globalizacji ziemskiej (tj. dramatu zdobywania Ziemi) dawał bytom i kulturom narodowym cechy historyczne.

Triumfalny pochód końca historii zaczyna się z chwilą, gdy życie rozgrywa się w rozszerzonym, klimatyzowanym interiorze. Kryształowy Pałac (z eseju o tymże tytule) to metafora życia następującego po okresie wielkich walk, życia zintegrowanego pod ochronną powłoką. Kryształowy Pałac, budynek londyńskiej wystawy światowej z 1851 roku, pięknie przeszklony i klimatyzowany, stał się ikoną konsumpcjonizmu i społeczeństwa żyjącego w poczuciu politycznego bezpieczeństwa. Gotowość bojowa wyparta została przez wygodę i niechęć wobec opuszczania przestrzeni rozpieszczenia. Dalej jest już tylko krystalizacja ogółu stosunków według tego wzoru – normatywne upowszechnienie nudy i zapobieżenia ponownemu wdarciu się »historii« do posthistorycznego świata. Cel przyszłości? Ochrona łagodnego odrętwienia we wnętrzu kryształowych pałaców.

Nie sposób odmówić Sloterdijkowi przenikliwości. Olbrzymia i konsekwentna praca metaforologa, nawiązującego do Kanta, Heideggera, Rilkego, Saint-Simona i wielu innych sław, brzmi przekonująco. Bo przecież sami dostrzegamy, jak dalece królestwo konieczności ugięło się pod dyktatem królestwa wolności. Bo przecież kaprys, nie przymus, definiują, jak się zdaje, nasze dzisiejsze pozycje społeczne. Obietnica rozpieszczenia? Prosimy. Mamy do tego wygodne, estetycznie kuszące narzędzia w postaci ipadów i iphone'ów, które stały się częścią (a właściwie jednym z warunków) naszych kryształowych tożsamości.

Nie można wyjść więc poza siebie i z pozycji dystansu krytycznie zdiagnozować otaczającej iluzji rozkoszy. Choć tego właśnie próbuje w Kryształowym pałacu Peter Sloterdijk. Mechanizm produkowania dyskursu badacza pozostaje jednak wewnątrz kapitalizmu, którego logikę opisuje. Czy jest to znaczący zarzut? O to mogą spierać się konkurencyjne wobec siebie stanowiska „za” i „przeciw” możliwościom przekroczenia języka logiki, którą chciałoby się rozmontować. Poza tym sama pojęciowa rozbiórka autora Sfer imponuje. Nawet jeśli momentami brzmi jak prośba: Dajcie mi wasze stare, zużyte klocki, porozbijam je, a później złożycie z nich sobie swój pałac. Oczywiście, kryształowy.


Peter Sloterdijk, Kryształowy pałac
przeł. Borys Cymbrowski
Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2011