Miedzianka. Historia znikania kusi przede wszystkim sensacyjną narracją, która właściwie już od pierwszych akapitów wrzuca czytelnika in medias res. Przeczytawszy o zapadającej się pod ziemię czereśni, zawalających się kolejno domach, kościele i pałacu, odbiorca ma jednak prawo poczuć lekki niedosyt. Sprawnie skonstruowanej opowieści o powolnej śmierci małego miasteczka, któremu zawinili władza, ludzie i historia, brak – jak się zdaje – ostatniego zdania. Autor z dużą precyzją przytacza wypowiedzi świadków, rekonstruuje poplątane losy kilkunastu mieszkańców Miedzianki, których właściwie nie łączy nic prócz wspólnej przestrzeni. Tytułowa Historia znikania dotyczy jednak nie tylko miasta, ale także pewnej rzeczywistości, która wraz ze zmianami politycznymi, zachodzącymi w drugiej połowie wieku XX, przechodzi z kart prasy na karty historii.

Zapadanie się pod ziemię dolnośląskiego górniczego miasteczka tłumaczono w dwojaki sposób. Jedni widzieli w tym karę spotykającą Miedziankę za dokonane w mieście przed laty bratobójcze przelanie krwi. Inni fakt ten tłumaczyli istniejącymi w ziemi drążeniami – niechlubnej pamiątce po prowadzonych intensywnie pracach wydobywczych rudy uranu. Choć duchy przodków i górnicza przeszłość nie dają o sobie zapomnieć, w opowieści o tragedii Miedzianki to nie przyczyna zniknięcia miasta zapładnia wyobraźnię autora reportażu, a raczej skutek:
Po raz pierwszy (…) ziemia zapada się pod budynkiem kuźni Preusa i kupca Reimanna.
Powstaje krater tak duży, że zmieściłaby się w nim furmanka. Także w szeregu domów – od piekarza Flabego do fryzjera Friebego – utworzyła się rysa na murach spowodowana zapadnięciem się sztolni. Ta rysa to dopiero początek.


Springer opowiada równocześnie dwie historie, które przecinają się, co prawda, w kilku miejscach, zdecydowanie częściej biegną jednak niejako obok siebie. Z jednej strony Miedzianka… jest reportażem o mieście, pisanym z perspektywy wnikliwego historyka. Ślady wojny, przesiedleń i nieudolnie prowadzonej polityki w skali makro mają swoje odbicie w przestrzeni małego miasteczka za obecnym zachodzie Polski. Z drugiej strony Miedzianka… jest także historią ludzi, którzy są „tutejsi” i „obcy” jednocześnie – często przesiedleni ze wschodu bądź zmuszeni przez chichot historii i tak zwane okoliczności do poszukiwania chleba w górniczej mieścinie.

Miedzianka… to także opowieść zbudowana na fotografii. Kilka z nich włącza Springer w tok opowieści, pozostałe jednak wyłącznie opisuje, konstruując tym samym niecodzienną reportażową ekfrazę. Wydaje się nawet, że siła oddziaływania zdjęć niewłączonych bezpośrednio do książki jest większa. W tym przypadku narzędziem odwzorowania rzeczywistości staje się wyłącznie język, który w reportażu Springera broni się przede wszystkim permanentnym korzystaniem z praesens historicum. Prowadzenie narracji w czasie teraźniejszym doskonale koresponduje z momentalnością uchwyconą na przedrukowanych w tomie fotografiach. Opisywana przez Springera historia dzieje się tu i teraz, mimo że w rzeczywistości domaga się czasu przeszłego, dokonanego.

W przypadku Miedzianki… estetyczny niepokój budzić może jej mozaikowość. Książka jest kolażem życiorysów, połączonych wyłącznie historią jednego miejsca. Momentami wydaje się, że fakt zamieszkiwania w zapadającym się mieście przestaje być wystarczającym usprawiedliwieniem wprowadzania na scenę zdarzeń kolejnych bohaterów. Skądinąd jednak niektóre postaci to ludzie perfekcyjnie utkani z materii języka. Tak jest chociażby w przypadku Barbary Wójcik, której wszystkie śmierci opisuje Springer z reporterską precyzją, w sposób mistrzowski posługując się retardacją. Tak jak w przypadku pierwszej:
Ojciec mówi: „Dla dziecka nie ma przyszłości”. Matka leży na łóżku i płacze, jest bez sił, by go powstrzymać. Może tylko patrzeć i krzyczeć. Krzyczy tak głośno, jak nigdy w życiu nie krzyczała. Przybiega sąsiadka. Barbara Wójcik nie umrze tym razem.


Tym, co wyróżnia książkę Springera wśród większości współczesnych reportaży, jest niewątpliwie zupełne i nieczęste dziś ukrywanie się piszącego za opisywaną rzeczywistością. Reportażysta całkowicie rezygnuje z form „byłem” i „widziałem”, jednoznacznie wycofując się ze sceny zdarzeń. Tym samym jego opowieść zyskuje charakter quasi-obiektywny, przypominając raczej zrekonstruowane historyczne źródło niż osobisty pamiętnik.. Jedni nazwą być może projekt ten utopijnym, inni zobaczą w nim powrót do najlepszych tradycji polskiego reportażu spod znaku chociażby Ksawerego Pruszyńskiego. W swym patrzeniu na kilkusetletnie dzieje Miedzianki dziennikarza interesuje przede wszystkim procesualność. Dlatego nie pisze historii zniknięcia, a Historię znikania, próbując uchwycić temporalne przemiany w życiu miasteczka i jego mieszkańców. Bo Miedzianka to książka o umieraniu, ale nie o śmierci.


Filip Springer, Miedzianka. Historia znikania
Czarne, 2011