Wieża z blachy, krzywy napis hero, kupa piachu i fagocistka na krześle – to widzimy na scenie w pierwszych chwilach spektaklu Judyta w reżyserii Wojtka Klemma. Scenografia jest „wypadkową” między budową a ruiną. Prowizoryczność może wskazywać na miejsce będące w ciągłej odbudowie powojennej.

Historia Judyty (Marta Malikowska), która uwodzi Holofernesa, aby go zabić i ocalić Izraelitów, zostaje pokazana w niejednoznaczny sposób. Judyta zajmuje wyjątkowe miejsce w społeczności ze względu na swoją urodę. Jedyną metodą na walkę i zdobycie władzy jest wykorzystanie tej pozycji. Niszczenie wizji niepokalanej dziewicy wiąże się z ukazaniem braku jakiejkolwiek alternatywy. Jedyną bronią kobiety w społeczności Izraelitów jest uroda i pobożność. Efraim (Robert Gondek) przynosi Judycie bukiety kwiatów, prezenty, a ona za każdym razem mechanicznie dyga niczym lalka. Próba pozyskania jej miłości zostaje przyjęta chłodno. Automatyczne gesty ukazują podstawowe role społeczne postaci kobiecych. Określony ruch po otrzymaniu prezentów jest spełnianym z niechęcią obowiązkiem wobec mężczyzn.

Potęga Holofernesa (Arkadiusz Buszko) została ukazana jako brutalna siła i bestialstwo. Nie ma miejsca na szlachetność i godność. Wejście zdobywcy pozbawione jest patosu, a staje się prezentacją siły. Przy ostrych dźwiękach metalu połączonego z dźwiękami fagotu Holofernes wchodzi ze swoimi sługami niczym lider zespołu trash-metalowego. Trzyma w ręku mikrofon, który w spektaklu funkcjonuje jako symbol władzy.
Logika podbojów i rządów Holofernesa przypomina próbę wyłowienia tekstu z metalowej piosenki, gdy wokalista growluje. Czuje moc i władzę niczym bóg. Muzyka spełnia w spektaklu funkcję charakteryzującą pozycję postaci. Jedynymi osobami dopuszczonymi do mikrofonu są Judyta i Holofernes. Struktura dźwiękowa spektaklu stworzona przez Dominika Strychalskiego jest najciekawszym elementem przedstawienia, a w niektórych sytuacjach nawet rekompensuje nieudolność chwytów reżyserskich. Mieszanka, którą proponuje, składa się z niezwykłego wykorzystania fagotu i noise’u. Strychalski tworzy minimalistyczne utwory o niezwykłej ekspresji. Modlitwa Izraelitów zaczyna się dźwiękami ze skali używanej w muzyce klezmerskiej, aby po chwili przejść w prosty rytm minimal techno, wykorzystując klasyczny drewniany instrument – fagot. Godność i powaga religijnego rytuału zmienia się w zabawę dyskotekową, tracąc cały patos. Izraelici poddają się rytmowi niczym niewolnicy. On i jego armia to postawni mężczyźni w faszystowskim mundurach. Izraelici to panowie, pod względem stroju, wyjęci z lat 60., budzący politowanie. Ich spotkania i modlitwy zostają przyćmione przez skoczne rytmy muzaku połączonego z minimalistycznym użyciem fagotu. Podskakują bezradnie podczas oblężenia. To kobiety opisują rzeczywistość, przedstawiają wizję zadżumionych i martwych ciał, od nich wychodzi propozycja wypadu, aby zdobyć wodę. Akceptacja propozycji Judyty wynika jedynie z uznania jej za świętą.

Judyta w inscenizacji Klemma pochłonięta jest obsesją władzy. Ze względu na bycie kobietą nie ma realnego miejsca w społeczności i może manipulować jedynie swoją urodą. Mimo że jest podobna do Holofernesa (ma cechy przywódcy), mężczyźni traktują ją jak innego, gorszego. Najeźdźca atakujący Izraelitów prezentuje swoją moc na każdym kroku. Zmienia się to w zabawę dziecka: w nadmuchiwanym basenie mówi o ataku, naśladując dźwięki helikopterów i karabinów. Inscenizacja pokazuje dziecinność i nonsensowność takich postaw, lecz nic więcej nie wynika z uświadomienia sobie tego przez widza. Nie odkrywa się przed nami nieznanych aspektów funkcjonowania Judyty, choć spektakl stworzony jest tak, aby uaktywnić widza. Judyta po zamordowaniu Holofernesa staje przed publicznością jako osoba, która nie istnieje w społeczeństwie. W momencie, gdy powtarza „zabijcie mnie”, na widowni zapalają się światła. Jej słowa brzmią jak oskarżenie skierowane do publiczności. Ta jednak po dwóch godzinach została jedynie boleśnie znudzona przez nieskuteczne powtarzanie chwytów teatralnych.

Pomysły reżyserskie, takie jak powtarzanie gestów, zderzanie przeciwieństw oraz nieustanne wychodzenie z roli, prowadzą do aktywacji widza. Przeszczepienie zabiegów teatru brechtowskiego miało zapobiec utożsamieniu (poprzez nieciągłość budowania postaci i rozproszenie uwagi). Trudno jest empatycznie podchodzić do postaci, która stanowi jedynie zbiór gestów i dlatego automatycznie skupiano się na mechanizmie społecznym ukazanym na scenie. Inscenizacje tego teatru miały w sobie niezwykłą rytmiczność i zwięzłość, co Klemm próbuje osiągnąć w swojej inscenizacji. Jednak powtarzane przy każdej scenie dobrze znane chwyty niszczą dynamiczną strukturę, zamiast ją napędzać. Energia przekazywana widzowi (niczym zastosowanie stroboskopu) tutaj kompletnie nie działa. Rozwlekłość i przewidywalność odrzucają, zamiast zmuszać do innej percepcji. Widzowie, potrafiąc przewidzieć dalszy rozwój fabuły i to, jak zostanie ukazana, oczekują jakiegoś zaskoczenia w momencie uświadomienia sobie mechanizmu funkcjonowania historii. Jednak gdy kilkanaście razy pokazuje się to samo, co już za pierwszym razem nie szokuje, traci się chęć i energię. Nie ma się ochoty obserwować mechanizmu, który działa wyłącznie za pomocą wytrącania widza z empatycznego percypowania.

Teatr Współczesny w Szczecinie
Friedrich Hebbel
Judyta
przekład: Jacek St. Buras
reżyseria: Wojtek Klemm
współpraca dramaturgiczna: Anna Czerniawska, Johanna Hoehmann
scenografia: Mascha Mazur
kostiumy: Julia Kornacka
muzyka: Dominik Strycharski
ruch sceniczny: Maćko Prusak
reżyseria światła: Adreas Fuchs
Obsada: Maria Dąbrowska, Marta Malikowska (gościnnie), Edyta Moroz, Arkadiusz Buszko, Marian Dworakowski, Robert Gondek, Adam Kuzycz-Berezowski, Wiesław Orłowski, Konrad Pawicki, Jacek Piątkowski, Wojciech Sandach, Przemysław Walich

Fot. materiały organizatora (Tomasz Wiech)