Zapadanie się pod ziemię dolnośląskiego górniczego miasteczka tłumaczono w dwojaki sposób. Jedni widzieli w tym karę spotykającą Miedziankę za dokonane w mieście przed laty bratobójcze przelanie krwi. Inni fakt ten tłumaczyli istniejącymi w ziemi drążeniami – niechlubnej pamiątce po prowadzonych intensywnie pracach wydobywczych rudy uranu. Choć duchy przodków i górnicza przeszłość nie dają o sobie zapomnieć, w opowieści o tragedii Miedzianki to nie przyczyna zniknięcia miasta zapładnia wyobraźnię autora reportażu, a raczej skutek:
Po raz pierwszy (…) ziemia zapada się pod budynkiem kuźni Preusa i kupca Reimanna.
Springer opowiada równocześnie dwie historie, które przecinają się, co prawda, w kilku miejscach, zdecydowanie częściej biegną jednak niejako obok siebie. Z jednej strony Miedzianka… jest reportażem o mieście, pisanym z perspektywy wnikliwego historyka. Ślady wojny, przesiedleń i nieudolnie prowadzonej polityki w skali makro mają swoje odbicie w przestrzeni małego miasteczka za obecnym zachodzie Polski. Z drugiej strony Miedzianka… jest także historią ludzi, którzy są „tutejsi” i „obcy” jednocześnie – często przesiedleni ze wschodu bądź zmuszeni przez chichot historii i tak zwane okoliczności do poszukiwania chleba w górniczej mieścinie.
Miedzianka… to także opowieść zbudowana na fotografii. Kilka z nich włącza Springer w tok opowieści, pozostałe jednak wyłącznie opisuje, konstruując tym samym niecodzienną reportażową ekfrazę. Wydaje się nawet, że siła oddziaływania zdjęć niewłączonych bezpośrednio do książki jest większa. W tym przypadku narzędziem odwzorowania rzeczywistości staje się wyłącznie język, który w reportażu Springera broni się przede wszystkim permanentnym korzystaniem z praesens historicum. Prowadzenie narracji w czasie teraźniejszym doskonale koresponduje z momentalnością uchwyconą na przedrukowanych w tomie fotografiach. Opisywana przez Springera historia dzieje się tu i teraz, mimo że w rzeczywistości domaga się czasu przeszłego, dokonanego.
W przypadku Miedzianki… estetyczny niepokój budzić może jej mozaikowość. Książka jest kolażem życiorysów, połączonych wyłącznie historią jednego miejsca. Momentami wydaje się, że fakt zamieszkiwania w zapadającym się mieście przestaje być wystarczającym usprawiedliwieniem wprowadzania na scenę zdarzeń kolejnych bohaterów. Skądinąd jednak niektóre postaci to ludzie perfekcyjnie utkani z materii języka. Tak jest chociażby w przypadku Barbary Wójcik, której wszystkie śmierci opisuje Springer z reporterską precyzją, w sposób mistrzowski posługując się retardacją. Tak jak w przypadku pierwszej:
Ojciec mówi: „Dla dziecka nie ma przyszłości”. Matka leży na łóżku i płacze, jest bez sił, by go powstrzymać. Może tylko patrzeć i krzyczeć. Krzyczy tak głośno, jak nigdy w życiu nie krzyczała. Przybiega sąsiadka. Barbara Wójcik nie umrze tym razem.
Tym, co wyróżnia książkę Springera wśród większości współczesnych reportaży, jest niewątpliwie zupełne i nieczęste dziś ukrywanie się piszącego za opisywaną rzeczywistością. Reportażysta całkowicie rezygnuje z form „byłem” i „widziałem”, jednoznacznie wycofując się ze sceny zdarzeń. Tym samym jego opowieść zyskuje charakter quasi-obiektywny, przypominając raczej zrekonstruowane historyczne źródło niż osobisty pamiętnik.. Jedni nazwą być może projekt ten utopijnym, inni zobaczą w nim powrót do najlepszych tradycji polskiego reportażu spod znaku chociażby Ksawerego Pruszyńskiego. W swym patrzeniu na kilkusetletnie dzieje Miedzianki dziennikarza interesuje przede wszystkim procesualność. Dlatego nie pisze historii zniknięcia, a Historię znikania, próbując uchwycić temporalne przemiany w życiu miasteczka i jego mieszkańców. Bo Miedzianka to książka o umieraniu, ale nie o śmierci.
Filip Springer, Miedzianka. Historia znikania
Czarne, 2011