Mamy tu zaiste intrygę, tajemnicę, śledztwo i kilka zbrodni. Galeria postaci jest ciekawa i bogata, język – po prostu wyborny. Jednak sam śledczy – alter ego pisarza, trzydziestokilkuletni Michał, intelektualista-uciekinier z Warszawy, a poza tym lekoman, hipochondryk i utracjusz (każdy grosz poświęca na zachcianki poznanego przypadkiem luja Mariusza) – nie przypomina wcale klasycznego polskiego detektywa-policjanta. Przeciętny komisarz nie walczy bowiem z nałogami, a częściej niż z dwudziestoletnimi dresiarzami zadaje się z pięknymi kobietami o podłym usposobieniu. Michał zaś w kobietach upatruje przede wszystkim przenikliwych znawczyń spraw wszelakich:
Zmrużyła oczy i myślała, że od tego od razu stanie się bardzo cwana.
– Chodzi panu o tego pijusa Malinowskiego, co zaginął w osiemdziesiątym siódmym? Utonął. Motor jego znaleźli na brzegu – powiedziała ironicznie, że niby nie wierzy w to. – Co to będzie? Jakiś kryminał?
– Tak. Tym razem chcę zarobić.
– Kapitan Sowa na tropie się znalazł… Ej, artyści, artyści! – popiła.


Ale jak tu pochylać się nad kwestią gatunku, skoro wartka akcja i chwytliwy język biorą nas w swoje władanie? To, co w Drwalu najlepsze, najświeższe, to młodość i przygoda – bo któż z nas nie chciałby poddać się woli przygody jak z młodzieżowej powieści? Dzięki Drwalowi przenosimy się na strony książek Bahdaja, Nienackiego czy Makuszyńskiego, których Witkowski, pośród dziesiątek innych postaci kultury, z namaszczeniem przywołuje.
Zderzenie kultury masowej z erudycją narratora tworzy komizm, który potęguje umieszczenie akcji w znanym kurorcie nadmorskim w okresie posezonowym i demonizacja Roberta, czyli tytułowego Drwala. Trzeba w tym miejscu nadmienić jeszcze jedno – poziom dystansu, autoironii i drwiny, jaką zaserwował Witkowski wobec swojego powieściowego „ja”, jest naprawdę wysoki. Głos w tej kwestii należy ponownie do kobiety:
– Naprawdę jesteś bardzo niekulturalna. Wyrażasz się tak, że moja redaktorka dostanie zawału.
(…)
– (…) Co ty rozumiesz, rodzisz się, czytasz jakieś powieści głupie o skarbach, o przygodach, o harcerzach, dobrych milicjantach, co pomagają staruszce przejść na drugą stronę ulicy! (…) Jesteś dla mnie zerem, nie żadną gwiazdą! To miałam ci wyznać już dawno. Wielki mi pisarz, hrabia co, kurwa, nie zarabia! Co ty sobie myślisz? Że mi gin lubuski, ponieważ to był, niestety, ale lubuski, że mi gin z Lubiąża postawiłeś? Myślałeś, że się nie poznam? Czekaj, bo siku będę robić, zaziębiłam się od tej kałuży, nie patrz się, geju, nie jesteś lujem, tylko gejem, nie możesz patrzeć!


Nie będę ukrywać – Drwala czyta się z przyjemnością, a zapewne także był z nią pisany. W swoich poprzednich utworach Witkowski śmiało zajmował się problematyką mniejszości seksualnych (Lubiewo), PRL-u i jego pozostałości (Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna- Szczakowej) czy też groteskowego obezwładnienia przez popkulturę (Margot). W Drwalu wszystkie te wątki, do których pisarz ma słabość, pojawiają się w dobrych proporcjach. Daje to odczucie spójnej i właściwie wyważonej całości – mimo dość chaotycznie prowadzonej narracji. Lekkość, z jaką Witkowski operuje żywiołem języka kolokwialnego, miesza go z symbolami zaczerpniętymi z kultury, jest po prostu imponująca. To wciąga, to się podoba. Dawno już nie wpadło do głowy żadnemu z polskich pisarzy napisanie lekkiej książki przygodowej, bardzo zabawnej, dosadnie autoironicznej, a przy tym naprawdę świetnej psychologiczne i socjologicznie. Bohaterowie Drwala wyglądają i zachowują się, jakby byli żywcem wyjęci z polskiej rzeczywistości. Hipster Mieszko, dresiarz Mariusz, hotelowa prostytutka Jadźka, anorektyczna bizneswoman, wynajmująca pokoje kobieta o wyglądzie krewetki, zdegradowany lekarz Piotr czy niespełniony muzyk z leśniczówki – zdobią ten pseudokryminał o Polsce dawnej i obecnej, o miłości do literatury (dawnej i obecnej) i pociągu do przygody, która może przydarzyć się nawet w listopadzie, gdzieś w małym drewnianym domku na Pomorzu Zachodnim.


Michał Witkowski, Drwal
Świat Książki, 2011