Przyznam, że nie podzielam zachwytów nad Reisefieber (Nagroda Kościelskich, II nagroda w konkursie Fundacji Kultury, nominacja do Nike). Moim zdaniem to nie, jak obiecuje tekst na tylnej stronie okładki, „utrzymana w bergmanowskim nastroju powieść”, ale jej blada imitacja, zlepiona z atrakcyjnych, lecz potęgujących wrażenie sztuczności klisz (na przykład to, że główny bohater uprawia niezobowiązujący, acz nowoczesny zawód – dziennikarstwo – a do tego pisze „nowoczesną powieść”). Opisy przywodzą na myśl uwagi Herberta o ułomności rozwlekłej literackiej deskrypcji wobec momentalnego oglądu, jaki proponuje obraz malarski, zaś mikroobserwacje psychologiczne rozczarowują i nużą. Do tego kompozycja powieści inscenizuje proces dochodzenia do Prawdy i Samopoznania, co tylko utwierdziło we mnie poczucie psychologicznej niewiarygodności narracji Łozińskiego.

Na szczęście Książka jest tych wad pozbawiona. Przede wszystkim nie razi sztuczność fabuły, opisanych relacji jak i samego sposobu ich przedstawiania. Być może to dlatego, że tym razem Łoziński postanowił wziąć na warsztat doświadczenia swoich bliskich. I choć sam autor przestrzega przed stosowaniem autobiograficznego klucza w lekturze powieści, to jednocześnie przyznaje, że historia jego rodziny stanowiła inspirację dla powstania Książki.

Nie ma także w najnowszej powieści autora Reisefieber dążenia do odkrycia jakiejś Prawdy, która ujmowałaby skomplikowane losy i międzyludzkie relacje w poręczną formułę, aforyzm. Że tak nie będzie, autor daje nam do zrozumienia już w otwierającym książkę rozdziale, przy okazji rozmowy głównego bohatera z drugą żoną jego dziadka. Gdy kobieta opisuje bohaterowi pierwsze spotkanie dziadka z nią oraz z jego poprzednią żoną, w zachowaniu jej rozmówcy można wyczuć wyczekiwanie na jakąś scenę awantury, coś, co kondensowałoby emocjonalne napięcie całej sceny.
Ale kobieta pomija w swojej opowieści zachowania i słowa, informując tylko o mało istotnych detalach związanych z jedzeniem i ubraniem. Tylko tyle pamiętasz – pyta z niedowierzaniem narrator. Odpowiedź i tym razem okaże się dla niego niezadowalająca. – Niestety spaliłam trochę ciasto. Twój dziadek zrobił kawę w ekspresie. Nastawił płytę w salonie, (...) Prokofiewa „Miłość do trzech pomarańczy”. Dla mnie i twojej babci była trudna. Ta scena wyraźnie pokazuje, że najważniejsze emocje pozostają skryte przed innymi, ich wyrażenie dokonuje się najczęściej w formie z pozoru mało istotnych słów i gestów: dla czułości i troski matki o swoje dziecko nie znajdą się lepsze słowa od „ależ ostatnio schudłeś”, samotność i pragnienie kontaktu nie przybierze formy dramatycznych telefonów w środku nocy, lecz raczej nieśmiałej prośby o pomoc w obojętnej sprawie.

Taki sposób przedstawiania rodzinnych historii i emocji znalazł rozwiązanie przede wszystkim w pomyśle, by zaprezentować rodowe dzieje za pośrednictwem przewijających się w nich przedmiotów. To do nich – okularów, szklanej fifki, kluczy – przylepiają się okruchy opowieści rodzinnych, z których każda dokłada kolejny element do (celowo) niekompletnej układanki losów rodziny, portretów jej członków i emocji, jakie wydarzają się między nimi. Z tak skonstruowanej perspektywy są oni ukazani w przełomowych dla swojego życia momentach, ale też w zwykłych sytuacjach i codziennej egzystencji.

