Obecnie wystawia się w wielu galeriach świetlne prace (na przykład Muzeum Sztuki Światła w Unnie, nie mówiąc o pracach takich artystów, jak Keith Sonnier, James Turrell czy Olafur Eliasson, które są wystawiane w muzeach na całym świecie) i zawsze pojawia się ten sam problem – konieczność ciemnej lub pogrążonej w mroku przestrzeni. Tomasz Prymon uczynił to zjawisko głównym problemem swojej indywidualnej wystawy Wewnątrz świateł i cieni w Galerii Nova. Jedna sala, pogrążona w ciemności, ukrywa fluorescencyjne obrazy oraz instalację, druga odkrywa „tajemnicę” – obrazy można zobaczyć w pełnym świetle.

Zasadniczym elementem prac malarskich Tomasza Prymona jest linia, a raczej pasy kolorów swobodnie przenikających się. Duże formaty pozwalają na „wniknięcie” w malarską tkankę delikatnie przechodzących barw. Artysta wykorzystuje niedoskonałość ludzkiego wzroku i fragmentaryczność odbioru dużych płaszczyzn barwnych, by w perfekcyjny sposób – zupełnie niezauważalnie – zmienić kolor kompozycji. Dopiero ogląd całości pozwala zarejestrować niuanse i tonalne przejścia w obrębie pola obrazowego. Jadowicie żółta fluorescencyjna farba wkrada się w trzy prezentowane na wystawie obrazy. Barwa ukazuje się oczom widza spomiędzy idealnie namalowanych ciemnych pasów tylko dzięki zainstalowaniu odpowiedniego oświetlenia. Wpasowana znakomicie w szczeliny pomiędzy pasami dodatkowo wzmacnia rygorystyczny charakter geometrycznej kompozycji obrazów.
Niczym ich podskórny element czy jakaś tajemnicza substancja schowana pod warstwą farby informuje o jego innej, sekretnej naturze. Obrazy ukazują pewien fragment, wycinek czegoś większego – czego? Trudno jest stwierdzić, gdzie jest całość i jak ona wygląda. Niepokojąca barwa pochłania całą uwagę, skupia na sobie percepcję, wręcz hipnotyzuje...

Imponująca jest instalacja z punktów fluorescencyjnej farby, które wypełniają prawie całą przestrzeń jednej z sal galerii. Ciemność, która panuje w pomieszczeniu, skazuje widza na całkowite poddanie się „kierunkowi linii” i podążania w wyznaczoną stronę. Zbiegające się w jednym miejscu linie sprawiają wrażenie tunelu, który musi przecież dokądś prowadzić. Właściwie nie trzeba długo zastanawiać się nad tym, czy poddać się grze, do której zaprasza nas artysta – nasza percepcja jest wystawiona na próbę, artysta bawi się niedoskonałościami aparatu widzenia i wpuszcza w pułapkę – pułapkę iluzji, niewyobrażalności pewnych zjawisk, niemożności zarejestrowania niektórych elementów. Merleau-Ponty w Fenomenologii percepcji tak opisał zjawisko przestrzeni: Przestrzeń nie jest otoczeniem (rzeczywistym lub logicznym), w którym rozpościerają się rzeczy, lecz jest warunkiem, dzięki któremu położenie rzeczy staje się możliwe [1]. Przestrzeń jest fizycznym otoczeniem przedmiotu, z drugiej strony stanowi miejsce bytu i umożliwia istnienie.

Jak można odczytać instalację Prymona? Najpierw należy dosłownie poddać się magii żółtych punkcików, które w niewytłumaczalny sposób uspokajają i stwarzają poczucie bezpieczeństwa. Świetlne punkciki dosłownie otaczają widza i nasuwają pewne skojarzenia kosmosu. Ta ciemność i te żółte plamki wywołują skojarzenie z niebem pełnym gwiazd oraz innych obiektów świecących. Monumentalność i trudność w ogarnięciu jednym spojrzeniem sprawia, że widz może czuć się nieco przytłoczony napierającymi zewsząd elementami. Z drugiej strony lekkość i wrażenie poruszania się migoczących plamek wywołują iluzję niczym nieograniczonej przestrzeni.

Co do drugiej sali, w której eksponowane są dwa obrazy, a co najważniejsze – pokazane w pełnym świetle – zdania są podzielone. Cóż, trzeba przyznać, że magia ciemnego pomieszczenia znika i widoczne są po prostu obrazy powieszone na białej ścianie. To, co przyciągało uwagę w poprzedniej instalacji i wywoływało okrzyki „oh” i „oooo”, teraz ukazało widok kolorowych płaszczyzn płócien. Mimo to uważam, że ten zabieg ma swój głęboki sens – w ciemnościach nikt nie byłby w stanie dostrzec subtelnych niuansów przenikających się barw, a jedynie silne kontrasty ciemnych pasków z odblaskową żółcienią. W oświetlonej sali można też zgłębić tajemnicę świecącej farby, która pojawia się na obrazach Prymona i dodatkowo została zastosowana w instalacji.

Sztuka światła, o której wspomniałam na początku, wzbudza nadal spore wrażenie i co więcej, kolejne pokolenia artystów znajdują coś nowego na tym polu. Szeroki wachlarz możliwości tego medium decyduje o jego szczególnej atrakcyjności. Nie tylko formalna, ale także semantyczna strona świetlnych prac stanowi plastyczne narzędzie ekspresji. W końcu nic nie wygląda tak samo w ciemnościach.


Tomasz Prymon
Wewnątrz świateł i cieni
13.01.2012 – 03.02.12
Art Agenda Nova, Kraków
kuratorka: Marta Kudelska

zdjęcia dzięki uprzejmości Art Agenda Nova

[1] cyt. za: D. Folga-Januszewska, Paradoks przestrzeni obrazowej [w:] Eadem, Koncepcje przestrzeni w sztuce współczesnej, katalog wystawy, Warszawa 1984, s. 13.