Aby zobaczyć, na czym polega kompozycyjny pomysł Łozińskiego, proponuję przyjrzeć się bliżej jednemu z rozdziałów powieści, którego bohaterem jest telefon. Za pośrednictwem aparatu telefonicznego i wykonywanych przez niego rozmów autor opisuje ważne momenty w życiu ojca (nieudana próba dostania się do szkoły filmowej, wypadek samochodowy, rozstanie i zejście się z żoną), udaje mu się również uchwycić specyfikę relacji między poszczególnymi członkami rodziny (kto z kim rozmawia i o czym), a także włączyć opowieść o krewnych w historię polityczną (przed emigracją – pomarcową – dziadek odbiera telefony z pogróżkami, a już po niej dzwoni do rozrzuconych po całej Europie sióstr i braci) oraz cywilizacyjną (zmiana form komunikacji: telefon stacjonarny, komórkowy, wreszcie skype). Rozmowa telefoniczna ma również potencjał metaforyczny, wskazuje na dzielący krewnych dystans (wypowiedziane w trakcie rozmowy przez skype'a zdanie „zanikasz mi” można zatem rozumieć dosłownie i symbolicznie).

Pojemność narracyjna opowieści o przedmiotach okazuje się zaskakująco duża. A przy tym, choć wpisana w opowieści symbolika jest miejscami nieco zbyt natarczywa, dużą siłą powieści Łozińskiego jest to, że raczej sugeruje znaczenia niż o nich bezpośrednio opowiada. Dlatego też rozdziały, które podobały mi się najbardziej, to te, gdzie emocje i relacje międzyludzkie są najbardziej nieprzejrzyste (np. Ekspres). Tam z kolei, gdzie autor posługuje się formą bardziej bezpośrednią (na przykład wprowadza listy), Książka traci.

Twórczość Łozińskiego wpisuje się w szersze zjawsko, za jakie chciałbym uznać szczególne zainteresowanie autorów prozy ostatnich kilku lat kwestią rodziny. Oczywiście, trudno znaleźć bardziej ograny literacko temat, niemniej jednak gdzieś od połowy pierwszej dekady XXI cieszy się on, jak się zdaje, wyjątkową popularnością. Pisarze, tacy jak Kuczok (Gnój), Franczak (Da capo), Sasinowski (Rupieć, Pełna kontrola), Szostak (Chochoły), Dehnel (Lala) i inni dostrzegają kluczową rolę, jaką dla kształtowania tożsamości pełnią relacje między członkami rodziny oraz konkretne osoby (figury) krewnych, i kwestię tę czynią jednym z podstawowych problemów, z jakimi zmagają się bohaterowie ich prozy. Te powieści w różny sposób podejmują temat rodziny, rozmaicie też ustawiają relacje między historią prywatną a publiczną. Na jednym biegunie znajdują się więc te tytuły (np. Haszyszopenki Maślanka), gdzie rodzina i relacje między jej członkami są w pełni zdeterminowane przez wydarzenia historyczne; z drugiej strony można wyróżnić takie powieści, w których związek z historią jest mniejszy i bardziej nieoczywisty (Chochoły, Gnój).

Książka znajdowałaby się gdzieś pomiędzy powyższymi strategiami. Łoziński sam przyznaje, że starał się w delikatny sposób wpisać małą historię rodziny w dużo większą: czasów wojny, komunizmu, marca ‘68, stanu wojennego. Obecność tych wydarzeń nie jest w powieści na ogół nachalna, choć niekiedy dość schematyczna (podsłuchy czy paczki przysyłane z Zachodu tworzą rzeczywistość PRL-u). Książka ukazuje zróżnicowany zestaw zachowań w ludzkich w zetknięciu z Wielką Historią. Jedną z postaw okazuje się pisanie, na który to trop naprowadza sam autor, wyjaśniając genezę pomysłu opowiedzenia o losach rodziny przy pomocy związanych z nią przedmiotów: Postanowiłem tak zrobić, ponieważ w polsko-żydowskich rodzinach siłą rzeczy nie ma kontynuacji przedmiotów. Nie ma cennych obrazów, rodzinnych zastaw stołowych, szabel na ścianach, które przechodziłyby z pokolenia na pokolenie. Wojnę przeżyły tylko najzwyczajniejsze przedmioty, na przykład okulary czy klucze.


Mikołaj Łoziński, Książka
WL, 2011


NOMINOWANI DO TEGOROCZNEGO PASZPORTU